Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rozdział 12

Miała białaczkę; wiedziała o tym od ostatnich wakacji.

Kiedy mi o tym powiedziała, krew odpłynęła mi z twarzy i przed oczyma przesunął się szereg przyprawiających o zawrót głowy obrazów. Miałem wrażenie, jakby na krótki moment czas stanął w miejscu: nagle zrozumiałem wszystko, co się między nami wydarzyło. Dlaczego chciała, żebym wystąpił w sztuce; dlaczego po pierwszym przedstawieniu Hegbert powiedział ze łzami w oczach, że jest jego aniołem; dlaczego przez cały czas sprawiał wrażenie zmęczonego i dlaczego denerwował się, że wciąż do nich przychodzę., Wszystko stało się absolutnie jasne.

Dlaczego chciała, żeby ta Wigilia w sierocińcu była wyjątkowa…

Dlaczego nie wierzyła, że zacznie jakieś studia…

Dlaczego dała mi swoją Biblię…

Wszystko ułożyło się w sensowną całość, a równocześnie nic nie miało sensu.

Jamie Sullivan miała białaczkę…

Jamie, słodka Jamie, umierała…

Moja Jamie…

– Nie, nie – szepnąłem. – To musi być jakaś pomyłka.

Ale nie było mowy o żadnej pomyłce i kiedy mi to oznajmiła, cały mój świat legł w gruzach. Zakręciło mi się w głowie i złapałem ją mocno, żeby nie stracić równowagi. Na ulicy zauważyłem idących ku nam ze schylonymi głowami mężczyznę i kobietę. Przytrzymywali rękoma kapelusze, żeby nie porwał ich wiatr. Przez jezdnię przebiegł pies i zatrzymał się przy jakiś krzakach, żeby je obwąchać. Sąsiad po drugiej stronie ulicy stał na drabinie, zdejmując świąteczne lampki. Normalne, codzienne sceny, których nigdy przedtem nie zauważałem, nagle wprawiły mnie w gniew. Zamknąłem oczy, pragnąc, żeby to wszystko okazało się snem.

– Tak mi przykro, Landon – powtarzała bez przerwy Jamie.

To ja powinienem to mówić. Teraz to wiem, ale wtedy byłem zbyt odrętwiały, żeby się odezwać.

W głębi duszy wiedziałem, że to nie sen. Trzymałem ją w ramionach, nie bardzo wiedząc, co jeszcze mogę zrobić, próbując i nie potrafiąc stać się dla niej opoką, które, jak sądziłem, potrzebowała.

Bardzo długo płakaliśmy razem na ulicy, zaledwie kilka kroków od jej domu. Płakaliśmy, gdy Hegbert otworzył nam drzwi, i widząc nasze twarze, domyślił się od razu, że Jamie zdradziła mi swój sekret. Płakaliśmy, kiedy opowiedziałem o tym po południu mojej mamie, a ona przytuliła nas oboje do siebie i szlochała tak głośno, że pokojówka i kucharka chciały wezwać lekarza, bo myślały, że coś złego stało się mojemu ojcu. W niedzielę Hegbert opowiedział o wszystkim w kościele. Twarz zastygła mu w maskę bólu i lęku i ludzie musieli pomóc mu usiąść, zanim dobrnął do końca.

Wierni stali w milczeniu, nie wierząc własnym uszom, jakby czekali na puentę jakiegoś ponurego żartu, którego żaden z nich nie chciał słuchać. A potem zaczął się wielki lament.

W dniu, kiedy mi o tym zakomunikowała, siedzieliśmy razem z Hegbertem, a Jamie odpowiadała cierpliwie na moje pytania. Nie wie, ile czasu jej zostało. Nie, lekarze nie są w stanie jej pomóc. Mówią, że to rzadka forma tej choroby, taka, której nie można zwalczyć dostępnymi środkami. Tak, na początku roku szkolnego czuła się dobrze. Symptomy choroby dały o sobie znać dopiero przed kilku tygodniami.

– W ten sposób właśnie się rozwija – wyjaśniła. – Czujesz się dobrze, a potem, kiedy twoje ciało przegrywa walkę, następuje nagłe pogorszenie.

Łykając łzy, nie mogłem nie pomyśleć o przedstawieniu.

– Ale wszystkie te próby… praca do późnej nocy… może nie powinnaś była…

– Może właśnie występ w przedstawieniu sprawił – przerwała mi, biorąc mnie za rękę – że tak długo czułem się zdrowa.

Później powiedziała mi, że minęło siedem miesięcy od dnia, kiedy postawiono diagnozę. Lekarze dawali jej rok życia, może mniej.

W dzisiejszych czasach mogli ją wyleczyć. Jamie prawdopodobnie by przeżyła. Ale to zdarzyło się przed czterdziestu laty i wiedziałem, co to oznacza.

Tylko cud mógł ją uratować.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?

To było jedyne pytanie, którego wcześnie nie zadałem i które nie dawało mi spokoju. Tej nocy w ogóle nie spałem i rano wciąż miałem spuchnięte oczy. Przez całą noc przechodziłem od fazy szoku do fazy zaprzeczenia, od smutku do gniewu i z powrotem, pragnąc, żeby to nie była prawda, i modląc się, by cała historia okazała się tylko sennym koszmarem.

Nazajutrz, w dniu, kiedy Hegbert złożył oświadczenie w kościele, siedzieliśmy w jej salonie. Było to 10 stycznia 1959 roku.

Jamie nie wydawała się tak bardzo przygnębiona, jak się spodziewałem. Ale żyła przecież z tą świadomością już od siedmiu miesięcy. Tylko ona i Hegbert wiedzieli o chorobie i żadne z nich nie zaufało nawet mnie. Byłem tym jednocześnie urażony i przerażony.

– Zdecydowałam, że będzie lepiej, jeśli nikomu nie powiem – wyjaśniła mi – i poprosiłam ojca o to samo. Widziałeś, jak ludzie zachowywali się dziś po nabożeństwie. Nikt nie spojrzał mi w oczy. Czy tego właśnie chciałbyś, mając przed sobą zaledwie kilka miesięcy życia?

Wiedziałem, że ma racje, ale nie zrobiło mi się przez to lżej na sercu. Po raz pierwszy w życiu byłem kompletnie zagubiony.

Do tej pory nie umarł mi nikt bliski, w każdym razie nikt, kogo bym pamiętał. Moja babcia zmarła, kiedy miałem trzy lata, i w ogóle nie pamiętam ani jej, ani pogrzebu, ani kilku następnych lat po jej śmierci. Słyszałem o niej oczywiście różne opowieści od ojca i dziadka, ale tym właśnie dal mnie były: opowieściami, które mógłbym przeczytać w gazecie, relacją o kimś, kogo tak naprawdę nie znałem. Chociaż ojciec zabierał mnie ze sobą, gdy składał kwiaty na jej grobie, nigdy niczego w stosunku do niej nie odczuwałem. Byłem związany uczuciowo tylko z ludźmi, których zostawiła.

Nikt w mojej rodzinie i w kręgu przyjaciół nigdy nie musiał stanąć twarzą w twarz z czymś takim. Jamie, siedemnastoletnia dziewczyna, stojąca u progu kobiecości, umierała, ale była zarazem bardzo żywa., Bałem się, bałem się bardziej niż kiedykolwiek, nie tylko o nią, ale i o samego siebie. Żyłem w strachu, że popełnię jakiś błąd, zrobię coś, co ją urazi. Czy wolno mi było tracić panowanie w jej obecności? Czy mogłem mówić o przyszłości? Ten strach sprawiał, że trudno było mi z nią rozmawiać, choć okazywała mi wiele cierpliwości.

Ten strach uświadomił mi również coś innego, coś, co jeszcze bardziej pogorszyło sytuację. Zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie znałem jej kiedy była zdrowa. Zacząłem z nią chodzić dopiero przed kilkoma miesiącami i zakochałem się przed osiemnastoma dniami. Te osiemnaście dni wydawały mi się całym moim życiem, ale spoglądając na nią, nie mogłem nie zastanawiać się, ile jeszcze dnia nam zostało.

W poniedziałek nie przyszłą do szkoły i wiedziałem, że nigdy już nie pojawi się na szkolnym korytarzu. Nigdy nie zobaczę, jak czyta na uboczu Biblię podczas długiej przerwy. Nigdy nie zobaczę jej brązowego swetra sunącego przez tłum, kiedy przechodziła z klasy do klasy. Na zawsze skończyła ze szkołą; nigdy nie dostanie matury.

Siedząc tego pierwszego dnia po feriach w klasie i słuchając, jak nauczyciele mówią nam to, co usłyszeliśmy już wcześniej, nie mogłem się w ogóle skoncentrować. Reakcja była podobna do tej w niedzielę, w kościele. Dziewczęta płakały, chłopcy zwieszali głowy, ludzie opowiadali o niej tak, jakby już odeszła. Co możemy zrobić? – zastanawiali się na głos, spoglądając w moją stronę.

– Nie wiem – brzmiała jedna odpowiedź, jakiej mogłem im udzielić.

Wyszedłem ze szkoły, urywając się z popołudniowych lekcji, i poszedłem do Jamie. Kiedy zapukałem do drzwi, otworzyła je pogodna tak samo jak zawsze i wydawałoby się, wolna od jakiejkolwiek troski.

– Cześć, Landon – powitała mnie. – Co za niespodzianka.

Cmoknęła mnie w policzek, a ja odwzajemniłem jej pocałunek, choć właściwie chciało mi się płakać.

– Ojca nie ma w domu, ale jeśli chcesz, możemy usiąść na werandzie – oświadczyła.

– Jak możesz to robić? – zapytałem nagle. – Jak możesz udawać, że wszystko jest w porządku?

– Wcale nie udaję, że wszystko jest w porządku, Landon. Wezmę tylko płaszcz i usiądziemy na dworze, dobrze?

Uśmiechnęła się do mnie, czekając na odpowiedź, więc w końcu zacisnąłem wargi i skinąłem głową. Jamie poklepała mnie po ramieniu.

– Zaraz wracam – powiedziała.

Usiadłem na krześle i chwilę później Jamie pojawiła się z powrotem, w grubym płaszczu, rękawiczkach i czapce, żeby nie zmarznąć. Północno – wschodni wiatr ustał już i zrobiło się o wiele cieplej niż podczas weekendu, dla niej było jednak z pewnością za zimno.

– Nie przyszłaś dziś do szkoły – stwierdziłem.

– Tak – przyznała, spuszczając wzrok.

– Zamierzasz tam jeszcze chodzić?

Właściwie znałem odpowiedź na to pytanie, ale chciałem ją usłyszeć z jej ust.

– Nie – odparła cicho. – Nie zamierzam.

– Dlaczego? Jesteś aż taka chora?

Mimowolnie podniosłem głos i Jamie wzięła mnie za rękę.

– Nie. Dziś czuje się właściwie dość dobrze. Chodzi o to, że chcę być w domu rano, zanim ojciec wyjdzie do kościoła. Chcę spędzać z nim możliwie jak najwięcej czasu.

Zmian umrę, miała na myśli, ale nie powiedziała tego na głos. Milczałem, czując, że robi mi się niedobrze.

– Kiedy lekarze postawili diagnozę – mówiła dalej – powiedzieli, żeby starała się tak długo, jak to możliwe, prowadzić normalne życie. Mówili, że zachowam dzięki temu dłużej siły.

– Nie ma w tym nic normalnego – stwierdziłem gorzko.

– Wiem.

– Boisz się?

Nie wiem dlaczego, lecz oczekiwałem, że zaprzeczy, że powie coś mądrego, jak ktos dorosły, albo wyjaśni, że nie możemy wnikać w Boże zamysły.

Zamiast tego uciekła w bok wzrokiem.

– Tak – oznajmiła w k9oncu. – Boję się cały czas.

– Więc dlaczego nie zachowujesz się tak, jakbyś się bała?

– Zachowuje się. Ale tylko wtedy kiedy jestem sama.

– Bo mi nie ufasz?

– Nie – odparła. – Bo wiem, że ty też się boisz.

Zacząłem się modlić o cud.

27
{"b":"93736","o":1}