Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie było cię i nie słyszałaś supozycji pana Edzia w kwestii Derczyka – powiedziałam. – Dłużnik go zabił podobno, zapewne w celu niezwracania pieniędzy. Nie wiem z kim pan Edzio rozmawiał, przypuszczam, że z kretynem, bo równocześnie przyniósł Harcapa.

– I grał go?

– Grał, ale lekko.

– Ty masz rację, że oni są nienormalni. A propos Derczyka, to Miecio już trochę mówi. Pojedziemy do niego?

– Pojedziemy, trzeba zajrzeć.

Równocześnie spojrzałam na pana Mariana. Siedział cicho nad programem, słowem się nie odzywał i robił wrażenie jednostki niezadowolonej z życia. Mogło to mieć związek z zabójstwem, a mogło po prostu oznaczać, że przegrał i przetrawia klęskę. Do przegranej pan Marian przyznawać się nie lubił.

Włóczka wygrał swobodnie, obniżył triplę do połowy, trafiłam porządek na zasadzie „honor dla nas, forsa dla nich”, Jurek się krzywił, Maria zgubiła wygraną triplę i szukała jej z obłędem w oczach, wyrzucając wszystko z torebki i grzebiąc po kieszeniach.

– Przed chwilą była! – mówiła z rozpaczą. – Widziałaś przecież, trzymałam ją w ręku! Co ja z nią zrobiłam? Nie chodziłam nigdzie, cały czas tu siedzę!

– Niepotrzebnie odrywałaś. Większy kawał trudniej ginie. Sprawdź spokojnie, po jednym papierku…

Oderwana tripla leżała pod fotelem, widocznie spadła jej z kolan. Podniosła ją i natychmiast zginęły jej te ostatnie, które kończyła w ósmej gonitwie. Rozpoczęła poszukiwania na nowo, nie mogłam na to patrzeć, wszelkie poszukiwania zawsze wyprowadzały mnie z równowagi, zostawiłam ją i udałam się na dół. Tripla mi przeszła, kończyłam ją trzema końmi, w tym jednym murowanym faworytem. Znając własne szczęście, byłam pewna, ze wygra właśnie ten faworyt i tripla spadnie do osiemdziesięciu tysięcy albo tez przyjdzie coś, co kompletnie zaniedbałam. Chociaż, z drugiej strony, ostatnie triplę trafiałam najczęściej pewnie tylko dlatego, ze dla odebrania wygranej trzeba było czekać w nieskończoność…

Przyszła Galvana, faworyt absolutny i wszystko się zgodziło. Wygrałam, tripla spadła jak powinna, czekanie sobie darowałam, zostawiając ją w kasie razem z dwiema triplami Marii, dwie miała przez pomyłkę, bo raz to grała zbiorowo, a raz pojedynczo, zapomniawszy, że już gra zbiorowo, zapewniłam sobie w ten sposób drobne fundusze na środę, po czym pojechałyśmy do szpitala.

Była to już druga wizyta, pierwszą złożyłyśmy poprzedniego wieczoru. Kiedy Maria zawiadomiła mnie o napadzie na Miecia, usiadłam na podłodze, bo słuchawkę podniosłam, tkwiąc w kucki. Dyżur miała Stępińska. Poderwałam z miejsca Janusza i Józia Wolskiego, w szpitalu na Stępińskiej znaleźliśmy się po sześciu minutach, Maria nadjechała w chwilę później.

Obydwoje z Januszem poczekaliśmy na zewnątrz. Marię i Józi? wpuścili bez problemu, jedno i drugie z racji zawodu, Maria lekarz, a Józio policja. Szczegółowy komunikat uzyskaliśmy po pół godzinie.

– Nic mu nie będzie – powiedziała z ulgą Maria, opadając u mnie na tylne siedzenie. – Dostał w głowę, przejdzie mu to, żadnego złamania nie ma, ogłuszony tylko. Wypuszczą go pewnie pojutrze. Mówić jeszcze nie może, więc nie wiem o co chodzi i co się stało. Zdenerwowałam się. Honorata tam siedzi, już się uspokoiła.

Honorata to była żona Miecia. Dowiedziała się o mężu, kiedy już było pewne, że wyżyje, więc połowa szoku ją szczęśliwie ominęła. Pozwolono jej posiedzieć do wieczora.

Józio Wolski przyszedł do nas w parę minut później.

– Załatwiłem, posadzę człowieka – oznajmił. – Coś mi tu zaczyna zalatywać. Na razie sam poczekam, a do rozmowy wrócimy przy najbliższej okazji…

Od wczoraj Miecio odzyskał dużą ilość zdrowia i mówić mówił, ale skąpo i niechętnie. Honorata twardo pełniła przy nim wartę, a facet w białym fartuchu przed drzwiami separatki zażądał od nas dowodów osobistych. Maria zbadała Miecia na własny użytek i oświadczyła, że z medycznego punktu widzenia nie ma żadnej potrzeby trzymać go w szpitalu.

– Ja też tak uważam – zgodziła się Honorata. – On w ogóle może mówić, tylko nie chce.

– Głupia jesteś, moja ukochana żono! – rozzłościł się nagle Miecio.

– No widzicie? Że ja jestem głupia, powiedział już ze trzydzieści razy i wcale mu to nie zaszkodziło.

– Miał wstrząs mózgu – przypomniałam. – Może mu się w ogóle myli, kto ty jesteś, jego żona czy cudza. Mówi, że jego, dla niepoznaki. Mieciu, widzisz nas pojedynczo czy podwójnie?

– Megiery – powiedział Miecio. – Trzy potrójne megiery. Trzy megiery w lasku Idy.

– Tak powtarza każde słowo – skomentowała pouczająco Honorata. – Ale nic nie szkodzi, niech tylko wróci do domu, minie mu od razu. Już ja się o to postaram.

Miecio zakrył twarz kołdrą. Potem ją nagle odsłonił.

– We wtorek będziemy mnie czycić – zaproponował. – Chcecie? Mnie czycić, a przy okazji wytypuje się środę.

– A na malignę nie wygląda – rzekła niespokojnie Maria i położyła mu rękę na czole.

– Zabierz te kończyny! – rozgniewał się Miecio. – To Joannę można było czycić, a mnie nie? Co to za dyskryminacja?

– Dobrze, że przyszłyście, zaczyna mówić normalnie – ucieszyła się Honorata.

– On mówi, czcić – powiedziałam równocześnie. – Mamy go czcić we wtorek, proszę bardzo, możemy. Mieciu, masz czym, czy przynieść?

– Mam czym, ale przynieść możecie…

– Jutro rano go zabiorę – oznajmiła Honorata. – Nie wiem dlaczego siedzi przed drzwiami ten wartownik i ciągle się boję, że go nie puszczą do domu, tylko wręcz przeciwnie. Nie chce powiedzieć, co zrobił. Wolę to już mieć z głowy.

– Wartownik siedzi, żeby nie przyszedł złoczyńca i nie wykończył go ostatecznie – wyjaśniłam beztrosko. – W domu załóż łańcuch i przygotuj siekierę, niech ci leży pod ręką. Chyba, że on odzyska rozum i powie glinom wszystko co wie, wtedy złoczyńcy stracą rację bytu. Chciałam powiedzieć, dobijanie go straci sens.

Miecio zabulgotał coś pod nosem, a Honorata popatrzyła na niego z wyrzutem.

– A ile razy mówiłam, żebyś się nie wdawał w żadne tajemnice? Mieciu…

– Jak to było w ogóle z tym napadem? – przerwała Maria. – Honorata, ty już wiesz? On coś o tym powiedział?

– Ludzie powiedzieli – odparła Honorata. – Przyjechał taksówką, nie wiem gdzie był, ale później, niż z wyścigów, wysiadł, przeszedł przez ulicę. A pod naszym domem stały samochody, z jednego wyskoczył facet i przyłożył mu czymś. To znaczy chciał przyłożyć, ale Miecio się zasłonił czy uchylił, więc poprawił i już go dostał. Zamierzał się jeszcze raz, ale wtedy już się ludzie wmieszali, sąsiad siedział obok w kucki pod swoim samochodem, nie było go widać, drzwiczki na samym dole szmerglował i wygładzał. Mówi, że odruchowo się zerwał i tamtemu rękę odepchnął, wcale taki odważny nie jest, samo mu tak wyszło. Ze trzy osoby tam się rzuciły, a tych napastników było dwóch, ale drugi nic nie zdążył zrobić. Ludzie zaczęli krzyczeć, więc zostawili Miecia i uciekli, ich samochód stał obok i to jest cud, że Miecio pod nim głowy nie trzymał. Tyle wiem od ludzi, bo od niego zero.

– Z tego wynika, że już tam na niego czekali – zauważyłam. – Mieciu, musiałeś się narazić wcześniej, na wyścigach się pewnie wygłupiłeś.

– Ja jestem chory – powiadomił nas Miecio stanowczo. – Jak macie – mi tu szkodzić, to lepiej idźcie precz. Bo zawołam cerbera! Głowa mnie boli.

– Nic mu nie jest – zaopiniowała Maria. – Możemy stąd iść i przyjdziemy do nich we wtorek.

Za drzwiami separatki usłyszałyśmy jakieś głosy. Wyjrzałam. Do Miecia pchał się Waldemar, strażnik go zatrzymał. Dowód osobisty pokazał, ale wpuszczony do środka nie został. Obraził się śmiertelnie, zostawiłyśmy Miecia z Honoratą i opuściłyśmy szpital razem z Waldemarem.

– Osobiście podejrzewam, że nie wpuszczają do niego mężczyzn – rzekłam uspokajająco. – Widocznie wśród podejrzanych indywiduów nie ma ani jednej baby albo może już wykryli, że to nie my. Co do chłopów, mogą na razie nie mieć rozeznania.

– Przecież mu dałem dowód! – irytował się Waldemar. – Gablota stoi przed szpitalem, nie rozwieję się w powietrzu, zobaczył, kto ja jestem!

– I co mu z tej wiedzy, jak Miecio będzie leżał zimnym trupem – zwróciła uwagę Maria. – A może ty jesteś kamikaze? A może masz wariackie papiery? On nie jest jasnowidzący, ten wartownik za drzwiami.

Waldemar wzruszył kilkakrotnie ramionami, ciągle zły.

– Bolek się zaprawił – oznajmił. – Coś tam się dzieje między nimi, ale nie wiem co. Powiedziałem mu o Mieciu, pomamrotał pod nosem, pomamrotał i jak się przypiął do flaszki, nie było rozmowy. Zostawiłem go, bo nie będę pił, jak jestem za kółkiem. Co to wszystko znaczy?

– Było Kujawskiego przycisnąć – wypomniałam z wyrzutem. – Albo chociaż poczekać, aż się urżnie rzetelnie, więcej wie, niż my, może by co powiedział. Zdaje się, że oni wszyscy wszystko doskonale wiedzą i bardzo jestem ciekawa, ile z tego wyjdzie na jaw…

* * *

Podkomisarz Józio Wolski miał pomysły podobne do moich. W poniedziałek miałam się zgłosić do szkoły, w której pobierały nauki dzieci pracowników Służewca. Pracownicy po większej części mieszkali na terenie wyścigów albo w najbliższej okolicy i prawie wszystkie dzieci należały do tej samej szkoły podstawowej. Wyższy poziom wiedzy już je rozdzielał, ale wystraszony chłopczyk nie miał więcej niż jakieś 11 lat i podstawówka dotyczyła go na mur.

Wytypowaliśmy z majorem Wolskim odpowiednie klasy i w strasznych warunkach spędziliśmy dwie przerwy. Trzecia dała rezultat, rozpoznałam chłopca.

– Niech pan go teraz łapie jakoś tak, żeby tego nikt nie widział – poradziłam z naciskiem. – Wygłupiłam się wczoraj i mam obawy, że zbrodniarz wykończy dziecko. Powiedziałam o nim.

Józio Wolski zaniepokoił się mocno i musiałam powtórzyć mu całą rozmowę ze znajomym facetem. Nie pochwalił mnie za to i zażądał rysopisu. Samo nazwisko, które udało mi się zapamiętać, Błażej Figat, okazało się wskazówką niedostateczną.

– Średniego wzrostu, okrągły w sobie, na czubku głowy łysy, a dookoła ma ciemne kędziorki. Numeru butów nie zauważyłam, ale niejasno mi się plącze, że pracował w MSW. Głowy nie dam, z MSW było tam ładne parę sztuk i mogę ich mylić, ale chyba coś takiego o nim słyszałam. Źródło nie jest w pełni wiarygodne.

13
{"b":"89190","o":1}