– Wstyd byłby takiego łapciucha światu pokazywać!
– Czep się swojej baby, konusie jeden! Kargul dobrze wiedział, jak najcelniej ugodzić swego adwersarza. Dla Pawlaka nie było gorszego epitetu, niż wypomnienie mu jego mikłego wzrostu. Działało to na niego jak podcięcie batem ogiera pod sam ogon. Nasadził na czoło maciejówkę i ruszył z kopyta, zaciskając pięści.
– Ty, Pawlak, od nowa nie zaczynaj, bo my już raz zaczęli.
– I czas nam kończyć, boś się do mojej rodziny przyssał jak ciele do cycka! Poszedł ty precz! – Pilnuj swoich gnid na głowie! – Ludzie – krzyknął błagalnie Kaźmierz jak ktoś, kto spadając z dachu prosi o modlitwę – trzymajcie mnie, bo jak go trachnę, to rzygnie on i dupą, i gębą! Ani Zenek, ani Ania nie zdążyli dopaść Kaźmierza. Sunął z pochyloną głową niczym tryk, celując daszkiem maciejówki prosto w brzuch Kargula. Ten, zasłoniwszy się rękoma, kroczył tyłem w stronę stodoły, czujnie śledząc wzrokiem każdy ruch Kaźmierza. Zamachnął się Pawlak, ale nie trafił w ramię Kargula i omal że nie stracił równowagi. Zaśmiał się Kargul szyderczo widząc, że Pawlaka okręciło jak w tańcu. Tego już było Kaźmierzowi za wiele.
– Ty mordo zakazana! Ty Herodzie! To Jaśko był przez ciebie bezlitośnie na emigrację zesłany, a ty teraz miód chcesz spijać z jego cierpień?!
Niedoczekanie twoje! Tak ci zaraz dam, że aż się przykociurbisz! Pawlak ruszył do natarcia z takim impetem, że przebił się przez zasłonę ramion Kargula i zmusił go do cofania się aż do chwili, kiedy plecy tamtego oparły się o pień topoli. Nogawka spodni Kargula zaczepiła o zęby piły, która tkwiła w pniu podciętej topoli. Zajęczała potrącona piła, a przepiłowane do połowy drzewo pod naporem dwóch ciał zakołysało się, rozległ się niepokojący trzask… Zenek zmartwiał. Jeśli topola „padnie, z Ursusa C-330 zostanie niewiele więcej niż z tego roweru, na którym wczoraj wrócili z urzędu Pawlak z Kargulem.
– Trzymajcie drzewo! – rzucił się biegiem w stronę traktora, zapuścił silnik i zaczął się szarpać z biegami, by wycofać go z zagrożonej strefy.
– Kaźmierz, my tu hańdry-mańdry robimy – wystękał z trudem Kargul – a ciągnik stracimy! – Ty mnie nie kołuj! – sapał Pawlak, orząc pazurami żebra sąsiada.
– Dziadku, trzymajcie, bo Zenek zginie! Dopiero pełen przerażenia głos Ani kazał Pawlakowi obejrzeć się w stronę traktora. Co tam Zenek! Gorzej, że jeszcze chwila a padająca topola zmiażdży ich nabytek. Puścił Kargula, by wraz z nim podeprzeć trzeszczące drzewo. Teraz dysząc ciężko stali obok siebie ramię w ramię. Żyły wystąpiły im na czoło. Pień miażdżył ich ramiona, a Zenek wciąż nie mógł wrzucić wstecznego biegu: Wreszcie skrzynia biegów zgrzytnęła jak nie naoliwiony kierat, traktor zaterkotał i ruszył do tyłu. W tej samej chwili Kargul i Pawlak uskoczyli na bok, a zielona korona drzewa zakryła widok ciągnika. Kobiety krzyknęły. Ania ruszyła biegiem w tę stronę, gdzie jeszcze przed chwilą żółcił się wesoło Ursus C-330, a teraz kipiała zieleń gałęzi. Wszyscy zamarli słysząc krzyk Ani: – Już po nim! – Na co ta denerwacja, taż on ubezpieczony – mruknął Kargul, wycierając rękawem pot z czoła.
– Zenek? – Pawlak nie odrywał wzroku od wnuczki, która być może była już w tej chwili wdową.
– Ciągnik! Ruszyli obaj wzdłuż pnia, potykając się o gałęzie. Spośród liśći wyłonił się Zenek. Ania przypadła do jego boku.
– Boże! Jakie szczęście, że nic mu się nie stało -
westchnęła Marynia, patrząc ze łzami na ściskającego Anię chłopaka.
– Nic? – Kaźmierz spojrzał koso na żonę i gestem wskazał jej pękniętą latarnię Ursusa.
– Taż ja o Zenku mówię. – I na co te teremedie – wzruszył ramionami Kaźmierz.
– Taż męża dla Ani łatwiej zdobyć jak traktora!