Przez chwilę Kamil czuł się, jak obudzony z niezwykle barwnego snu… Przed nim, w przyciemnionym świetle kabiny, na dwóch leżankach spoczywali oboje -Idą i Piotr. Byli tacy sami jak zawsze. Kamil zwątpił w realność wszystkiego, co wydarzyło się dotychczas. Nic przecież nie świadczyło o tym, by cokolwiek zmieniło się w astrolocie: załoga była w komplecie… „Czyżbym miał halucynacje? A może zwariowałem i wskutek swych przywidzeń zboczyłem z kursu o dwa lata?" – pomyślał Kamil niepewnie.
Spojrzał znów na leżących. Budzili się oboje. Idą uniosła się pierwsza, siadając na tapczanie. Niezbyt przytomnym jeszcze wzrokiem powiodła wokoło po mrocznej kabinie.
– Piotrze! – powiedziała cicho. – Piotr, gdzie jesteś?
– Tutaj – odpowiedział. – Widzisz, nic się nie stało! A tak się bałaś.
Idą zwróciła głowę w bok i teraz dopiero spostrzegła stojącego w cieniu Kamila.
– Piotr! Tutaj jest człowiek! – powiedziała, przyglądając się Kamilowi, a po chwili dodała szeptem. – Popatrz! Jaki przystojny gość!
Uśmiechnęła się dość zalotnie do Kamila, który w tej chwili zrozumiał, że tamta Idą spełniła jednak swą drobną obietnicę…
Dziewczyna odwróciła głowę w drugą stronę. Jej zielone oczy zrobiły się zupełnie okrągłe. Ujrzała przed sobą twarz Piotra, która była twarzą dojrzałego mężczyzny…
Koniec.
Janusz A. Zajdel, Warszawa 1975