– Widziałeś tego na korytarzu?
– On leży w głębi – rzekł Kloss – nie zwróciłem na niego uwagi, nie podchodziłem zresztą do niego.
– To on!
– Kto? – zapytał Kloss.
– On – powtórzyła Ewa. – Ten Niemiec z samochodu. Inżynier Kruck.
Gdy przycisnęli ich do ziemi – opowiadała szybko -ona z Kruckiem mieli wycofać się do leśniczówki. Nie zdążyli. Spod lasu wyskoczyło paru SS-manów. Jeden z nich rzucił granat. Wybuchł tak blisko, że myślała, że Kruck nie żyje. Potem Lis zlikwidował SS-manów celną serią, a ona dopadła lasu. A okazało się, że Kruck przeżył. Znalazł go ten chłop i przywiózł tutaj.
– Co się stało z dokumentami Krucka? – zapytał Kloss.
– Nie wiem – powiedziała. – Ten Niemiec mnie poznał.
Kloss poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Przez chwilę wydawało mu się, że z tej sytuacji nie znajdzie już wyjścia. Wszystko, dosłownie wszystko sprzysięgło się przeciwko nim.
Von Kruck odzyskał znowu przytomność. Zobaczył nad sobą lekarza, wiedział na pewno, że to jest lekarz, młody mężczyzna, którego już pamiętał, a właściwie zdawało mu się, że pamięta. Mówił z trudem, każdy ruch sprawiał mu ból. Chciał się podnieść i natychmiast opadł bezwładnie na poduszkę.
– Nazywam się Johann Kruck – szeptał. – Proszę zawiadomić władze niemieckie…
Kowalski słuchał uważnie. Zbadał puls chorego, potem położył mu dłoń na czole.
– Proszę zawiadomić władze niemieckie – powtórzył Kruck. – Czy pan rozumie, co mówię?
– Rozumiem – odpowiedział Kowalski. -Jutro zawiadomię. – Znał niemiecki, ale rzadko posługiwał się tym językiem.
– Zawiadomić trzeba szybko – mówi Kruck. – Jeśli pan tego nie zrobi… To obowiązek. Ta dziewczyna… -dodał.
– Jaka dziewczyna? – zapytał Kowalski.
– Pan jest lekarzem – szeptał Kruck. – W tym mieście są Niemcy. Prawda? Niemcy?
– Tak – powiedział Kowalski. Kruck odetchnął z ulgą.
– Wieziono ją korytarzem. Była ranna… Kowalski milczał.
– Była ranna – powtórzył Kruck. -Ja wiem. – Zamknął oczy, ale Kowalski wiedział, że nie śpi. Na korytarzu trwała cisza. Potem pod piątką znowu rozkaszlał się chory, a z operacyjnej dobiegły przyciszone głosy rozmowy. Kowalski wstał ł wyszedł na dziedziniec. Było ciemno i pusto. Tylko z dyżurki przez niedokładnie zamknięte okno przebijało wąskie pasmo światła. Kowalski stanął w bramie. Ulicą przechodził patrol żandarmerii. Co dzień o tej godzinie tędy przechodzili. Kowalski odwrócił się i zobaczył w drzwiach szpitala sylwetkę kobiecą. Krystyna? Klara? Klara – pomyślał. – Krystyna jest niższa. Siostra stała chwilę na progu; dostrzegła go może w bramie? Gdy portier wytoczył się ze swej dyżurki, już jej nie było.
Kowalski nie mylił się. To była Klara. Wróciła na korytarz, przystanęła przed drzwiami dyżurki, w której Kloss rozpoczął już zapewne przesłuchania, i po chwili weszła do operacyjnej. Ciała Welmarza już tu nie było, wynieśli je do kostnicy.
Przy oknie stał Wacław. Odwrócił się gwałtownie, gdy zamykała drzwi za sobą.
– To ty – powiedział z ulgą. I potem dodał: – On mnie pewno zaraz wezwie.
Bał się. Klara popatrzyła na niego z litością, podeszła bliżej.
– Uspokój się – powiedziała.
– Słuchaj – szeptał – czy ten Niemiec naprawdę chce prowadzić śledztwo? Dlaczego robi to sam? On przecież nie jest z gestapo ani z żandarmerii?
– Sądzisz, że ich interesuje śmierć Polaka? Mogą nas wszystkich rozstrzelać… albo kogokolwiek uznać winnym.
– Jednak zaczął przesłuchania – powiedział Wacław.
– Bawi go to. – Klara usiadła na małym stołku i patrzyła w górę na twarz Wacława. – Byłeś na korytarzu – szeptała. -Wiesz, kto zastrzelił Stefana?
Chwilę trwało milczenie.
– Nie wiem – powiedział wreszcie.
– Wydawało mi się, że niezbyt go lubiłeś. Nie zaprzeczył. Patrzył na nią jak zwierzę złapane w potrzask.
– Nie bój się – szepnęła – ja też go niezbyt lubiłam. Milczeli. Wacław pochylił się nad nią, wyciągnął ręce, jakby chciał ją objąć.
– Zostaw – powiedziała Klara.
– Klaro, ty wiesz przecież, że już dawno…
– Nie chcę o niczym słyszeć…
– Nie wiadomo, co będzie z nami jutro – szeptał Wacław. – Może została nam tylko ta jedna noc.
– Nie boję się o siebie – powiedziała Klara. Wacław odszedł do okna.
– Wiem, o kogo się boisz. Boisz się o niego, o Kowalskiego.
– Tak – potwierdziła. Odwrócił się gwałtownie.
– Ten doktorek… – zaszeptał. – Dla tego doktorka mogłabyś nawet zabić…
W drzwiach stała siostra Krystyna.
– Wacław, wzywa cię ten niemiecki oficer – powiedziała. – Bądź ostrożny.
Krucka należało zlikwidować, nie istniało inne W wyjście. Czy agent von Rhodego wie już, kogo przywieziono do szpitala? Zastanawiające było jednak, że M-18 nie podjął dotąd żadnych prób zawiadomienia von Rhodego. A nie podjął na pewno, bo gdyby von Rhode wiedział cokolwiek o Krucku i Ewie, zjawiłby się natychmiast w szpitalu. M-18, kimkolwiek był, zachowywał się dziwnie bezczynnie.
A może Welmarz był szpiclem Rhodego? Kloss postawił sobie to pytanie i po zastanowieniu odpowiedział negatywnie. Nikt z podziemia nie likwidował bez wyroku; trzeba było zresztą szaleńca, żeby wykończyć agenta niemieckiego niemal w obecności niemieckiego oficera. A gdyby właśnie szaleniec? Niemożliwe. Wszyscy zachowywali się normalnie, nawet zbyt spokojnie i obojętnie, jakby śmierć Welmarza nikogo z nich nie dotknęła. Czy naprawdę nikogo?
Jakie stosunki łączyły na przykład zabitego z Wacławem Stokowskim? Razem pracowali, musieli o sobie sporo wiedzieć… Ten Wacław wydaje się jednak podejrzany. Kloss spojrzał na jego ręce, drżały, i felczer ukrył je natychmiast w kieszeniach. Odpowiadał na pytania powoli, Kloss oczywiście rozumiał, że jeśli ten młody człowiek jest uczciwy, nie powie nic istotnego oficerowi niemieckiemu. Nie wierzył natomiast, by M-18 umiał w rozmowie w cztery oczy ukryć swą współpracę z Niemcami. Tylko jeden człowiek nie powiedziałby Klossowi, że jest agentem von Rhodego; tym człowiekiem był doktor Kowalski.
– W momencie strzału – powtarzał po raz drugi Kloss – był pan na korytarzu?
– Tak.
– Co pan robił, gdy padł strzał?
– Siedziałem przy chorym.
– Musiał pan się odwrócić, to przecież instynktowne, i zobaczyć, kto wybiega z operacyjnej…
– Nie odwróciłem się – powiedział Wacław. Kloss wybuchnął śmiechem.
– I pan sądzi, że ktokolwiek w to uwierzy? Myśli pan, że z Niemców można robić idiotów? Istnieją tylko dwie możliwości – Kloss nie spuszczał wzroku z twarzy Wacława – albo pan zabił, albo wie pan, kto zabił.
Wacław milczał.
Wie, musi wiedzieć – pomyślał Kloss. – Kogo osłania? Jeśli kogokolwiek osłania przed oficerem niemieckim, jest uczciwym chłopem. Nie może przypuszczać, że broni niemieckiego szpicla.
– Wstać! – krzyknął.
Wacław podniósł się z trudem. Kloss obszukał mu kieszenie, nie znalazł nic oprócz kenkarty.
– Pan zabił – powiedział.
– Nie! – krzyknął Wacław.
– Proszę siadać. Proszę mi teraz powiedzieć, kto pierwszy pojawił się na korytarzu po strzale?
– Wszyscy jednocześnie – szepnął Wacław.
– Ktoś był jednak pierwszy? Niech pan sobie dobrze przypomni.
– Chyba doktor Kowalski – szepnął.
– A potem?
– Siostra Klara i pan niemal jednocześnie.
– Więc ostatnia była siostra Krystyna, tak?
– Tak – powiedział Wacław.
To już było coś. Ten chłopak zaczął wreszcie mówić. Kloss chciał teraz wiedzieć, jakie stosunki łączyły Stefana z Klarą i Krystyną. Uchwycił szczególne drżenie głosu, gdy Stokowski mówił o Klarze. Potem student medycyny powiedział, że Krystyna była kochanką Stefana. Żyli ze sobą – tak powiedział.
Informuje jednak oficerów niemieckich – myślał Kloss. Poczęstował go papierosem i zdobył się nawet na uśmiech.
– To wszystko – oświadczył. – Przesłucha pana jeszcze major von Rhode. – I dodał: – M 18.
Kryptonim M-18 nie uczynił na Wacławie żadnego wrażenia. Wstał i zapytał:
– Mogę już iść?
Następną była Krystyna. Kloss znał ten typ kobiet: potulnych i przywiązanych na ogół przez całe życie do jednego mężczyzny. Krystyna miała zniszczone dłonie, włosy gładko uczesane, ani śladu makijażu na twarzy.
Ta kobieta – pomyślał Kloss – nie miała chyba dużych szans na utrzymanie przy sobie Welmarza.
– Byłam jego kochanką – powiedziała wprost i Kloss poczuł się nagle bardzo źle w swojej roli. Żal mu było tej dziewczyny. A przecież ona także może być agentem niemieckim. Zadawał pytania, wsłuchując się bardziej w tonację głosu Krystyny niż rozważając odpowiedzi. Dziewczyna mówiła zresztą niewiele i niechętnie. Tak, znała. Welmarza dwa lata, siedział w więzieniu. Za co? Niech pan oficer zapyta o to u siebie. Ona nic nie wie, a to, co wie, nie ma żadnego znaczenia dla władzy. Potem wyprostowała się i oświadczyła nagle:
– Proszę zostawić mnie w spokoju. Kloss musiał ostro zareagować. Musiał reagować przynajmniej po to, żeby nie wzbudzić podejrzeń.
– Mówi pani z oficerem niemieckim! – krzyknął.
– Ja się nie boję – powiedziała Krystyna – mnie i tak wszystko jedno. Wiem, jak przesłuchujecie. Możecie mnie przesłuchiwać.
Było to dość nieoczekiwane. Nie spodziewał się, żeby ta potulna kobiecina mogła się zdobyć na taką stanowczość. Powiedział: „major von Rhode i M-18", nie dziwiąc się już, gdy nie zareagowała. Nie, ona chyba nie była agentem niemieckim.
Jaką zresztą mógł mieć pewność? Błądził ciągle w ciemnościach, tracił czas, a każda minuta była na wagę złota; nawet jeśli mu się uda, będzie musiał znaleźć jakieś prawdopodobne wyjaśnienie dla Rhodego. Co wie Rhode? Czy już coś wie? – to nękało go najbardziej.
Przesłuchanie siostry Klary nie wniosło również nic nowego. Klara powtarzała, że gdy padł strzał, znajdowała się w magazynie. Kloss zastosował inną metodę.
– Kogo pani zobaczyła wychodząc z magazynu na korytarz? – zapytał.