Zdałem pozytywnie wszystkie egzaminy w sesji letniej i zacząłem pakować się do domu na wakacje. W przeddzień wyjazdu, po obiedzie – jako jeden z pierwszych wszedłem na korytarz gdzie miałem swój pokój. Na każdym piętrze pośrodku korytarza był wewnętrzny aparat telefoniczny, z którego można było zadzwonić „na furtę”, do ojców duchownych lub któregoś z przełożonych. Kiedy wchodziłem wtedy na korytarz telefon zaczął dzwonić, a ja wiedziałem, że dzwoni do mnie. Jakaś przedziwna intuicja kazała mi podbiec do aparatu i wypowiedzieć rutynowe: „kleryk X Y, słucham”. Siostra, która dzwoniła z furty była wyraźnie zbita z tropu -,ja właśnie do księdza, ma się ksiądz zaraz stawić u rektora” – wyksztusiła i położyła słuchawkę. Mogłem być wezwany w jednej z tysiąca spraw, ale coś mi mówiło, że nie będzie to miła rozmowa. Z bijącym sercem zapukałem do rektorskich drzwi. Otworzył mi sam Ezechiel (czasami otwierała pokojówka). Zasiadł za wielkim, stylowym biurkiem i kazał mi usiąść naprzeciw siebie. Zapytał jak się czuję w seminarium. Odpowiedziałem, że dobrze, ale jestem nieco zmęczony. Później poszło już bardzo szybko. Okazało się, że Ezechiel wie o moich nieobecnościach na wykładach (operował dokładnymi datami) i pogrzebie. Wiedział również, że palę papierosy na spacerach. Spytał, czy to wszystko ma przypisać mojemu zmęczeniu. Odparłem, że owszem, a poza zmęczeniem bywam czasem zdenerwowany – dlatego zacząłem palić. Ponieważ palę bardzo mało i to poza seminarium, nie uważałem za konieczne informować o tym przełożonych. Powiedziałem również co myślę o niektórych wykładach i profesorach traktujących nas niepoważnie i lekceważąco. Ksiądz rektor najpierw zbladł, a potem poczerwieniał na tę – jego zdaniem – „bezczelną wypowiedź”. Oświadczył zdecydowanie, że nie mam powołania i do jutra muszę postanowić o swojej dalszej przyszłości. Wyszedłem od niego z tysiącem myśli w głowie. Byłem zdenerwowany, ale też zadowolony – zdobyłem się na odwagę powiedzieć parę słów prawdy samemu Ezechielowi. Wiedziałem, że chcę dalej iść drogą powołania i dalej studiować w seminarium. Może nie akurat w takim, jak włocławskie, ale na pewno zostać, nie odchodzić! Moje cele pozostawały niezmienne.
Nie wiedziałem co sądzić o oświadczeniu rektora. Na zdrowy rozum nie powinienem być usunięty, bo nie było po temu dostatecznych powodów, ale doświadczenie uczyło, że nie było to wykluczone. To, że dobrze się uczyłem, miałem zawsze nienaganną opinię z parafii i przykładnie spełniałem swoje obowiązki higienisty – mogło nie mieć żadnego znaczenia. Stwierdzenie rektora, że „nie mam powołania” – wróżyło najgorsze. Nie chciałem zamykać sobie drogi do kapłaństwa. Postanowiłem za wszelką cenę się bronić. Poszedłem do prorektora. Miałem z nim wiele kontaktów każdego dnia i sądziłem, że nawet mnie lubi Był zdziwiony moją wizytą – „czy ksiądz rektor nie powiedział ci wszystkiego”? – zapytał znudzonym głosem. Następnie zaczął użalać się nad swoimi problemami z trawieniem (był chyba grubszy niż wyższy). Zapytał również o sprzątanie przed wakacjami. „Proszę o moje papiery” – usłyszałem własne słowa. Miałem już dość tych samolubnych ludzi, dla których własny brzuch był ważniejszy od losu drugiego człowieka. „Masz czas do jutra” – zdziwił się prorektor – „…myśleliśmy zresztą najwyżej o rocznym urlopie dla ciebie”.
Ja jednak byłem już zdecydowany. Przyszło mi do głowy chyba jedyne słuszne rozwiązanie. Postanowiłem dalej iść drogą powołania, ale już w innym środowisku. Pomyślałem o Łodzi. W tamtejszym seminarium miałem kolegę, który znalazł się tam w podobny sposób, przenosząc się na własną prośbę. Z tą nową myślą odebrałem swoje dokumenty, życząc wicerektorowi „dużo zdrowia”. Przed wyjazdem chciałem jednak spotkać się jeszcze z ojcem duchownym, który był zarazem moim spowiednikiem. Musiałem koniecznie dowiedzieć się – czy i on uważa, że nie mam powołania. Okazało się, iż wie wszystko o moich przewinieniach. Było to niedopuszczalne! – zgodnie z prawem, ojcowie duchowni i moderatorzy nie mogli wymieniać między sobą informacji na temat kleryków. Ojciec jednak wiedział o wszystkim. Znał mnie i moje wnętrze, jak nikt inny. Na moje pytanie – czy mam powołanie – odpowiedział zdecydowanie: „TAK”.