– To się nie może udać – powiedział i dodał natychmiast: – Dlaczego pan, panie Kloss, tak bardzo chce znaleźć Wolfa? Wyraził jednak zgodę na jeszcze jedną próbę.
Było już zupełnie ciemno, gdy Kloss wszedł na najwyższe piętro budynku i, rozglądając się uważnie, rozpoczął wspinaczkę po krętych schodach. Drzwi na strych były zamknięte; gdy zapukał, otworzono mu natychmiast i zobaczył całą czwórkę siedzącą nieco w głębi na starych stołkach i skrzyniach. Powiedział: „dobry wieczór". Nie otrzymał odpowiedzi i patrząc na ich twarze zrozumiał, że szykują dla niego jakąś niespodziankę, że coś tu się stanie; przez chwilę ogarnęła go chęć wycofania się, ale było już za późno, a zresztą on, Kloss, nigdy nie przerywał raz rozpoczętej gry. Na wąskim okienku wisiała ciemna szmata, pomyślał, że wystarczy zerwać tę szmatę, aby zjawił się Karpinsky ze swymi ludźmi, ale była to ostateczność, miał ciągle nadzieję, że uda mu się zrealizować jeszcze swój pomysł.
– Czekaliśmy na pana, Kloss – przerwał wreszcie milczenie Ohlers. W jego głosie pobrzmiewały złowrogie nuty.
– Byliśmy pewni – dodał natychmiast von Lueboff -że pana wypuszczą.
– Udało mi się wykaraskać – rzekł Kloss, jakby nie dostrzegając tonu Lueboffa. – Po prostu przyszli za wcześnie. Nic mi nie udowodnili. Nikt też nie podejrzewa ani panów, ani gruppenfuehrera.
Dostrzegł uśmiechy na ich twarzach. Czyżby zagrał zbyt naiwnie? Czyżby nie docenił tym razem przeciwnika?
– Wierzymy panu, Kloss, wierzymy, że jest pan dobrym Niemcem i świetnym kolegą – Wormitz nie ukrywał już nawet ironii. – I że zrobił pan z tych Amerykanów skończonych osłów, na co zresztą całkowicie zasługują…
– Nie rozumiem tego tonu! – Kloss podniósł głos. Wiedział, że w tym towarzystwie krzyk bywa zawsze najskuteczniejszy. – Sytuacja jest bardzo poważna. Musimy opracować nowy plan ucieczki. Nie mamy innego wyboru.
– Bywa tak, że w ogóle nie ma już wyboru – rzekł poważnie Wormitz.
– Panowie – Kloss postanowił zaatakować pierwszy – tylko nas pięciu znało dokładnie termin ucieczki – popatrzył na nich i zobaczył znowu uśmiechy na twarzach. – Tylko nas pięciu – powtórzył – jeden z nas więc zdradził. Musimy wiedzieć, kto. Uratowanie życia gruppenfueh-rera Wolfa jest sprawą tak ważną, że należy wyeliminować zbędne ryzyko.
Czy dobrze zagrał? Wydawało się, że są zaskoczeni. Po chwili zabrał głos von Lueboff.
– Z ust nam pan to wyjął – powiedział. – Niech pan sobie wyobrazi – ciągnął – że myśmy też doszli do wniosku, iż wśród nas jest zdrajca. Nawet wiemy, kto jest zdrajcą. Nie interesuje to pana, Kloss?
W tej chwili z ciemnej głębi strychu wynurzył się mężczyzna, którego Kloss poznał natychmiast, zanim tamten zdążył dotknąć jego ramienia i zanim zobaczył wycelowaną w siebie lufę pistoletu. Brunner! Więc to była ta niespodzianka! Więc w tym obozie, zapewne w skórze szeregowca Wehrmachtu, ukrywał się jego najdawniejszy L najbardziej zacięty przeciwnik.
– Poznaje pan? – zapytał Ohlers. – Mieliśmy wyjątkowe szczęście. Dzisiaj rano spotkałem mojego starego znajomego Brunnera, który okazał się także pana znajomym,
Kloss, i który wyjaśnił nam, dlaczego tak bardzo chciał pan pomóc w ucieczce gruppenfuehrerowi Wolfowi.
Pozostali wybuchnęli śmiechem.
– Stój spokojnie, Hans, drogi przyjacielu – szepnął tymczasem Brunner. – Jeśli zaczniesz krzyczeć, zastrzelę natychmiast.
Kloss milczał. Sytuacja była właściwie beznadziejna. Rozumiał, że muszą go zastrzelić, wiedział już zbyt wiele. Nie miał żadnej szansy dotarcia do okna, zerwania zasłony i zaalarmowania w ten sposób Karpinsky'ego. Wydawało się, że w ogóle nie ma żadnej szansy.
– Kończ – powiedział Wormitz.
Brunner zapalił papierosa.
– Zaraz, za chwilę… Zbyt długo na to czekałem – i zwrócił się do Klossa: – Masz twarde życie, Hans, udało ci się oszukiwać nas przez pięć lat, ale nie wyjdziesz z tego żywy.
– Ciebie powinni powiesić już piętnaście razy – rzekł Kloss. – Ale w końcu cię to nie minie. -I dodał: – Żałuję, że nie złapałem gruppenfuehrera Wolfa, ale to, co nie udało się mnie, uda się komuś innemu.
– Nigdy go nie złapiecie – stwierdził Wormitz.
Kloss usiadł na skrzynce tyłem do okna. Zachowywał się tak, jakby nie istniało niebezpieczeństwo, jakby nie wiedział, że za chwilę musi zginąć. Czy uda mu się zyskać trochę czasu?
– Chcecie mnie zastrzelić od razu – zapytał – czy wolicie porozmawiać? Mógłbym wam powiedzieć coś interesującego.
– Nic nas nie interesuje – przerwał Brunner. – Nie ocalisz swego brudnego życia.
– Może na przykład opowiedzieć coś o tobie, Brunner?
– Głupstwa! – przerwał Ohlers. – Że też Amerykanie chcą współpracować z polskim wywiadem. To jedno mnie dziwi.
– Czy niepokoi? – zapytał Kloss. Mówił powoli, patrząc na nich uważnie. – Pamiętajcie, że moja śmierć nikogo nie uchroni od kary i że nie ukryjecie Wolfa.
– A może mu powiedzieć, gdzie jest Wolf? – zapytał nagle Fahrenwirst. -To już taka tradycja. Ci, którzy giną, dowiadują się przed śmiercią.
– Nie trzeba – warknął Wormitz.
Kloss patrzył na nich, stojących jeden obok drugiego -Wormitz, Ohlers, von Lueboff, Fahrenwirst i nagle zrozumiał. Zrozumiał za późno.
– Hans – szeptał Brunner pochylając się nad nim -pamiętasz wszystko? Podsumowałeś nasze rachunki? I to miasto nad Wisłą? I twoją kuzynkę Edytę? I Kol-berg? Koniec, Hans.
Brunner przeżywał swój wielki dzień, swój triumf.
– Strzelaj, Brunner! – krzyknął Kloss. Nagle się pochylił i zanim tamten zdołał się zorientować, celnym uderzeniem wytrącił Brunnerowi pistolet z ręki.
Wszystko, co nastąpiło potem, trwało parę sekund. Potężny cios zwalił Brunnera na podłogę, czterech gestapowców skoczyło na Klossa, ale on miał już broń w ręku. Szybkim ruchem ściągnął zasłonę z okna i cofał się ku drzwiom, trzymając ich na muszce, a oni podchodzili do niego, gotowi na wszystko, nieprzytomni z wściekłości, zdecydowani mordować nawet za cenę własnej śmierci. Kloss ściągnął tłumik i ruszył cyngiel. Strzelił w o kno, potem nad ich głowami, plecami pchnął drzwi strychu i stoczył się po schodach w dół, w ostatniej chwili chwytając za drewnianą poręcz. W obozie wyła już syrena alarmowa. Na dziedzińcu rozległ się krzyk amerykańskich żandarmów, potem tupot ludzi biegnących po kamiennych schodach. Za chwilę będzie tu Karpinsky ze swymi żandarmami, ale Kloss nie miał teraz zamiaru ani rozmawiać z Amerykaninem, ani zostawać w obozie. Wiedział to, co chciał wiedzieć. Spełnił swoje zadanie.
Gdy MP wbiegli na korytarz ostatniego piętra, Kloss ukrył się w ciemnej niszy pod schodami na strychu i stał przytulony do muru. Żandarmi pod wodzą Robertsa i Karpinsky'ego wbiegli na górę. Kloss odczekał chwilę, potem ruszył przed siebie ciemnym korytarzem i w dół, po schodach, których nikt nie pilnował.
Powinni jednak byli obstawić gmach – pomyślał. -Ja bym na wszelki wypadek kazał zamknąć wszystkie wejścia.
Znalazł się na pustym dziedzińcu. Reflektory, zapewne zgodnie z planem alarmu, oświetlały druty i bramy obozu. Gmach komendantury był jednak ciemny; tylko w paru oknach na piętrze paliło się światło. Jak uciec? I to w czasie alarmu? Kloss pilnie obserwował komendanturę; w drzwiach stał żołnierz; ale jedno z ciemnych okien na parterze było otwarte. Kloss obszedł dookoła gmach i nie myśląc, nie mając jeszcze planu, skoczył przez okno do wewnątrz. Najbardziej ryzykowne pomysły przychodziły mu do głowy wtedy, gdy sytuacja wydawała się szczególnie trudna. Wiedział, gdzie są gabinety Robertsa i Karpinsky'ego. Tak jak przypuszczał, drzwi były otwarte. Spieszyli się, pomyślał. Na wieszaku przy drzwiach wisiał amerykański płaszcz oficerski i czapka. Było to to, czego szukał.
Po paru minutach szedł znowu przez dziedziniec. Panował już spokój, tylko po drutach okalających obóz ślizgały się ciągle światła reflektorów. Kloss w amerykańskim płaszczu i czapce, wolnym, spokojnym krokiem podszedł do bramy; przystanął niedaleko wartownika, zapalił papierosa. Potem, nie przyspieszając kroku, minął bramę salutując niedbale wyprężonemu MP Przed nim otwierała się ciemna, pusta przestrzeń. Był wolny. Od Łaby dzieliło go osiemdziesiąt kilometrów.
Tymczasem na strychu czterech gestapowcowi Brunner stali pod ścianą w ostrym świetle latarek elektrycznych. Kapitan Roberts bez czapki i bez płaszcza, z bronią w ręku, zadawał pytania.
– Gadajcie, kto strzelał?
Odpowiedziało mu milczenie. Przestraszeni gestapowcy patrzyli na Amerykanów nic nie rozumiejąc.
– Gdzie jest broń? – krzyczał Roberts.
– Wy przecież wiecie – szepnął wreszcie Wormitz.
– Nie udawać idiotów! – Roberts stracił panowanie nad sobą. – Odpowiadać na pytania! Kto ma broń?
– Broń zabrał pan hauptmann Kloss – rzekł Ohlers, starając się wymawiać to nazwisko z należnym szacunkiem.
Roberts spojrzał na stojącego obok Karpinsky'ego, jakby chciał powiedzieć: „Widzisz, do czego doprowadziłeś!".
– Pan hauptmann Kloss – powtórzył Wormitz – przecież wiecie.
– Gdzie on jest? – krzyknął Roberts.
Gestapowcy naprawdę nic nie rozumieli.
– Wyszedł – odezwał się wreszcie Ohlers. – Dlaczego nas o to pytacie?
Roberts stanął przed Brunnerem.
– A jak ty się nazywasz? – zapytał. – Ciebie nie znam.
Brunner wiedział, że ukrywanie prawdziwego nazwiska nie ma już sensu.
– Sturmbannfuehrer Brunner – zameldował.
– Ach tak! A może gruppenfuehrer Wolf?
– Nie! – krzyknął Brunner. – Nie! Zapytajcie zresztą Klossa.
– Zapytamy go także – powiedział Karpinsky – ale ty najpierw powiesz nam wszystko.
– Ja nie mam nic do powiedzenia – szepnął Brunner. -Wykonywałem rozkazy. Nie zabiłem przecież Klossa.
Teraz Amerykanie nic nie rozumieli. Patrzyli na Brunnera jak na wariata.
Pewnego dnia po południu do obozu przyjechał osobiście generał Harris. Roberts i Karpinsky czekali już przed drzwiami komendantury. Harris, niski, muskularny mężczyzna, o twarzy przypominającej buldoga, przywitał się z nimi bez słowa.
– Wszystko przygotowane? – warknął.