Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jeśli nie chcesz, nie musimy już czytać Biblii.

– Myślę, że powinniśmy – odparłem cicho.

Jamie uśmiechnęła się.

– Prawdziwy z ciebie przyjaciel, Landon. Nie wiem, co bym bez ciebie poczęła.

W dowód wdzięczności uścisnęła moją dłoń. Siedząc naprzeciwko mnie, wyglądała promiennie.

– Kocham cię, Jamie – powtórzyłem.

Tym razem nie wydawała się przestraszona. Jej oczy poszukały moich i zobaczyłem, że coś w nich zalśniło. Po chwili odwróciła z westchnieniem wzrok, przesunęła dłonią po włosach i ponownie na mnie spojrzała. Pocałowałem jej rękę i uśmiechnąłem się.

– Ja też cię kocham – wyszeptała.

To były słowa, o które się modliłem.

Nie wiem, czy Jamie powiedziała Hegbertowi o uczuciach, jakie do mnie żywi, lecz trochę w to wątpiłem, ponieważ jego zachowanie wcale się nie zmieniło. Już wcześniej miał w zwyczaju wychodzić z domu za każdym razem, gdy odwiedzałem ją po szkole, i robił to w dalszym ciągu. Pukając do drzwi, słyszałem, jak oznajmia Jamie, że musi wyjść i że wróci za parę godzin. „ Dobrze, tato”, odpowiadała zawsze, a potem czekałem, aż Hegbert otworzy mi drzwi. Wpuściwszy mnie do środka, otwierał szafę w przedpokoju, w milczeniu zakładał kapelusz oraz płaszcz i zapinał się pod szyję jeszcze przed wyjściem. Jego płaszcz był staroświecki, długi i czarny, podobny do tych, które nosiło się na początku stulecia. Rzadko się do mnie odzywał, nawet gdy dowiedział się od Jamie, że razem czytamy Biblie.

Chociaż nadal nie życzył sobie, żebym przebywał w domu pod jego nieobecność, teraz pozwalał mi wejść do środka. Wiedziałem, że godzi się na to między innymi dlatego, że nie chce, by Jamie zmarzła na werandzie, alternatywą było dla niego siedzenie przez cały czas w domu. Myślę, że chciał również spędzić trochę czasu sam, i to było głównym powodem zmiany. Nie rozmawiał ze mną o zasadach obowiązujących w jego domu – domyśliłem się ich, kiedy po raz pierwszy pozwolił mi zostać. Wolno mi było przebywać w salonie, nigdzie indziej.

Jamie nadal poruszała się dość żwawo, chociaż zima była paskudna. Pod koniec stycznia przez dziewięć dniu wiał lodowaty wiatr, a potem przez trzy dni bez przerwy lało. Jamie nie miała ochoty wychodzić z domu w taką pogodę, ale po wyjściu Hegberta staliśmy czasem kilka minut na werandzie, żeby pooddychać świeżym powietrzem. Za każdym razem, gdy to robiliśmy, martwiłem się o nią.

Kiedy czytaliśmy Biblię, przynajmniej trzy razy każdego dnia ktoś pukał do drzwi. Ludzi bez przerwy do nas zaglądali, jedni przynosząc jedzenie, inni po prostu po to, żeby powiedzieć dzień dobry. Przyszli nawet Eric i Margaret i chociaż Jamie nie wolno było ich wpuścić, zrobiła to. Usiedliśmy w salonie i zaczęliśmy rozmawiać, lecz żadne z nich nie miało odwagi spojrzeć jej w oczy.

Oboje byli podenerwowani i dopiero po paru minutach przeszli do rzeczy. Eric oznajmił, że przyszedł ją przeprosić, i dodał, ze nie ma pojęcia, dlaczego to wszystko musiało spotkać akurat ją. Poza tym coś dla niej przyniósł, dodał, kładąc drżącą ręką kopertę na stoliku. Przez cały czas coś dławiło go w gardle i nigdy jeszcze nie słyszałem w jego głosie tylu emocji.

– Masz największe serce ze wszystkich osób, które kiedykolwiek znałem – powiedziała do Jamie łamiącym się głosem. – I chociaż traktowałem to jako coś oczywistego i nie zawsze byłem dla ciebie miły, chciałbym, żebyś wiedziała, co czuje. Jeszcze nigdy nie było mi tak przykro. – Eric otarł łzę w kąciku oka. – Jesteś prawdopodobnie najlepszą osobą, jaką zdarzyło mi się poznać w całym moim życiu.

Pociągając co chwila nosem, hamował łzy, lecz Margaret nie zdołała powstrzymać swoich i poryczała się, siedząc na kanapie. Kiedy Eric skończył mówić, Jamie otarła łzy z policzków, powoli wstała i otworzyła ramiona w geście, który można było uznać za dowód, że mu wybacza. Eric padł jej w objęcia i w końcu zaczął otwarcie płakać, a ona mruczała coś do niego i delikatnie gładziła go po włosach. Obejmowali się bardzo długo. Eric szlochał tak mocno, że w końcu zabrakło mu sił.

Wtedy przyszłą kolej na Margaret i obie, ona i Jamie, zrobiły dokładnie to samo.

Szykując się do wyjścia, Eric i Margaret założyli kurtki i jeszcze raz spojrzeli na Jamie, jakby pragnęli zapamiętać ją na zawsze. Nie miałem wątpliwości, że chcieli zachować ją w pamięci taka, jak wyglądała właśnie w tej chwili. Dla mnie była piękna i wiedziałem, że oni czują to samo.

– Trzymaj się – powiedział Eric, idąc do drzwi. – Będę się za ciebie modlił, tak jak wszyscy. – A potem odwrócił się i poklepał mnie po ramieniu. – Ty też się trzymaj – dodał z zaczerwionymi oczyma.

Patrząc, jak odchodzą, nigdy jeszcze nie byłem z nich tak dumny.

Później, gdy otworzyliśmy kopertę, zobaczyliśmy, czego dokonał Eric. Nic nam nie mówiąc zebrał ponad czterysta dolarów na sierociniec.

Czekałem na cud.

Ale cud nie nadchodził.

Na początku lutego dawka leków, które Jamie brała, żeby uśmierzyć coraz silniejszy ból, została znacznie zwiększona. Od tych tabletek kręciło jej się w głowie i dwukrotnie upadła w łazience, raz uderzając się głową o umywalkę. Po ostatnim upadku uparła się, żeby lekarze z powrotem zmniejszyli jej dawkę, na co niechętnie przystali. Chociaż mogła normalnie chodzić, ból, który odczuwała, wzmógł się i czasem krzywiła się, nawet podnosząc rękę. Białaczka jest chorobą krwi, która krąży po całym ciele. Nie ma przed nią praktycznie ratunku, dopóki bije serce człowieka.

Choroba osłabiła również jej ciało, atakując mięśnie i utrudniając nawet najprostsze ruchy. W pierwszym tygodniu lutego Jamie straciła sześć funtów i zaczęła mieć kłopoty z chodzeniem. Potrafiła przejść tylko kilka kroków, naturalnie pod warunkiem, że pozwalał jej na to ból, co zdarzało się coraz rzadziej. Ponownie zaczęła brać większe dawki leków: zawroty głowy nie były tak dokuczliwe jak ból.

Nadal czytaliśmy Biblię.

Przychodząc do Jamie, zastawałem ją zawsze na kanapie z otwartą Biblią w ręku, i zdawałem sobie sprawę że jeśli zechcemy robić to dalej, już niebawem Hegbert będzie ją musiał tam zanosić. Chociaż nigdy nic o tym nie mówiła, oboje wiedzieliśmy, co to oznacza.

Czasu było coraz mniej, a moje serce nadal mówiło mi, że jest jeszcze cos, co mogę zrobić.

Czternastego lutego, w dzień świętego Walentego, Jamie wybrała fragment z Listu do Koryntian, który wiele dla niej znaczył. Powiedziała mi, że gdyby kiedykolwiek miała taką możliwość, chciałaby, żeby ten właśnie fragment odczytano na jej weselu. Oto jego treść:

Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku,

nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi

się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz

współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystko przetrzyma.

Jamie w najprawdziwszy sposób ucieleśniała te słowa.

Trzy dni później, kiedy zrobiło się trochę cieplej, pokazałem jej coś pięknego – coś, czego, jak sądziłem, jeszcze nie widziała i co, byłem tego pewien, z chęcią zobaczy.

Wschodnia część Karoliny Północnej to kraina odznaczająca się łagodnym klimatem i wspaniałym ukształtowaniem terenu. Nigdzie indziej nie widać tego tak wyraźnie jak na Bogue Banks, wyspie położonej nieopodal wybrzeża, niedaleko moich rodzinnych stron. Oddalona o pół mili od brzegu, długa na dwadzieścia mil i blisko na mile szeroka, biegnie ze wschodu na zachód i jest istnym cudem natury. Ci, którzy tam mieszkają, każdego dnia są świadkami wspaniałych wschodów i zachodów słońca nad rozległym przestworem Atlantyku.

Grubo opatulona Jamie stała obok mnie na skraju Przystani Parostatków, gdy zaczął się ten idealny wieczór. Wskazałem ręką w dal i powiedziałem, żeby chwile zaczekała. Widziałem nasze oddechy: jej dwa przypadały na jeden mój. Musiałem ją podtrzymywać – wydawała się lżejsza od liści, które spadając jesienią z drzew – lecz wiedziałem, że warto było tu przyjechać.

W pewnym momencie jarzący się, poryty kraterami księżyc zaczął wyłaniać się z morza, rzucając snop światła na ciemniejące powoli wody rozszczepiając się na tysiąc fragmentów, każdy piękniejszy od poprzedniego. Dokładnie w tej samej chwili słonce zetknęło się po drugiej stronie z horyzontem, zabarwiając go na czerwono, żółto i złoto, tak jakby niebiosa nad naszymi głowami otworzyły nagle podwoje i pozwoliły spłynąć na ziemię całemu swemu pięknu. Ocean przeistoczył się w płynne srebro, woda iskrzyła się odbitym, zmieniającym barwy światłem i widok był naprawdę wspaniały, niemal jak u zarania czasu.

Słońca nadal się obniżało, roztaczając wszędzie, gdzie okiem sięgnąć swój blask, i w końcu powoli znikało pod falami. Księżyc kontynuował swoją migotliwą wędrówkę w górę, przybierając tysiące różnych odcieni żółci, każdy bledszy od poprzedniego, aż w końcu upodobnił się barwą do gwiazd.

Podtrzymywana przeze mnie Jamie oglądała to wszystko w milczeniu. Jej oddech był płytki i słaby. Kiedy wreszcie niebo poczerniało i na południu pojawiły się pierwsze iskierki gwiazd, wziąłem ją w ramiona i pocałowałem delikatnie w oba policzki, a potem w usta.

– Właśnie coś takiego do ciebie czuję – powiedziałem.

Tydzień później wizyty Jamie w szpitalu stały się bardziej regularne, chociaż nalegała, żeby nie kazano jej zostawać tam na noc.

– Chcę umrzeć w domu – mówiła.

Lekarze nie mogli jej w żaden sposób pomóc i nie mieli wyboru: musieli uwzględnić jej życzenie.

Przynajmniej na razie.

– Myślałem o kilku ostatnich miesiącach – wyznałem jej.

Siedzieliśmy w salonie, trzymając się za ręce i czytając Biblię. Jej twarz stawała się coraz chudsza, włosy traciły blask. Ale oczy, te łagodne błękitne oczy, były tak samo cudowne jak zawsze.

Chyba nigdy jeszcze nie widziałem kogoś tak pięknego.

– Ja też o nich myślałam – odparła.

29
{"b":"93736","o":1}