Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Daj spokój, Szwabie – mruknął pod nosem stojący najbliżej sierżant Farrow, a głośno powiedział: – Takie mam rozkazy.

Reporterzy rzucili się do budek telefonicznych, żeby poskarżyć się swoim szefom. Skarżyli się też burmistrzowi – a on wyrażał “szczere ubolewanie” i obiecał natychmiast porozumieć się w tej sprawie z dowódcą bazy Gatow. Potem odkładał słuchawkę, sadowił się wygodniej w fotelu i spokojnie zaciągał się cygarem.

Tymczasem w bazie Adam Munro, w towarzystwie pułkownika odpowiedzialnego za obsługę techniczną samolotów, przeszedł do hangaru, w którym stał Belfer.

– Maszyna w porządku? – spytał podoficera kierującego przeglądem technicznym.

– Na sto procent, sir! – odpowiedział służbiście stary mechanik.

– A jednak… – rzekł Munro – myślę, że powinniście jeszcze raz zajrzeć do tamtego silnika. Tam chyba jest jakiś drobny defekt elektryczny. Trzeba to koniecznie naprawić.

Podoficer patrzył na nieznajomego w osłupieniu, potem przeniósł wzrok na swego przełożonego.

– Proszę to wykonać, panie Barker – potwierdził polecenie pułkownik i wyjaśnił: – Potrzebne jest nam drobne opóźnienie “z powodów technicznych”. Belfer nie może po prostu być gotowy do startu natychmiast. To dla władz niemieckich. Powinni wiedzieć, że to rzeczywiście jakiś defekt. Niech pan zdejmie osłony i przejrzy jeszcze raz ten silnik.

Sierżant Barker już od trzydziestu lat obsługiwał samoloty Royal Air Force. Rozkaz przełożonego był dlań rzeczą świętą – nawet jeśli powtarzał tylko idiotyczne życzenie jakiegoś parszywego cywila, który zresztą lepiej by zrobił, gdyby zajął się swoim wymiętym ubraniem i niechlujnym zarostem.

Naczelnik więzienia Moabit, Alois Bruckner, przyjechał do Gatow własnym samochodem, by być świadkiem przekazania więźniów Brytyjczykom i startu samolotu do Izraela. Kiedy usłyszał, że maszyna nie jest jeszcze gotowa, zdenerwował się i postanowił osobiście rzecz sprawdzić.

Kiedy w towarzystwie dowódcy bazy wszedł do hangaru, sierżant Barker zanurzony był po pas w czeluściach prawego silnika Belfra.

– Co się stało? – spytał z rozpaczą. Głowa Barkera wysunęła się spod osłony silnika.

– Zwarcie elektryczne, sir – zameldował urzędnikowi. – Zauważyłem to przed chwilą, w czasie próby silnika. To nie potrwa długo.

– Oni muszą odlecieć o ósmej, za dziesięć minut! – nalegał Niemiec. – Jeśli nie odlecą, tamci o dziewiątej wypuszczą z tankowca sto tysięcy ton ropy.

– Postaram się jak najszybciej, sir. Pozwoli pan, że teraz wrócę do pracy?

Dowódca bazy wyprowadził Brucknera z hangaru.

– Zapraszam pana do kasyna oficerskiego na filiżankę dobrej herbaty – zaproponował.

– Nie chcę dobrej herbaty, chcę dobrego startu do Tel Awiwu! – warknął Bruckner. – A na razie muszę zadzwonić do burmistrza.

– No to też najlepiej z kasyna – ucieszył się Brytyjczyk. – Aha, pomyślałem, że więźniowie nie powinni dłużej dusić się w tej furgonetce, więc kazałem ich przeprowadzić do cel na posterunku żandarmerii w baraku “A”. Będzie im tam wygodniej.

Za pięć ósma korespondent BBC otrzymał poufną, specjalnie dla niego przeznaczoną wiadomość od dowódcy bazy RAF. Już siedem minut później wiadomość o defekcie silnika Belfra znalazła się w porannym dzienniku BBC World Seryice. W ten sposób dotarła na “Freyę”.

– Lepiej niech się pospieszą… – skomentował groźnie Swoboda.

Tuż po ósmej Munro i dwaj inni cywile weszli do baraku, w którym mieścił się posterunek żandarmerii wojskowej. Placówka była niewielka, z rzadka tylko trafiali tu żołnierze naruszający regulamin – toteż cztery cele zupełnie wystarczały. Usytuowane były w jednym rzędzie, wzdłuż korytarza za pokojem służbowym; Miszkina umieszczono w pierwszej, Łazariewa w czwartej, ostatniej. Młodszy z “urzędników” wpuścił Munro i swojego szefa do korytarza, potem zamknął drzwi i oparł się o nie plecami.

– Ostatnie przesłuchanie – wyjaśnił dyżurnemu sierżantowi, który zbliżył się do nich z groźną miną. – Jesteśmy z wywiadu – dodał i dotknął palcem nosa. Sierżant mruknął coś niewyraźnie i wrócił do swojej dyżurki.

Munro wszedł do pierwszej celi. Lew Miszkin, już w swoim własnym, a nie więziennym ubraniu, siedział na krawędzi pryczy i palił papierosa. Powiedziano mu już, że w najbliższym czasie odleci do Izraela, ale nadal był pełen niepokoju: nie wiedział prawie nic o tym, co zdarzyło się w ciągu ostatnich trzech dni.

Munro patrzył na niego przenikliwie. Nie chciał tego spotkania i bał się go. Ale to była cena, którą musiał zapłacić, by na Walentynę czekała na plaży pod Mamaią zbawcza łódź, która zabierze ją do wolnego świata. Tylko czy będzie miała kogo zabrać? Munro miał wciąż przed oczyma ukochaną kobietę, wychodzącą przez szklane drzwi na moskiewską ulicę i tamtego człowieka w prochowcu, który podążył w ślad za nią.

– Jestem lekarzem – powiedział po rosyjsku. – Pańscy przyjaciele Ukraińcy życzyli sobie, by zbadać pana przed podróżą.

Miszkin wstał, wahając się, co odpowiedzieć. Na pewno nie spodziewał się ciosu wyprostowaną dłonią w splot słoneczny ani puszki z gazem oszałamiającym, która znalazła się pod jego nosem w chwili, gdy próbował złapać oddech. Gaz dotarł błyskawicznie do jego płuc. Nogi Miszkina ugięły się, byłby upadł; Munro chwycił go jednak w porę pod ramiona i delikatnie ułożył na pryczy.

– To będzie działać najwyżej dziesięć minut – ostrzegł cywil z ministerstwa, który obserwował scenę z boku. – Obudzi się z zawrotami głowy, ale wszystko będzie pamiętał. Musi pan szybko działać.

Munro otworzył podaną mu walizeczkę i wyjął z niej pudełko ze strzykawką, watą i flakonem eteru. Umoczywszy watę w eterze przetarł nią skórę na prawym przedramieniu więźnia, uniósł strzykawkę pod światło i nacisnął lekko, by usunąć ostatnie pęcherzyki powietrza. Zrobienie zastrzyku nie zajęło więcej niż trzy sekundy; Miszkin pozostanie pod jego działaniem przez dwie godziny, a więc nawet dłużej, niż to jest potrzebne.

Dwaj Brytyjczycy zamknęli za sobą drzwi i przeszli do celi numer cztery, po której krążył nerwowo w tę i z powrotem Dawid Łazariew. Gaz z rozpylacza podziałał tu równie szybko i skutecznie jak w pierwszym przypadku. Dwie minuty później Łazariew był już po zastrzyku. Cywil towarzyszący agentowi SIS sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i podał mu płaskie metalowe pudełko.

– Zostawię pana teraz – stwierdził chłodno. – Za to mi już nie płacą.

Młodzi porywacze nie mogli oczywiście wiedzieć, co im wstrzyknięto. Była to mikstura dwu narkotyków, które w Anglii noszą nazwy “petydyna” i “hiacyna”, w Ameryce natomiast – “meperydyna” i “skopolamina”. W połączeniu dają one nader szczególne efekty. Pacjent pozostaje przytomny, choć nieco ospały; jest przy tym podatny na sugestie i całkowicie posłuszny poleceniom innych osób. Dodatkowym efektem jest iluzja błyskawicznego upływu czasu. Kiedy po dwóch godzinach mikstura przestaje działać, pacjentowi wydaje się, że ocknął się z parosekundowego omdlenia. Zapomina przy tym kompletnie wszystko, co zdarzyło się w ciągu tych dwóch godzin. I tylko spojrzenie na zegar może mu uświadomić rzeczywisty upływ czasu.

Munro powrócił do celi Miszkina. Pomógł chłopakowi usiąść na pryczy i oparł go o ścianę.

– Cześć – powiedział.

– Cześć – odezwał się zgodnie Miszkin. Znów rozmawiali po rosyjsku, ale tego już Miszkin nie zapamięta.

Munro otworzył blaszane pudełeczko, wyjął dwie połówki długiej kapsułki, podobnej do tych, jakich często używa się na przeziębienie, i skręcił je w całość.

– Powinieneś łyknąć tę pigułkę – podał ją Miszkinowi razem ze szklanką wody.

– Dobra – zgodził się ochoczo tamten i połknął bez sprzeciwu. Teraz Munro wyciągnął z walizki bateryjny budzik, wyregulował go

i postawił na stoliku przy ścianie. Wskazówki ustawione były na ósmą, ale budzik nie chodził. Szkot zostawił Miszkina siedzącego w otępieniu na pryczy i znowu powędrował do celi nr 4. Pięć minut później jego zadanie było skończone. Zapakował swoje akcesoria do walizeczki i opuścił korytarz aresztu.

– Mają być w całkowitej izolacji aż do momentu podstawienia samolotu – oświadczył znudzonemu sierżantowi w pokoju służbowym. – Nikogo nie wolno do nich dopuszczać. To rozkaz dowódcy bazy.

Andrew Drake po raz pierwszy rozmawiał z premierem Holandii, Janem Graylingiem, nie korzystając z pośrednika. Później, po skrupulatnej analizie nagranych taśm, angielscy eksperci lingwiści stwierdzą, że głos ten musi należeć do człowieka pochodzącego z okolic Bradford w Anglii – ale wtedy nie będzie to już miało żadnego znaczenia.

– Oto szczegółowe warunki przyjęcia Miszkina i Łazariewa w Izraelu – mówił Drake. – Najdalej w godzinę po starcie samolotu z Berlina muszą otrzymać gwarancję premiera Golena, że te warunki będą przestrzegane. Jeśli nie będą, postąpię tak, jak gdyby moi przyjaciele w ogóle nie zostali uwolnieni. Warunek pierwszy: obaj zostaną przeprowadzeni z samolotu pieszo przed tarasem widokowym głównego budynku portu lotniczego imienia Ben Guriona. Po drugie: taras ten będzie całkowicie otwarty dla publiczności. Żadnej kontroli dokumentów, żadnego filmowania ludzi na tarasie przez służbę bezpieczeństwa. Po trzecie: jeśli zrobicie jakiś szwindel z więźniami, jeśli na przykład podstawicie na ich miejsce podobnych aktorów, dowiem się o tym w ciągu paru godzin. Po czwarte: na trzy godziny przed przybyciem samolotu do Izraela tamtejsze radio poda publicznie porę przylotu i ogłosi, że wszyscy chętni mogą oglądać scenę powitania bezpośrednio na lotnisku. Ten komunikat ma być ogłoszony w czterech językach: hebrajskim, angielskim, francuskim i niemieckim. To wszystko.

– Panie Swoboda! – Grayling próbował zatrzymać rozmówcę przy mikrofonie. – Zanotowaliśmy wszystkie pańskie życzenia i natychmiast przekażemy je rządowi Izraela. Jestem pewien, że nie będzie żadnych sprzeciwów z ich strony. Ale proszę się jeszcze nie wyłączać. Mam dla pana ważną wiadomość od Brytyjczyków z Berlina.

– Słucham – zgodził się Drake.

98
{"b":"92183","o":1}