– Czułem się niezręcznie – przyznał Kloss i ta odpowiedź wydała mu się najlepsza.
– Rozumiem – rzekł von Rhode. – Ale to jeszcze nie powód, by zachowywać się jak tępy SS-man.
Może atakować? – pomyślał Kloss. – Może zapytać, czy mnie o coś podejrzewa?
Milczał jednak. Milczenie nie dawało tamtemu żadnych szans. Rhode musiał w końcu wyjaśnić, o co chodzi. Chodziło oczywiście o to. Suchym tonem, jakby odczytując meldunek, Rhode oświadczył, że dziś pomiędzy godziną piętnastą a szesnastą bandyci zatrzymali samochód Krucka. Szef Abwehry posiadał dokładne informacje. Okazało się, że szofer samochodu przeżył i złożył zeznania. Nie był to przypadków)' napad, Rhode nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Bandyci czekali właśnie na Krucka. Dwóch spośród nich występowało w mundurach żandarmerii, a niemieckim naukowcem zajęła się jakaś dziewczyna.
Kloss ciągle nie zadawał pytań. Czuł na sobie wzrok Rhodego; major zachowywał się tak, jakby oczekiwał uzupełnienia, lub dodatkowych informacji.
– Bandyci wpadli w zasadzkę – powiedział.
– A Kruck? – zapytał wreszcie Kloss. W jego głosie brzmiał autentyczny niepokój.
– Nie znaleziono go – stwierdził von Rhode. – Nie złapano także dziewczyny. -I dodał po chwili: – Nie przypuszczam, by zlikwidowali go wcześniej. Wiedział przecież wszystko o „X-8" i znał termin próby. A jak pan sądzi?
– Był dla nich zbyt cenny – oświadczył Kloss.
– Próba „X-8" – stwierdził von Rhode – musi odbyć się z Kruckiem albo bez Krucka i to w wyznaczonym terminie.
– Kiedy? – zapytał Kloss i od razu zrozumiał, że to pytanie było zbyteczne.
– W wyznaczonym terminie, panie oberleutnant – powtórzył von Rhode.
– Czy przeszukano teren w okolicach leśniczówki? -Kloss chciał jak najszybciej zmienić temat.
– Przeszukano – odpowiedział major. Potem dodał: – Być może przeszukano zbyt późno. W każdym razie wiemy dużo. Mamy zeznania kierowcy samochodu Krucka, który odzyskał przytomność przed śmiercią. Widział tych partyzantów i to on poinformował nas o dziewczynie. Nasze podstawowe zadanie, Kloss, to odnaleźć Krucka. Muszę go mieć za wszelką cenę… I muszę także mieć tę dziewczynę. Być może jest ranna.
– Jakie pan ma dla mnie polecenia? – zapytał Kloss.
– Pracujemy nie od dzisiaj razem. Niech pan pomyśli, kto mógł poinformować partyzantów o terminie wyjazdu Krucka z Kielc? W Borzentowie wiedzieliśmy o tym tylko my dwaj.
– Rozumiem – powiedział Kloss. Jego głos był zupełnie spokojny. – Trzeba będzie zainteresować się ludźmi w Kielcach. Może ktoś z batalionu samochodowego. Albo z tamtejszego hotelu oficerskiego.
– To także sprawdzimy – stwierdził von Rhode. – Proszę dzwonić do mnie co parę godzin. Aha, i jeszcze jedno. O szpital może pan być spokojny. Działa tam mój agent, M-l 8. Jeśli przywiozą kogoś podejrzanego, będę wiedział.
– Dlaczego wspomniał pan o szpitalu? – Kloss z ogromnym wysiłkiem zachowywał obojętność.
– Bo taką możliwość – powiedział von Rhode – też musiał pan wziąć pod uwagę.
W szpitalu działa więc agent Abwehry. Nie, tego nie można, było przewidzieć. M-l8. Kloss powtarzał ten kryptonim idąc szybko ciemnymi ulicami w kierunku szpitala. M-18 już wie. Ewa jest już w szpitalu. Czy zdą-żył poinformować von Rhodego? Jeśli nie zdążył, jak ustalić, kim jest M-l8? Może to doktor Kowalski? Jeśli on, Kloss jest spalony, a Ewa… Co stanie się z Ewą? A może to jedna z sióstr? Kto jeszcze pracuje w szpitalu? Trzeba to natychmiast ustalić. Kloss rozejrzał się. Ulica była ciemna, pusta. A może von Rhode kazał go już śledzić? Idzie do szpitala, chociaż szef Abwehry właśnie szpital wyłączył z jego terenu obserwacyjnego. Co powinien zrobić? Szukać kontaktu z oddziałem Lisa? Odbić Ewę ze szpitala i uciec do lasu? Ile czasu trzeba na przygotowanie takiej akcji? I co się stało z von Kruckiem? Jest jeszcze także Kurt. Kurt wie dostatecznie dużo, by Rhode domyślił się reszty. Kloss zwolnił kroku i zapalił papierosa. Przede wszystkim musi się opanować, przede wszystkim żadnych pochopnych decyzji. Może istnieje jeszcze jakaś szansa? Gdyby von Rhode coś wiedział, rozmawiałby z nim inaczej. Nie poinformowałby go o agencie w szpitalu. M-18 nie może zapewne korzystać ze szpitalnego telefonu. Musi mieć trochę czasu na złożenie donosu, a w takim razie Kloss ma także trochę czasu. Czas decyduje teraz o wszystkim.
Doktor Kowalski rozpoczynał operację. Spieszył się. Krystyna przyniosła do operacyjnej wygotowane narzędzia, Kowalski mył ręce, a potem starannie naciągał na dłonie gumowe rękawiczki.
– W trzydziestym ósmym roku, zaraz po studiach -mówił – asystowałem docentowi Rutkowskiemu przy takim zabiegu. Nie przypuszczałem, że będę to musiał robić sam i w takich warunkach.
– Trudne? – zapytała obojętnie Krystyna.
– Tak. Naruszona tętnica.
– Kula karabinowa? – Krystyna spokojnie rozkładała narzędzia. – Ta mała nie chciałaby chyba długo leżeć w szpitalu?
Doktor skinął głową i miał już coś powiedzieć, gdy Wacław wtoczył do operacyjnej wózek, na którym leżała Ewa. Pomógł przenieść ją na stół. Myślał zapewne, że lekarz pozwoli mu zostać, najczęściej uczestniczył przy wszystkich poważniejszych zabiegach, ale tym razem się zawiódł. Kowalski polecił mu wrócić do dyżurki. Bez słowa opuścił salę; w dyżurce otworzył książkę chorych. Stefan wszedł tak cicho, że dostrzegł go dopiero wówczas, gdy tamten stanął przy biurku. Wacław zamknął książkę i wyciągnął pudełko papierosów.
– Zapalisz? – zapytał, strając się ukryć zaskoczenie.
– Jaki jesteś miły, aż przyjemnie popatrzeć. Daj. Właśnie zabrakło mi papierosów. – Otworzył książkę chorych. – Co, zanotowałeś te dwa przypadki?
– Jakie? – zapytał Wacław.
– Nie udawaj durnia. Ta dziewczyna i mężczyzna. Wacław milczał.
– Chyba nie wszystko powinieneś notować. – Stefan mówił bardzo cicho. – A może ty zbyt lubisz notatki?
– Odczep się.
– Kto asystuje Kowalskiemu? – Stefan zaciągnął się głęboko papierosem. – Ma studenta medycyny i nie korzysta z jego usług?
– Zbyteczna złośliwość – powiedział Wacław. – Wykwalifikowane siostry radzą sobie na ogół lepiej.
– A dziewczyna wyżyje?
– Zapytaj Kowalskiego i nie przeszkadzaj mi, pracuję.
– Tak jest, panie doktorze – roześmiał się Stefan. Wyszedł z dyżurki trzaskając drzwiami.
Wacław został sam. Wrócił do książki chorych, potem wstał i podszedł do stolika, na którym mieścił się telefon. Był to duży, staroświecki aparat z rączką jak przy młynku do kawy. Wacław zdjął słuchawkę z widełek, bawił się nią przez chwilę. Nie zauważył Klossa, który cicho wszedł do dyżurki i od kilku chwil stał w drzwiach.
– Dobry wieczór – powiedział Kloss.
Wacław rzucił słuchawkę, odwrócił się i ukłonił. Kloss zapytał o doktora Kowalskiego. Wacław wyjaśnił, że właśnie operuje, i natychmiast udzielił dodatkowych informacji. To trudna operacja, szew tętniczy.
– Kim pan jest? – Kloss usiadł przy biurku i otworzył księgę chorych.
– Felczerem.
– Nazwisko?
– Wacław Stokowski. Jestem studentem medycyny. -Głos Wacława drżał nieco.
– I udziela pan chętnie informacji oficerom niemieckim. Dziękuję. – Chciał jeszcze zapytać Wacława, kogo operują, i wiedział, że jeśli felczer powie o Ewie, będzie na pewno tym, kogo szuka, ale nie zdążył, bo w drzwiach stanął doktor Kowalski. Ściągał gumowe rękawiczki.
– Pomóż przewieźć chorą do separatki – zwrócił się do Wacława. Wydawał się nie dostrzegać Klossa. Wacław zniknął, a Kloss podszedł do lekarza.
– Co z nią?
– W porządku… Proszę mi dać papierosa. Jest jeszcze zmęczona zabiegiem.
– Kiedy będzie mogła wyjść?
– Ani dziś, ani jutro.
– Kiedy ją zobaczę?
– Niedługo – powiedział Kowalski.
Może to on? Ma około trzydziestki. Na jakich zasadach mógł go zwerbować von Rhode? Strach, szantaż? Nie, raczej chyba felczer… Zachowywał się dziwacznie. Dlaczego mówił nie pytany?
– Doktorze – powiedział Kloss – chciałbym przejrzeć listę pracowników szpitala.
Kowalski patrzył na niego ze zdziwieniem.
– Jako przedstawiciel władz okupacyjnych? – W jego głosie brzmiała ironia.
– Ilu pan ma pracowników?
– To mały szpital. Dwie siostry, felczer, sanitariusz, portier, no i oczywiście – ja. Był jeszcze kierownik szpitala, Żyd… W tej chwili wszyscy są na miejscu. Za godzinę pozostanie na dyżurze siostra i sanitariusz. A oto lista. – Kowalski podał Klossowi arkusz papieru.
Nic mu, oczywiście, nie mówiły te nazwiska. Wacława Stokowskiego już widział. Sanitariusz nazywał się Stefan Welmarz. Ale agentem von Rhodego mogła być równie dobrze kobieta… któraś z sióstr.
– Proszę mi coś powiedzieć o sanitariuszu – zażądał Kloss.
– Tutejszy. – Lekarz najwidoczniej nie należał do rozmownych.
– Od kiedy pracuje?
– Od trzech miesięcy. Siedział w waszym… niemieckim więzieniu i wyszedł w nienajlepszym stanie.
– A co pan może powiedzieć o siostrach?
– Nic – odrzekł Kowalski. – Nic nie mogę powiedzieć, dopóki nie będę wiedział, w jakim celu pan pyta.
Kloss pomyślał, że ten człowiek ma nad nim przewagę i że daje mu to poznać. Czy istnieje jakaś szansa? Oparł się o stolik z telefonem. Położył dłoń na słuchawce. Wacław Stokowski stał właśnie w tym miejscu, gdy on -Kloss wszedł do dyżurki. Czy telefonował? A może Rhode już wie? Kloss podszedł do okna i uchylił zasłonę. Za oknem panowała nieprzenikniona ciemność.
Stefan porządkował tymczasem salkę operacyjną. Był szybki i sprawny. Układał narzędzia, zebrał z podłogi bandaże i kawałki ligniny. Nie lubił tej roboty, brzydził się nią. Po wojnie nie będzie pracował w szpitalu. – O, na po wojnie ma zupełnie inne plany… Ogarnął go nagle lęk,
może dlatego, że pomyślał o czasie tak odległym, i podszedł do stojącego w kącie wieszaka. Kowalski już dawno polecił wynieść ten wieszak z operacyjnej, ale w dyżurce też było mało miejsca. Stefan zanurzył dłoń w kieszeni swojego płaszcza i odskoczył natychmiast na środek pokoju, gdy otworzyły się drzwi. Weszła Krystyna.