Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Następnego wieczoru rozmawialiśmy o Biblii.

– Dlaczego zawsze ją ze sobą nosisz? – zapytałem.

Prawdę mówiąc, przypuszczałem, że robi to po prostu dlatego, że jest córką pastora. Nie był to zbyt odkrywczy wniosek, biorąc pod uwagę stosunek Hegberta do Pisma Świętego i w ogóle. Ale Biblia, którą Jamie ze sobą nosiła, była stara, a jej okładka zdarta. Spodziewałem się, że ktoś taki jak ona powinien sobie kupować co roku nową, żeby popierać wydawców publikujących Biblie, odnawiać żarliwość swojej wiary czy coś w tym rodzaju.

Jamie przeszła kilka kroków, zanim odpowiedziała.

– Należała do mojej matki – odparła w końcu.

– Och… – westchnąłem, czując, jakbym rozdeptał przypadkiem czyjegoś oswojonego żółwia.

– Nic się nie stało, Landon – powiedziała, zerkając na mnie. – Skąd mogłeś wiedzieć.

– Przykro mi, że cię zapytałem…

– Nie musi ci być przykro. Nie miałeś nic złego na myśli. Moja matka i ojciec – dodała po chwili – dostali tę Biblię w dniu ślubu, ale to mama głównie jej używała. Stale ją czytała, zwłaszcza w trudnych momentach.

Przypomniałem sobie te wszystkie poronienia.

– Uwielbiała czytać ją wieczorem, przed pójściem na spoczynek – kontynuowała Jamie – i miała ja ze sobą w szpitalu, kiedy ja się urodziłam. Gdy mój ojciec dowiedział się, że umarła, razem ze mną zabrał ze szpitala Biblię.

– Przykro mi – powtórzyłem.

Kiedy ktoś mówi coś smutnego, są to jedyne słowa, które przychodzą ci do głowy, mimo że powtarzałeś je już dziesięć razy przedtem.

– Dzięki niej mogę jakby… stać się jej cząstką – dodała Jamie. – Potrafisz to zrozumieć?

Nie mówiła tego ze smutkiem, ale bardziej, żeby udzielić odpowiedzi na moje pytanie. Nie wiem dlaczego, lecz to jeszcze bardziej pogorszyło sytuację.

Ponownie pomyślałem o tym, jak dorastała razem z Hegbertem, i naprawdę nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Namyślając się nad odpowiedzią, usłyszałem z tyłu klakson. Oboje z Jamie odwróciliśmy się i zobaczyliśmy podjeżdżający do krawężnika samochód.

W samochodzie siedzieli Eric i Margaret, Eric za kierownicą, Margaret na siedzeniu pasażera, bliżej nas.

– Patrzcie, patrzcie, kogo tutaj widzimy – powiedział Eric i pochylił się nad kierownicą, żebym mógł zobaczyć jego twarz.

Nie mówiłem mu, że odprowadzam Jamie do domu, i w dziwny sposób – być może tak właśnie funkcjonował umysł nastolatka – ta nowa okoliczność przyćmiła wszystko, co odczuwałem wcześniej w związku z opowieścią Jamie.

– Witaj, Eric. Witaj, Margaret – pozdrowiła ich wesoło Jamie.

– Odprowadzasz ją do domu, Landon?

Za uśmieszkiem Erica czaił się mały diabełek.

– Cześć, Eric – odparłem, żałując, że nas zobaczyli.

– Piękny wieczór na spacer – stwierdził.

Od Jamie oddzielała go Margaret i chyba dlatego czuł się trochę śmielej niż zwykle w jej obecności. I na pewno nie zamierzał zrezygnować z okazji, żeby wbić mi kolejną szpilę.

Jamie rozejrzała się dookoła i uśmiechnęła.

– Owszem, bardzo piękny – powiedziała.

Eric także się rozejrzał, przybierając melancholijny wyraz twarzy, a potem głęboko westchnął. Wiedziałem, że udaje.

– Chłopie, tu jest naprawdę ślicznie. – Ponownie westchnął i wzruszył ramionami. – Podwiózłbym was, ale przejażdżka nie będzie nawet w połowie tak miła jak spacer pod gwiazdami, a za nic nie chciałbym, żebyście go stracili.

Powiedział to tak, jakby wyświadczał nam obojgu przysługę.

– I tak jesteśmy już prawie przy moim domu – odparła Jamie. – Chciałam zaprosić Landona na filiżankę cydru. Może też macie ochotę? Cydru na pewno nie zabraknie.

Filiżanka cydru? W jej domu? Nic o tym nie wspominała…

Wsadziłem ręce do kieszeni, zastanawiając się, czy może się wydarzyć coś jeszcze gorszego.

– Och, nie… dziękujemy. Jechaliśmy właśnie do baru „ U Cecila”.

– W powszedni dzień? – zapytała niewinnym tonem Jamie.

– Nie będziemy siedzieć do późna – obiecał jej Eric. – Ale czas już na nas. Życzę wam obojgu miłego wieczoru przy cydrze.

– Dziękuję, że przystanęliście, żeby się przywitać – odparła Jamie, machając ręką.

Eric ruszył z miejsca i powoli odjechał. Jamie uznała pewnie, że jest bezpiecznym kierowcą. Tak naprawdę wcale nim nie był, ale potrafił się zawsze wyłgać, kiedy na coś najechał. Pamiętam jak kiedyś opowiadał matce, że krowa wyskoczyła mu prosto pod samochód i dlatego właśnie ma rozbitą chłodnicę i zderzak.

– To zdarzyło się tak szybko, mamo, ta krowa pojawiła się nie wiadomo skąd. Wyleciała prosto na mnie i nie zdążyłem zahamować.

Wszyscy wiedzą, że krowy nie latają, ale jego matka mu uwierzyła. Swoją droga, ona też prowadziła kiedyś drużynę klakierek.

Kiedy zniknęli nam z oczu, Jamie odwróciła się do mnie z uśmiechem.

– Masz miłych przyjaciół, Landon – zauważyła.

– Jasne – mruknąłem.

Zwróćcie uwagę, jak dyplomatycznie sformułowałem swoją odpowiedź.

Pożegnawszy się z nią – nie, nie zostałem, żeby napić się cydru – ruszyłem, przeklinając pod nosem, do swojego domu. Zdążyłem już kompletnie zapomnieć o opowieści Jamie, i słyszałem niemal, jak moi przyjaciele śmieją się ze mnie w drodze do baru „U Cecila”.

Widzicie co się dzieje, kiedy człowiek stara się być miły?

Nazajutrz rano w szkole wiedzieli, że odprowadzam Jamie do domu, i zapoczątkowało to nową rundę spekulacji na nasz temat. Tym razem były one jeszcze gorsze niż poprzednio. Były tak straszne, że nie chcąc ich wysłuchiwać, całą dużą przerwę przesiedziałem w bibliotece.

Tego wieczoru próba odbywała się w miejskim teatrze. Była to ostatnia próba przed premierą i mieliśmy mnóstwo roboty. Zaraz po szkole chłopcy z klasy dramatu mieli załadować dekoracje na wynajętą ciężarówkę, żeby można było je przewieźć do teatru. Problem polegał na tym, że ja i Eddie byliśmy jedynymi chłopcami w klasie dramatu, a Eddie nie był najlepiej skoordynowanym ruchowo osobnikiem w historii homo sapiens. Za każdym razem, gdy dźwigaliśmy jakieś ciężkie przedmioty i naprawdę potrzebowałem pomocy, jego ciało się buntowało: potykał się na jakimś pyłku albo leżącym na podłodze owadzie i cały ciężar dekoracji miażdżył mi palce, urażając je w możliwie najbardziej bolesny sposób.

– Prze… przepraszam – mruczał, zacinając się. – Ba… bardzo cię bo… bolało?

– Po prostu nie rób tego więcej – odpowiedziałem, tłumiąc w ustach przekleństwo.

Ale Eddie nie potrafił przestać się potykać, podobnie jak nie potrafił sprawić, żeby przestał padać deszcz. Kiedy skończyliśmy załadunek i rozładunek, moje palce przypominały palce wędrownego cieśli, Toby’ego. Co gorsza, przed rozpoczęciem próby nie miałem czasu niczego przegryźć. Przewożenie dekoracji trwało całe trzy godziny, a zaraz po ich ustawieniu przyszli inni i trzeba było zaczynać próbę. Biorąc pod uwagę inne rzeczy, które wydarzyły się tego dnia, nie można się dziwić, że byłem w bardzo kiepskim nastroju.

Wygłaszałem swoje kwestie, w ogóle nie myśląc, co mówię, i przez cały wieczór panna Garber ani razu nie użyła słowa „ cudownie”. Po próbie miała bardzo zatroskaną miną, ale Jamie uśmiechała się i powiedziała jej, że nie ma się czym martwić, że wszystko będzie dobrze. Wiedziałem, że próbuje brać mnie w obronę, lecz kiedy poprosiła, żebym odprowadził ją do domu, odmówiłem. Teatr stał w środku miasteczka i żeby ją odprowadzić, musiałem solidnie nadłożyć drogi. Poza tym nie chciałem, żeby ktoś znowu zobaczył nas razem. Prośbę Jamie usłyszała jednak panna Garber i oznajmiła bardzo stanowczym tonem, że z radością to zrobię.

– Możecie porozmawiać o przedstawieniu – dodała. Może uda wam się wyeliminować pewne niedociągnięcia.

Mówiąc o niedociągnięciach, miała oczywiście na myśli mnie.

Kolejny raz zatem odprowadzałem Jamie do dom, ale wiedziała chyba, że nie jestem w nastroju do pogaduszek, bo szedłem trochę z przodu, z rękami w kieszeniach, nie odwracając się nawet, żeby sprawdzić, czy za mną nadąża. Maszerowaliśmy w ten sposób przez kilka minut i ani razu się do niej nie odezwałem.

– Nie jesteś w najlepszym humorze, prawda? – zapytała w końcu. – Nie starałeś się zbytnio dziś wieczorem.

– Nic nigdy nie ujdzie twojej uwagi? – odparłem z przekąsem, nawet na nią nie patrząc.

– Może mogłabym ci jakoś pomóc? – zapytała.

W jej głosie zabrzmiała jakby radość i to jeszcze bardziej mnie rozzłościło.

– Wątpię – warknąłem.

– Może gdybyś powiedział, co ci doskwiera…

Nie dałem jej skończyć.

– Słuchaj – powiedziałem, zatrzymując się i odwracają do niej twarzą. – Straciłem cały dzień na głupoty, nie jadłem nic od lunchu, a teraz musze nadkładać milę drogi, żeby upewnić się, czy dotarłaś bezpiecznie do domu, podczas gdy oboje wiemy, że w ogóle tego nie potrzebujesz.

Po raz pierwszy odezwałem się do niej podniesionym głosem. Ale nawet mi to dobrze zrobiło. To wszystko wzbierało we mnie od dłuższego czasu. Jamie była zbyt zaskoczona, żeby odpowiedzieć, a ja mówiłem dalej:

– A robię to wyłącznie z powodu twojego ojca, który nawet mnie nie lubi. Ta cała historia nie ma sensu i żałuję, że się na to w ogóle zgodziłem.

– Mówisz to, bo denerwujesz się przed przedstawieniem…

Przerwałem jej, kręcąc głową. Kiedy już zacząłem, trudno mi się było czasami zatrzymać. Potrafiłem znosić jej optymizm i pogodę ducha tylko przez jakiś określony czas, a tego dnia lepiej było ze mną nie zadzierać.

– Nie rozumiesz tego? – zapytałem poirytowany. – Nie denerwuje się przed przedstawieniem, po prostu nie chcę tu być. Nie chcę cię odprowadzać do domu, nie chcę, żeby moi przyjaciele mnie obgadywali, nie chcę spędzać z tobą czasu. Zachowujesz się, jakbyśmy byli przyjaciółmi, ale my wcale nie jesteśmy przyjaciółmi. Nie jesteśmy dla siebie niczym. Chce po prostu, żeby to wszystko się skończyło i żebym mógł wrócić do normalnego życia.

Mój wybuch chyba ją uraził i szczerze mówiąc, nie mogłem jej o to winić.

– Rozumiem – powiedziała jedynie.

16
{"b":"93736","o":1}