Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W pokoju zapadła cisza.

– Słyszał pan głos wydawany przez smoka? – zapytał spokojnym tonem Jupiter. – Ale co pan dokładnie usłyszał? I gdzie pan był w tym momencie?

Pan Allen wyjął dużą, kolorową chusteczkę i otarł nią czoło.

– Stałem na krawędzi urwiska za domem i przyglądałem się falom oceanu. Wtedy właśnie ukazał się on moim oczom. Ale może było to tylko złudzenie.

– Niewykluczone – powiedział Jupiter. – A teraz niech pan opowie nam dokładnie, co pan usłyszał. To może być ważny wątek w tej tajemniczej sprawie.

– No dobrze, niech to diabli! – powiedział pan Allen. – O ile wiem, na świecie nie ma przypuszczalnie żadnych smoków, nikt ich nie widział od ładnych paru milionów lat. Ja sam robiłem o nich oczywiście filmy, wykorzystując do tego różne mechaniczne monstra. Przy nagrywaniu ścieżki dźwiękowej stosowaliśmy pewien rodzaj przytłumionego ryku motoru i przeraźliwe dźwięki różnych gwizdków, wszystko to dobrze ze sobą stopione dla uzyskania pożądanego efektu, przeważnie – dla nastraszenia widzów.

Ale to, co usłyszałem tamtej nocy, było całkowicie odmienne. Przypominało raczej wysoko nastrojone skrobanie czy tarcie, tak jakby temu potworowi z trudem przychodziło oddychać, a może raczej… tak, kasłać.

– A jak wygląda ta jaskinia pod pańskim domem? – spytał Jupiter. – Czy jest wystarczająco duża, aby pomieścić smoka, czy jakieś inne wielkie stworzenie, które można by za niego wziąć?

– Tak – odparł pan Allen. – Zresztą, pod całym urwiskiem znajduje się wiele innych, równie olbrzymich, grot. Można je znaleźć zarówno na północ, jak i na południe od mego domu, a także i w głębi lądu. W przeszłości służyły do nielegalnego pędzenia i przechowywania alkoholu, a jeszcze dawniej korzystali z nich szmuglerzy i piraci. Kilka lat temu, wskutek erozji skał, nastąpiło osunięcie ziemi, które spowodowało zasypanie większej części cypla, znanego jako Przylądek Wiedźm. Nadal jednak znajduje się tu wiele nienaruszonych jaskiń i grot.

– Hmmmm – mruknął Jupiter. – Ale choć mieszka pan tu od wielu lat, po raz pierwszy zobaczył pan, czy usłyszał smoka. Zgadza się?

Stary reżyser przytaknął i uśmiechnął się.

– Wystarczy ten jeden raz. Ale i wtedy byłbym go może nie zobaczył, gdybym nie wyszedł na dwór, żeby zawołać mojego psa Korsarza.

Chłopcy uśmiechnęli się, wymieniając spojrzenia. Jedno z tajemnych wejść do Kwatery Głównej nosiło nazwę “Czerwona Furtka Korsarza”.

– Myślę, że powinniśmy omówić teraz sprawę pańskiego psa i okoliczności, w jakich zaginął. Bob, zanotuj dane – powiedział Jupiter.

Odpowiedzialny za dokumentację i analizy Bob wyjął notatnik i długopis.

Pan Allen wytrzeszczył oczy, zdumiony profesjonalizmem Trzech Detektywów. W chwilę potem jego twarz rozjaśnił uśmiech.

– Ostatnie dwa miesiące spędziłem za granicą – powiedział. – Choć nie uczestniczę już aktywnie w produkcji filmów, rozwój tej dyscypliny nadal żywo mnie interesuje. W zasadzie każdego roku objeżdżam całą Europę, żeby uczestniczyć w najważniejszych festiwalach filmowych organizowanych w różnych miastach. Ten rok nie różnił się od innych. Byłem na festiwalach w Rzymie, Wenecji, Paryżu, Londynie i Budapeszcie, żeby zobaczyć się ze starymi przyjaciółmi.

Wyjeżdżając za granicę, zostawiłem jak zwykle mego psa u jednego z miejscowych treserów i hodowców. Tydzień temu wróciłem i odebrałem Korsarza. A przy okazji – jest to irlandzki seter, bardzo piękny okaz. Ogromnie do mnie przywiązany.

Mój Korsarz lubi biegać. W nocy wypuszczałem go zazwyczaj na dwór. No i dwa dni temu nie wrócił do domu. Choć mam go już trzy lata, pomyślałem, że zdążył może przyzwyczaić się do tresera i pobiegł do niego. Zadzwoniłem tam, ale powiedziano mi, że Korsarza u nich nie ma. Od tej pory czekam na jego powrót, jak dotąd bezskutecznie.

Właśnie w chwili gdy rozglądałem się za nim, zobaczyłem… tego dziwnego potwora!

– Czy zszedł pan na dół, aż do plaży? – zapytał Jupe.

Starszy pan pokręcił przecząco głową.

– Nie. To było niesamowite. Spędziłem większą część życia na robieniu filmów, które miały szokować i przerażać widzów, a teraz coś takiego przydarzyło się mnie samemu. W żaden sposób nie potrafię określić wrażenia, jakie odniosłem. Najpierw poczułem paniczny strach, że ta przerażająca kreatura mogła zaatakować i pożreć mego psa. A potem uświadomiłem sobie ze zgrozą, że być może tracę zmysły. Wierzcie mi, nie tak łatwo przyznać się otwarcie, że się widziało wielkiego smoka!

– Ale nie podjął pan żadnych innych kroków, oprócz telefonu do pańskiego przyjaciela? – ciągnął przesłuchanie Jupiter.

Starszy pan znowu otarł spocone czoło.

– Alfred jest moim bliskim przyjacielem. Ma wielkie doświadczenie w dziedzinie tajemniczych zjawisk. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli ktoś może mi pomóc, to tylko on. A teraz cała sprawa przechodzi w wasze ręce.

– Dziękujemy panu, panie Allen – powiedział Jupiter – za okazane nam zaufanie. Ostatnio zaginęło w tym mieście kilka innych psów. A według ostatnich doniesień dokładnie pięć, nie licząc pańskiego Korsarza.

Pan Allen skinął głową.

– Słyszałem o tym w radiowych wiadomościach, niestety, już po zniknięciu mojego pieska. Gdybym dowiedział się o tym wcześniej, nie pozwoliłbym Korsarzowi biegać na swobodzie i oddalić się od domu.

– Czy kontaktował się pan z innymi właścicielami psów? – zapytał Jupiter.

Pan Allen pokręcił głową.

– Nie. Przynajmniej do tej pory. Pomyślałem, że lepiej będzie nie mówić im o tym, co widziałem.

– Czy wszyscy pana sąsiedzi mają psy?

Pan Allen uśmiechnął się.

– Nie, nie wszyscy. Nie ma psa pan Carter, który mieszka po drugiej stronie ulicy. Ani mój najbliższy sąsiad po prawej stronie, pan Artur Shelby. Wielu sąsiadów nie znam zresztą osobiście. Prowadzę spokojny żywot w towarzystwie moich książek i obrazów. No i psa.

Jupiter podniósł się.

– To powinno na razie wystarczyć. Obiecuję, że będę pana informował o wszystkich postępach, jakie uda się nam osiągnąć.

Pan Allen uścisnął chłopcom ręce i odprowadził ich do wyjścia, rozpływając się w podziękowaniach. Chłopcy skierowali się do drewnianej furtki, którą Jupiter zamknął za sobą.

Widząc, że Jupiter stara się umieścić haczyk we właściwym położeniu, Pete roześmiał się.

– Jupe, boisz się, że ten smok może się tu zakraść?

– Bardzo wątpię, Pete, aby zamknięta furtka, a nawet drzwi mogły powstrzymać smoka – odparł Jupiter.

Drugi Detektyw żachnął się nerwowo.

– Nie podoba mi się sposób, w jaki to powiedziałeś – oświadczył, a potem rozejrzał się po ulicy i spojrzał na zegarek. – Gdzie jest Hans?

– O wiele za wcześnie na niego – powiedział Jupiter. – Mamy jeszcze mnóstwo czasu.

– Czasu na co? – spytał Bob widząc, że Jupiter przechodzi na drugą stronę ulicy.

– Na pogadanie z panem Carterem – odparł Pierwszy. – A po nim, także z panem Shelbym. Nie chciałbyś dowiedzieć się czegoś o ludziach, którzy żyją na takim odludziu i nie potrzebują psów, żeby strzegły ich domów?

– Nie, bynajmniej – skrzywił się Pete. – Ale na dobrą sprawę, zaczynam się zastanawiać, dlaczego sam nie kupiłem dotąd psa, dla ochrony własnej? Na tyle dużego, aby nie bał się smoków!

Jupiter roześmiał się, jego dwaj przyjaciele również. Przeszli na drugą stronę wąskiej ulicy. Posiadłość pana Cartera była dobrze utrzymana, a dom świeżo pomalowany.

– Zauważcie – odezwał się Jupiter, kiedy chłopcy znaleźli się koło niego na chodniku – że żywopłoty przycięte są bardzo dokładnie, trawa równiutko skoszona. Także drzewka mają poobcinane niepotrzebne gałązki i pędy, a i na kwietnikach znać rękę gospodarza. Pan Carter musi być bardzo systematycznym człowiekiem.

Jupiter nacisnął dzwonek. Prawie natychmiast drzwi otworzyły się i ukazał się w nich postawny mężczyzna, z groźnym błyskiem w oczach.

– Słucham? Czego sobie życzycie, chłopcy? – zapytał głośno.

– Proszę nam wybaczyć to najście – powiedział grzecznie Jupiter – ale właśnie przed chwilą byliśmy u pana Allena, po drugiej stronie ulicy. Jak pan może słyszał, zaginął jego pies, Korsarz. Zastanawialiśmy się, czy przypadkiem nie zna pan jakichś szczegółów, dotyczących tej sprawy.

Mężczyzna zmrużył oczy i uniósł, a potem opuścił krzaczaste brwi. Następnie skrzywił usta w pogardliwym uśmieszku.

– Więc Allenowi zaginął pies? Tak jak i innym właścicielom w tej okolicy? Hę? No to chwała Bogu, że tak się stało. Mam nadzieję, że się nie odnajdą. Nienawidzę psów!

Rzekłszy to, pan Carter rzucił im wściekłe spojrzenie, w którym pojawiały się obłąkańcze niemal błyski. Zacisnął pięści, tak że przez chwilę chłopcy obawiali się ataku z jego strony.

Jupiter starał się zachować niezmącony wyraz twarzy i spokój w głosie.

– Nie wątpię, sir, że ma pan poważne powody, aby nie lubić zwierząt – powiedział. – Ale gdyby zechciał pan powiedzieć nam, co one takiego robią…

– Co one robią? – powtórzył sarkastycznie pan Carter. – To, co robiły zawsze. Szczekają i wyją do księżyca przez całą noc. Tratują grządki z kwiatami. Rozdrapują trawniki. Wywracają pojemniki na śmieci, zanieczyszczają chodnik. Czy to wam wystarczy?

– Przykro mi, doprawdy – powiedział współczującym tonem Jupiter.

– Jesteśmy tu całkiem nowi. Próbujemy tylko odnaleźć psa pana Allena. Jeśli to on coś u pana nabroił, pan Allen z pewnością wyrówna wszystkie szkody. On bardzo tęskni za swoim psem, i jestem pewien, że zrobiłby wszystko…

– Zrobiłby wszystko, jesteś tego pewien? – spytał pan Carter. – W takim razie ja także. Poczekajcie no sekundę! – wykrzyknął groźnie i znikł w głębi domu.

Ledwo chłopcy zdążyli wymienić zdziwione spojrzenia, drzwi otworzyły się znowu i pan Carter pojawił się w progu.

W rękach dzierżył ogromną dubeltówkę.

– Oto co zrobię – rzucił wściekle. – Nafaszeruję go śrutem! I to podwójną porcją! Z tej strzelby strzela się największymi ładunkami, jakie tylko istnieją. Niech no tylko zobaczę na mojej posesji psa Allena, albo którąkolwiek z tych diabelskich bestii, źle się to dla nich skończy!

6
{"b":"90710","o":1}