Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Pokaż, pokaż! – Mark wyjął mi z dłoni fotografię. – Chyba znam tę twarz!

Drgnąłem. Odwróciłem głowę, obserwując twarz Marka, wpatrującego się w wizerunek Yetty.

– Cyryl! – Mark przywołał jednego z towarzyszy. – Spójrz, poznajesz?

– Oczywiście! Przecież to Sandra! Mój najlepszy model! Skąd to masz?

– To własność naszego gościa – powiedział Mark oddając mi zdjęcie. – Czyżby to była przyczyna twojego przygnębienia? Znikałeś ostatnio na dłużej. Teraz rozumiem. Cyrylu, czy mógłbyś zrobić coś dla naszego gościa?

– Mogę spróbować. Mam jeszcze trochę materiału wyjściowego z tej serii… Chcesz? – zwrócił się do mnie. – Będziesz miał Sandrę, ale to trochę potrwa.

Patrzyłem na nich nie rozumiejąc, o czym mówią. Chichotali, rozbawieni widać moim zdziwieniem.

– Nie wiesz nawet, jak zdolnego mamy towarzysza! – powiedział Mark, wydobywając spomiędzy kart jakiejś książki złożony kawałek folii gazetowej. – Przeczytaj sobie. To wycinek sprzed stu lat.

Artykuł dotyczył jakiegoś głośnego procesu sądowego. Pod dużym tytułem "Afera profesora Ordena" następował długi opis sprawy. Przebiegłem oczyma tekst, by wreszcie zatrzymać się na fragmencie zawierającym skrót aktu oskarżenia.

"Profesor Orden, kierując zakładem biologii molekularnej, dopuścił się między innymi przestępstwa przeciwko artykułowi 3125 Kodeksu Karnego, wykorzystując swą wiedzę i posiadane możliwości techniczne w celu sporządzenia z chęci zysku kopii osób żyjących. Zastosował on metodę sztucznego pobudzenia komórki organizmu ludzkiego do partenogenetycznego rozwoju. W wyniku takiego postępowania oskarżony wraz ze swymi współpracownikami hodował duplikaty kobiet znanych z urody – gwiazd filmu i holowizji. Powstałe twory, będące organizmami dokładnie identycznymi z oryginałami, były następnie poddawane działaniu substancji stymulującej szybki wzrost i rozwój. W wyniku zbrodniczej działalności profesora powstały liczne kopie słynnych piękności, całkowicie dojrzałe fizycznie, lecz na poziomie rozwoju kilkuletnich dzieci. Były one następnie obiektami handlu żywym towarem.

W ostatniej fazie swej działalności szajka kierowana przez oskarżonego podejmowała się dostarczać na zamówienie kopie kobiet dowolnie wskazanych przez klienta. Pobierając podstępnie próbki tkanek od wskazywanych osób, zbrodniczej grupie udało się wyprodukować co najmniej czterysta kopii, których ceny uzależnione były od urody i pozycji oryginału. Nie znana jest liczba kopii, które zostały przez właściciela zniszczone. Stanowi to przedmiot osobnego śledztwa. Przypuszcza się, że przypadki takie były dość częste, ponieważ kopie – dorosłe kobiety o umysłowości małych dzieci – stawały się w stosunkowo krótkim czasie uciążliwe dla właścicieli żądnych nowych atrakcji i nowych, aktualnie modnych "mo-deli" partnerek. Pozbycie się kopii było sprawą stosunkowo prostą ze względu na to, że nie posiadały one tożsamości i osobowości prawnej. Niemniej jednak orzeczeniem Najwyższego Trybunału zostały one uznane za pełnoprawne osoby fizyczne i tym samym fakt likwidacji kopii traktowany jest jako morderstwo z premedytacją.

– Teraz rozumiesz? – uśmiechnął się Mark – Nasz przyjaciel Cyryl był wówczas bliskim współpracownikiem Ordena. Tyle że był dość sprytny, by wymknąć się sprawiedliwości. Ale umiejętności zachował do dziś. Był specjalistą od partenogenetycznego rozwoju żeńskich komórek rozrodczych. Zrobił na tym niezły majątek…

– Może byś wspomniał o aferze z syntetycznymi narkotykami w dwa tysiące sto trzydziestym? – odgryzł się Cyryl. – Ty też byłeś zdolnym chemikiem.

– Więc Sandra… jest kopią? – wyjąkałem.

– Sandra to nazwa modelu. Wyhodowałem kilkanaście takich egzemplarzy. Wszystkie nazywają się "Sandra". Tu jest duży popyt na dziewczynki. Oprócz modelu "Sandra" były jeszcze "Gracje", "Marylin", "Margerity"… Ale "Sandry" były najbardziej udane…

– Kto był oryginałem? – zerwałem się stając przed Cyrylem. Cofnął się, trochę przestraszony.

– Różne dziewczyny, z miasta…

– Ale ta… z której… pochodzi Sandra, kim była?

– Usiądź. O co ci chodzi? – Mark odciągnął mnie od Cyryla.

– Zaraz ci odpowiem – wtrącił Cyryl. – Pamiętam tę dziewczynę…

– Kiedy to było?

– Dawno. Może ze dwadzieścia lat temu. Tutaj nie bawiłem się w przyspieszenie rozwoju. Klienci brali małe dziewczynki na wychowanie… One są wszystkie normalnie rozwinięte, umysłowo i fizycznie. Przecież w tym świecie przy braku kobiet taki proceder nabiera cech pozytywnych… Musisz to przyznać…

– Wiec kim była ta dziewczyna? Co się z nią stało?

– Spotkałem ją na jednym z dolnych poziomów, niedaleko stąd. Chyba zabłądziła w nie znanym terenie, bo znalazłem ją zagłodzoną i w stanie kompletnego wyczerpania. Była tutaj ze dwa tygodnie, gorączkowała, majaczyła… Pamiętam, że plotła jakieś nonsensy… Potem gdy odzyskała siły, zniknęła nagle któregoś dnia. Nie szukałem jej, nie widziałem więcej. Miała wtedy około dwudziestu lat, teraz miałaby pewnie ze czterdzieści. Może jest jeszcze w mieście, a może już na przedmieściach… Zostało po niej trochę komórek, pobranych jeszcze w czasie jej choroby. Nie wszystkie wykorzystałem, mam jeszcze mały zapas. Jeśli ci na tym zależy, mogę wyhodować dla ciebie jedną kopię, ale to trwa parę miesięcy, a potem jeszcze ze dwa lata, żeby stała się dojrzałą kobietą… Więc może lepiej poszukaj w mieście, tam powinno być kilkanaście egzemplarzy, mniej więcej dwudziestoletnich.

Teraz wszystko stało się jasne… Yetta była tutaj. Była dwadzieścia lat temu! Wyszła z cylindra, może nie po raz pierwszy, lecz nie udało się jej wydobyć samodzielnie na powierzchnię miasta.

Na ileż cierpień naraziłem tę dziewczynę! Co stało się z nią później? Czy udało się jej dowiedzieć czegokolwiek o nas, o tym, że nie powróciliśmy jeszcze z Dżety? Wątpliwe, by ktoś mógł ją wówczas o tym poinformować. Cyryl nie przywiązywał wagi do tego, co mówiła, biorąc jej słowa za majaczenie w gorączce.

Czy wróciła do cylindra? Może nie udało się jej tam trafić… Może została w mieście…

A Sandra była jej córką – kopią wyhodowaną bez udziału męskiej komórki rozrodczej, co dawało gwarancję identyczności z oryginałem… Była jedną z wielu jej córek, doskonale podobnych do niej, rozsianych po tym mieście…

To dlatego znalazłem Sandrę. Wśród nielicznych kobiet w tym mieście prawdopodobieństwo spotkania wreszcie jednej z kopii modelu "Sandra" było dość duże.

Teraz dopiero dotarło do mnie, że Sandra, którą przyłapałem na erotycznych harcach z mieszkańcami miasta, mogła być, a nawet na pewno była inną osobą… Czy jednak miało to jakieś znaczenie? Czy ta "moja" Sandra, wychowana tutaj od dziecka, mogła posiadać inną mentalność, inne obyczaje? A może… pokochała mnie naprawdę? Może chciała zostać tylko ze mną? Nie! Trudno przypuszczać, by w jej umyśle narodziła się nagła myśl, że można być zawsze z jednym tylko mężczyzną. Przywykła do obowiązującego tu obyczaju. Nawet gdybym miał być jej szczególnie bliski, nie widziałaby powodu, aby zaniechać kontaktów z innymi. Tutejsi mężczyźni także nie odczuwali zapewne nie dającej się tu od dawna realizować chęci posiadania kobiety wyłącznie dla siebie…

Czułem się jednak winny wobec Sandry, którą bez powodu opuściłem. Czy znajdę ją teraz? Jak mnie przyjmie? Czy powinienem szukać Yetty? Nie ma jej w cylindrze – mogła tam dotrzeć po ucieczce z Bunkra… Mogła przetrwać tam następne dwadzieścia lat i wyjść teraz znowu, wciąż w wieku bliskim lat dwudziestu… Jeśli jest w mieście, to czy odróżnię ją od tych kilkunastu kopii, które mogę tu spotkać? Czy mam do każdej zwracać się imieniem Yetty, aż znajdę tę właściwą? Czy rozpoznałaby mnie, zmienionego trudami dalekiej i długiej podróży? Czy może – zamiast beznadziejnie gonić za cieniem przeszłości – powinienem raczej spróbować pomóc moim towarzyszom uwięzionym w Lunie I?

Nie bez trudu odnalazłem wśród wielu podobnych wejście do garażu, gdzie pozostawiłem uruchomiony kiedyś pojazd. Znalazłem go na miejscu. Uszkodzone przeze mnie roboty stały tak, jak je pozostawiłem. Widocznie w normalnych warunkach naprawiały się nawzajem lub sygnalizowały potrzebę naprawy innym automatom. Ponieważ uszkodziłem wszystkie naraz, system naprawczy nie zadziałał i tylko dzięki temu nie miał kto popsuć ponownie pojazdu. Wyprowadziłem go na ulicę i pomknąłem w kierunku południowego skraju miasta. Wybierając drogę, starałem się korzystać z najszerszych tuneli i arterii przedostatniego poziomu. Wkrótce wyprowadziły mnie one poza strefę centralną. Tutaj przedostatni poziom stał się ostatnim, wypadłem z tunelu na estakadę biegnącą wśród budynków, zniknął jednolity strop, tylko tu i ówdzie przemykałem pod biegnącymi wyżej pierścieniami kolejnych obwodnic. Estakada schodziła coraz niżej, biegła teraz wśród bloków osiedli podmiejskich, chyba już co najwyżej o jedną kondygnację nad poziomem naturalnego gruntu. Obejrzałem się do tyłu. W jasnych promieniach słońca piętrzyło się za mną miasto oświetlone od południa, wznoszące się tarasami kolejnych kondygnacji.

Pojazd wtoczył się na pasmo autostrady biegnącej nasypem. Po obu stronach w dole widać było zapuszczone ogrody z wysokim zielskiem. Kto tu mieszkał, nim opanowali ten teren wypędzeni z miasta starzy ludzie? Kto w ostatniej fazie istnienia starego porządku uciekał poza miasto, ratując resztki roślinności w przydomowych ogródkach? Czy zamieszkiwanie tutaj było luksusem, czy raczej wygnaniem z zaspokajającego wszelkie potrzeby raju, jakim miało być miasto?

Po kilku minutach szaleńczej jazdy, z wciśniętym do oporu przyspiesznikiem, pozostawiłem w tyle także i te pojedyncze zabudowania. Po obu stronach autostrady rozciągała się teraz bezkresna czarna powierzchnia płytek Grilla. Nawet w pełnym słońcu wyglądały tak samo czarno, jak przed wieczorem, gdy widziałem je po raz pierwszy.

Po prawej stronie szosy, w oddali dostrzegłem jakiś jaśniejszy punkt na czarnym pyle płytek. Zwolniłem nieco przyglądając się baczniej.

W odległości kilkudziesięciu metrów od skraju pasma autostrady leżał podłużny, jasny kształt. Zatrzymałem pojazd i wysiadłem. Pojazd ruszył, gdy zatrzasnąłem kopułę i przez chwilę myślałem, że pojedzie dalej, pozostawiając mnie tutaj. Jednak to tylko samoczynne zabezpieczenie spowodowało, że zjechał na pobocze i tam zatrzymał się ponownie.

34
{"b":"89153","o":1}