Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie, wrócił w trakcie awantury. Przeszło mu ulgowo, bo więcej tam było powodów do piekła, jakieś panienki, paru pijanych, więc ten Jeremiasz miał szeroki wachlarz możliwości. Wykorzystał je koncertowo. Strzykawka jest już w laboratorium i może zachował się bodaj kawałek śladu. Ten Dalba nie jest głupi i czytuje kryminały, trzymał ją za igłę, zamazał trochę przy wpychaniu do kieszeni, ale co właściwie miał zrobić innego? l tak postąpił sensownie, bo podnosząc ją, nie rozumiał zjawiska.

– Bystry chłopiec – pochwaliłam i postanowiłam namówić Wągrowską, żeby go posadziła na dobrego konia.

– Co do tych zdjęć, które mogłyby się okazać bezcenne, sprawa wygląda marnie – kontynuował Janusz bez żadnych nacisków z mojej strony. – Derczyk był rozwiedziony i mieszkał w trzech miejscach. Trochę u rodziców, trochę u byłej żony, gdzie miał jeszcze część rzeczy, a trochę u najnowszej narzeczonej. Przeszukania ruszyły jeszcze wczoraj, w dwóch mieszkaniach niczego nie znaleziono, w trzecim nie ma lokatorki. Od ubiegłego tygodnia, dokądś wyjechała, ale nie będzie się z tym czekać na jej powrót. Istnieją obawy, że te zdjęcia miał przy sobie, zamierzał je właśnie przehandlować i oczywiście zabójca wszystko zabrał, ale może został film.

– Film też mógł mieć przy sobie…

– Naprawdę był takim kretynem?

– Nie jest powiedziane, że nie był. Miał w ogóle aparat fotograficzny?

– Miał, bardzo mały, japoński. Żona zeznała, że pokazywał jej coś, co wyglądało jak etui do papierosów i rzeczywiście były w tym papierosy. Nie rozumiała o co mu chodzi, bo chwalił się, że w takim byle czym tkwią wielkie pieniądze, a ona jeszcze pożałuje, że się z nim rozeszła. To było krótko po rozwodzie, w ubiegłym roku.

– Nie wiem, jak wygląda film z takiego czegoś, ale pewnie też jest mały?

– Mniej więcej jak twój bezpiecznik w samochodzie.

– No to mógł go wetknąć wszędzie. Schować w kawałku makaronu pod tytułem rurki. Nawet nie umiem sobie wyobrazić, jak można znaleźć coś takiego.

– No, łatwe to nie jest…

– A sam aparat znaleźliście?

– Nie. Wiemy o nim od świadków, nie tylko żona go widziała.

– W takim razie przepadł, sprawa jest beznadziejna. I konie go nie lubiły…

– A cóż to ma do rzeczy?

– Gdyby go lubiły, mógł schować gdzieś w stajni. Tam też jest dużo możliwości.

– Poszukamy i w stajni, chociaż pewnie masz rację. Jest jeszcze nadzieja, że ta narzeczona coś powie, jak się znajdzie. Chwilowo jest nieuchwytna.

– Zostaw tego Derczyka, bo mnie przygnębia. Mów co dalej.

– Jeszcze nie wiem co dalej. Po Albiniaka pojechali do tej wsi, może go znajdą od razu i przywiozą jeszcze dziś, a może gdzieś go diabli ponieśli.

– A Karczak?

– Zająłem się czym innym i na razie nie wiem co zeznał. Musisz poczekać do wieczora.

– A Miecio?

– Miecio jest właśnie w trakcie…

Zeznania Karczaka zostały mi udostępnione. Zgłosił się dobrowolnie, jak sam stwierdził, ze strachu. Rzeczywiście z wyścigów wyjechał razem z Zawiejczykiem, miał odebrać z warsztatu swój samochód, tak był głupio umówiony, wyleciał z bramy, zamierzał złapać jakąś taksówkę, co o tej porze było raczej beznadziejne i zobaczył, że Zawiejczyk akurat jedzie. Ustawił się na jezdni przed nim, niemożliwe go było wyminąć, Zawiejczyk przyhamował, krzyknął, że się śpieszy i Karczak wsiadł, można powiedzieć, w biegu. Natychmiast potem Zawiejczyk przestał się śpieszyć, po czym znów zaczął i Karczak zorientował się, że jedzie po prostu za jakimś samochodem. Pilnuje go. Był to mercedes, Karczak zna życie, więc na wszelki wypadek postarał się zapamiętać numer tego mercedesa, nigdy nie wiadomo, co się człowiekowi może przydać. WAL 2214.

Po drodze Zawiejczyk puścił farbę, dał do zrozumienia, że ten w mercedesie jedzie na jakieś spotkanie. Karczak nie zrozumiał dokładnie, czy chce dopaść tamtego, z którym ten z mercedesa ma się spotkać, czy też tylko zobaczyć miejsce. Z mamro- tań Zawiejczyka wydedukował, że może mu wystarczyć adres. Najporządniej, najwyraźniej i kilka razy Zawiejczyk powtórzył, że kroi mu się najlepszy interes w życiu. Karczak chętnie by do tego interesu przystąpił, ale śpieszył się, zależało mu na odebraniu samochodu i nie mógł z nim dalej jechać, więc wysiadł przy taksówkach na rogu Dworkowej i ma tylko nadzieję, że taksówkarz zaświadczy o jego niewinności. Wysiadł, a Zawiejczyk pojechał dalej żywy i zdrowy. Taksówką był czerwony polonez, kierowca młody, dosyć gruby z krótką brodą dookoła twarzy i akurat miał katar.

Dalej okazało się, że teraz jedzie za Zawiejczykiem. Udawał się na Saską Kępę, tamten mercedes też, a Zawiejczyk za nim. Widział ich cały czas, przyglądał się z zainteresowaniem, na Argentyńskiej zobaczył z daleka, że mercedes zatrzymuje się przed jakąś willą, a Zawiejczyk kawałek za nim. Więcej nie wie, bardzo chciał zobaczyć, co będzie, ale czasu już nie miał ani sekundy.

Ten samochód odebrał po godzinie, nawet przejechał Argentyńską, ale tamtych już nie było, w niedzielę rano wyjechał na wybrzeże, wczoraj wrócił i natychmiast się zgłasza, bo od pani Osińskiej wie, że Zawiejczyk został zamordowany. On zaś jaki jest, taki jest, nie kryształ może, ale z mokrą robotą nie życzy sobie mieć nic wspólnego. Gdyby wiedział, co z tego wszystkiego wyniknie, przydusiłby Zawiejczyka, żeby powiedział więcej, ale myślał, że jeszcze zdąży.

Mercedes WAL 2214 należał do osobnika, zajmującego się pośrednictwem handlowym, niejakiego Edmunda Harcapskiego, zamieszkałego w Wilanowie. Skoro jechał na Saską Kępę, z pewnością nie udawał się do domu. Zdaniem Karczaka, Zawiejczyk go śledził, usiłował nie rzucać się w oczy, przyzostawał z tyłu i pilnował, żeby ich rozdzielały jakieś samochody. Harcapski na razie jeszcze nie złożył żadnych zeznań i nikt nie zamierza z nim rozmawiać, bo słuszniejsze jest trochę mu się poprzyglądać.

Prawie równocześnie uzyskałam informację, że Zenek Albiniak został bez trudu odnaleziony we wsi Szczęsna i dostarczony do Warszawy, gdzie na wszystkie świętości błagał, żeby go aresztować. Widział tego Derczyka, fakt, z jednej strony szedł w zarośla Derczyk, a z drugiej taki jeden, którego właściwie nie zna, ale gębę pamięta. Spotkali się na skraju trawnika i poszli dalej wzdłuż basenu, Derczyk od zewnątrz, a ten drugi od strony krzaków i gdyby nie zobaczył go wcześniej, wcale by go nie umiał rozpoznać. Ale zobaczył. Może go palcem pokazać, z tym że gdyby to miało być jawnie, wyprze się wszystkiego, zaślepnie i straci pamięć, bo już go ostrzegali. Może powiedzieć kto, proszę bardzo, taki Stasiek ze stajni Kalarepy, nazwiska nie zna, na- szeptał mu w ucho, że kto gębę otworzy, obojętne na jaki temat, już mu tę gębę Jeżynek zamknie. Jeżynek to jest stajenny Kalarepy. Derczykowi się gębę zamknęło i każdemu potrafią. Ale Jeżynek osobiście z Derczykiem nie miał nic wspólnego, przez ten czas, kiedy tamci poszli w te krzaki, stajenny Jeżynek był koło koni i nigdzie nie odchodził. Ten, co poszedł z Derczykiem, zwyczajnie wyglądał, nie sposób go opisać, ale plącze się tu, od bukmacherów przylatuje i wszyscy go znają.

Nadkomisarz Józio Wolski nie miał czasu na składanie wizyt i kolejne komunikaty uzyskiwałam od Janusza, wyraźnie rozbawionego sytuacją.

– Pierwszy raz policja jest zmuszona wprowadzać osobę postronną w szczegóły śledztwa – rzekł z uciechą. – Dostałem odgórne polecenie, żeby cię wtajemniczyć, co mnie bardzo cieszy, bo i tak pewnie wyjawiłbym ci za dużo. Józio jest zły, sprawa mu się wlecze, ale nie może zamknąć całego personelu wyścigów, żeby mu skruszeli. Z tego wszystkiego, co tu od ciebie usłyszałem, policji nie powiedzieli ani jednego słowa.

– Do mnie też się nie pchają ze zwierzeniami. Trochę im się wyrwało, a resztę, znając temat, można sobie dośpiewać.

– Do policji nie wyrwało im się nic. Jeden Tadzio Łazarski, ten wystraszony chłopczyk, z naszym człowiekiem zaprzyjaźnił się na mur i zaczął mu się zwierzać. Potwierdził tego Albiniaka…

– Czekaj! – przerwałam. – Z budynku administracji wychodził wtedy Figat z jakimś drugim facetem. Figat bezbłędnie wykorzystał konie po Derczyku i grywa z wyjątkowym sensem, przewidział ten anty- doping, trafił triplę, nie przewidział tylko, że ruszy nawet komisję techniczną. Co z nim? Tkwi w aferze?

– Po uszy. Chodzi się koło niego. Chyba zdajesz sobie sprawę, że wszystko to jest rozpaczliwie mgliste? Gra taki szczęśliwie, bo miewa natchnienia i udowodnij, że nie! W gruncie rzeczy te machinacje wyścigowe służą tylko jako tło i dodatkowe przesłanki do rozwikłania zabójstw. Dwie zbrodnie, na tym się potknęli i liczymy na to, że technika pomoże.

– Uczepicie się adresu na Argentyńskiej?

– Nie tylko. Na końcu Albiniak wyznał, wcześniej mu przez gardło nie przechodziło, że ten towarzysz i prawdopodobnie zabójca Derczyka jest także pośrednikiem łomżyńskiej mafii. I rzeczywiście trzeba go było zatrzymać w areszcie, bo nie chciał wyjść z komendy. Ugryzł w palec policjanta. Chce siedzieć aż do chwili, kiedy się tamtych pozamyka, a gdyby go wyrzucono za drzwi ostrzega, że ucieknie z kraju. Zdaje się, tak się coś rysuje, że to jest ten sam, który nakłonił do wstrzymania konia płaczącego Gargulca. Maszkarskiego, chciałem powiedzieć. Rysopis się zgadza i trwa akcja oglądania go, Rybiński wypożyczył Maszkarskiego, orientuje się, w jakim celu. Zdaje się, że trenerzy po większej części są przeciwni mafii i myśl ukrócenia machlojek bardzo się im podoba. Myślisz, że to prawda?

– Co najmniej… czekaj, niech policzę. Co najmniej siedmiu, nie ośmiu… Co najmniej ośmiu tej mafii nienawidzi. Są bezsilni, ale gdyby mafię diabli wzięli, urżnęliby się ze szczęścia, chociaż konie nie znoszą alkoholu. Owszem, na pewno Rybiński ma wielkie nadzieje i sam jest gotów stajnię czyścić za Gargulca, żeby tylko uzyskać rezultaty śledcze.

– Ujeździ się ten Gargulec za wszystkie czasy, bo jest wożony po rozmaitych knajpach, tam gdzie oni się spotykają…

– Albiniak z przyprawioną brodą mógłby jeździć z drugą ekipą.

Myślałam, że robię sobie głupi dowcip, ale Janusza poderwało.

– Wiesz, że to jest myśl…! Z własną twarzą nie pojedzie, ale w charakteryzacji chyba się zgodzi? Czekaj, zadzwonię!

32
{"b":"89190","o":1}