Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Jupiter uniósł rękę.

– Widzicie, moja teoria jest oparta na przypuszczeniu, że wszystko było nieprawdziwe i dobrze podrobione. Dlatego nieprawdziwy był także i smok. A jeżeli on jest od nas sprytniejszy, to tylko dlatego, że wcale nie jest smokiem, lecz jakimś urządzeniem kierowanym ludzką ręką.

Pete zamrugał oczami, a potem obrócił się do Boba.

– Co on właściwie wygaduje?

Bob odrzucił do tyłu włosy.

– Zdaje się twierdzi, że nasz smok jest zwykłym robotem, a nie smokiem. Prawda, Jupe?

– Nie jestem jeszcze całkiem tego pewien – przyznał Jupe.- Być może jest robotem albo jakąś konstrukcją podobną do smoka, który grał w tym starym filmie pana Allena. Dowiemy się tego we właściwym czasie.

Mam za to absolutną pewność co do tego wejścia do jaskini. Także ono nie było prawdziwe. Na nieszczęście, nie mogliśmy tego zbadać ani przyjrzeć mu się z zewnątrz. Jestem pewny, że kiedy to zrobimy, okaże się, że jest to wejście zrobione z jakiegoś lekkiego materiału, jak pierwszy lepszy filmowy rekwizyt, wykończony i pomalowany z zewnątrz tak, aby wyglądał na coś prawdziwego. Ktoś mógł zbudować tam podrabianą skałę. I ukryć w ten sposób pierwotne wejście do jaskini. Kiedy sam chciał do niej wejść, albo wprowadzić do niej smoka, zwyczajnie rozsuwał na boki ukryte w ten sposób wrota.

Jestem pewien, że obaj zgodzicie się ze mną – dodał Jupe – że gdyby miasto Seaside chciało zamknąć dostęp do wielkiej jaskini albo do tunelu, nie używałoby do tego takich lekkich materiałów, jak pomalowane płyty w środku i imitacja skały na zewnątrz. Zrobiłoby to w bardziej solidny sposób – przy pomocy betonu!

Pete wyjrzał przez okno sunącego gładko rolls-royce'a. Zmarszczył brwi, a potem pokiwał głową.

– Być może masz rację, jeżeli chodzi o te rzeczy. Jeżeli pojedziemy tam dziś wieczorem, zbadamy skały w pobliżu wejścia do pierwszej jaskini. Ale ja nie boję się skał. Chciałbym mieć raczej pewność co do tego smoka. Dlaczego on miałby być podrabiany?

Jupiter oparł się wygodniej i założył ręce.

– Wszyscy trzej zobaczyliśmy go mniej więcej w tym samym momencie. Byliśmy w takiej samej odległości od niego. Mamy jednakowy wzrok i słuch. Powiedzcie mi, co właściwie usłyszeliśmy? I zobaczyliśmy?

Pete i Bob zastanawiali się przez chwilę w milczeniu.

– Ja usłyszałem jakieś buczenie – powiedział Bob. – A potem zobaczyłem go.

– A ja zobaczyłem najpierw jasne światełka… i zorientowałem się, że to błyszczą jego oczy – powiedział Pete. – A jeżeli chodzi o to buczenie, to zdaje mi się, że też je słyszałem. A zaraz potem usłyszałem ryk.

Jupe skinął głową.

– A jak on się poruszał?

Jupe obrócił się do Boba.

– A ty, co powiesz na ten temat?

– Zastanawiam się – stwierdził Bob, pocierając dłonią czoło. – Tak, zgadzam się z tym, co powiedział Pete. On wszedł bardzo szybko. Tak, jakby wśliznął się do środka.

Jupe świdrował go wzrokiem.

– Może tak, jak ten smok na filmie u Alfreda Hitchcocka? Czy poruszał się tak samo?

Bob zaczął kręcić głową.

– Nie. Smok pana Allena zdawał się kroczyć na nogach. A nasz raczej się ślizgał.

– Też odniosłem takie wrażenie – powiedział Jupe. – On ani nie leciał w powietrzu, ani nie poruszał kończynami. Ślizgał się. Dlatego wyciągam stąd wniosek, że został tylko zbudowany na podobieństwo smoka. Po ty, aby straszyć i wywoływać przerażenie. A to jego niby ślizganie się można wyjaśnić bardzo łatwo. Nasz smok poruszał się samoczynnie, albo był jakoś tam napędzany, na kołach! Nie pamiętacie tych śladów na piasku, które widzieliśmy za pierwszym razem?

Pete i Bob wybałuszyli na Jupitera oczy.

– Smok na kółkach? – zapytał z niedowierzaniem Pete. – Chcesz nam wmówić, że coś takiego zdołałoby nas tak nastraszyć?

– Przypominam sobie coś jeszcze – powiedział Bob. – Rozmawialiśmy już zresztą o tym. Smok pana Allena ryczał. A nasz wydawał się kaszleć, i to dość często.

– Dokładnie tak! – roześmiał się Jupiter. – To właśnie miałem na myśli mówiąc o tym, że musiał wspomagać go jakiś człowiek.

– Coś ty tu jeszcze wymyślił? – jęknął Pete.

Jupiter uśmiechnął się.

– Pomocnik, który siedział w naszym smoku, musiał być przeziębiony.

Dystyngowany głos Worthingtona przerwał nagle dyskusję.

– Jesteśmy w składzie złomu Jonesów. Czy mam czekać?

Jupe przytaknął.

– Tak, panie Worthington. Pete musi teraz wykonać szybki telefon. Potem mam nadzieję, pojedziemy do niego do domu, żeby coś zabrać. A wieczorem pojedziemy znowu do Seaside. Chyba się nie mylę, co, chłopaki?

Peta wyszczerzył zęby.

– Chciałbym bardzo, abyś się nie mylił… Ale to da się sprawdzić dopiero wtedy, gdy przyjrzymy się temu kaszlącemu smokowi!

27
{"b":"90710","o":1}