– Oni w sobotę zaproszone na wesele! – A gdzie to wesele? – zainteresowała się żona prezydenta rzeźników. Steve wskazał wielką jak szafa Gardnerową.
– Ten sam plejs. U niej, jak ta dzisiejsza stypa! – I będzie tak samo wesoło – zapewniła Gardnerowa.
– Tyż piknie – ucieszył się Steve, domagając się od Kargula obietnicy, że go nie zawiedzie. W tym momencie kto inny już zadał Kargulowi pytanie, czy by nie włożył kilku dolarów do kopertki na bankiet z okazji instalacji nowego proboszcza w starej parafii. Od tego natręta uwolnił Kargula przygarbiony mężczyzna z siwym wąsikiem, który miał w klapie harcerską lilijkę a w ręku szklankę z mlekiem. Przedstawił się jako sekretarz koła Skautów II Rzeczypospolitej, który słyszał wczorajsze wystąpienie rodziny Pawlaków w „Chicagowskim Kogutku” i dlatego zwraca się teraz do Kargula jako do kolegi z pytaniem; jak wejść w posiadanie ziemi w Polsce.
– Taż jakie my kolegi? – zdziwił się Kargul.
– Ja też uprawiałem ziemię – zapewnił go zreumatyzowany Skaut.
– Jeszcze za sanacji.
– Ile pan miał tej ziemi? -
Osiemnaście tysięcy mórg. Moje nazwisko Kozieł-Potocki…
– Ot, kolega się trafił! Taż u nas tyle nawet PGR nie ma! – A ile by kosztował cały FGR? – dopytywał się dociekliwie Skaut, który najwyraźniej śnił o powrocie do rodzinnych tradycji.
– Z tym to kłopot serdeczny. PGR-y rządowe są.
– Ja tam do waszego rządu nic nie mam – stwierdził pojednawczo sekretarz Skautów II Rzeczypospolitej.
– Tylko żeby tych komunistów rząd nie dopuszczał do władzy.
– Aj, mądrego przyjemnie posłuchać – Kargul pokiwał głową, ale w głębi duszy pomyślał, że tak bezlitośnie ciemnych politycznie ludzi jak w tej Ameryce to u nich w całym powiecie ze świecą by szukać.
– My tu ze sobą mamy woreczek naszej ziemi – głową wskazał stroiciela, który snuł się pod ścianami z workiem przy piersi. Skaut założył okulary i przyjrzał się uważnie workowi.
– To wyście przyjechali chyba na deka sprzedawać tę ziemię. A po ile cenicie? Kargul zmierzył rozmówcę pełnym oburzenia spojrzeniem: ktoś taki śmiał zwracać się do niego jako do swego kolegi-rolnika! – Aj, Bożeńciu, czego to ludzie z głodu nie wymyślą – westchnął.
– Taż niech wam wreszcie zaświta w tej łepecie, że nie wszystko jest do sprzedania… Słońce zaczynało już chylić się ku zachodowi, a Kaźmierz wciąż kręcił się po podjeździe Funeral Home braci Malec, nie tracąc nadziei, że FBI pomoże im jakoś spełnić ostatnią wolę Johna. -Kaźmierz – usłyszał za plecami bas Kargula.
– Czas zaczynać! -Aj, Władek, miej sumienie. Ta Sirley to jedynaczka. Należy sia na najbliższą rodzinę zaczekać.
– Kaźmierz, taż ona nic o pogrzebie nie wie! – Obiecał ten mały September dziewuchnę odnaleźć.
– Potrzebne nam to jak zającowi dzwonek przy ogonie -mruknął Kargul.
– Majątek byłby większy do podziału…
– Żeby jego wilcy, no! – rozsierdził się Pawlak tym cynicznym przejawem materializmu.
– Mnie dusza omal że z zawiasa nie wyrwie sia, a ten cudze majątki liczy! Wziął zamach, jakby chciał łokciem ugodzić w żebra Kargula, ale w tym momencie w drzwiach Funeral Home stanął Malec One; i z ponurym uśmiechem równie życzliwie co stanowczo zaprosił ich na rozpoczęcie ceremonii. Z niewidocznych głośników sączy się niesłyszalnie – słyszalna muzyka, na ścianach holu wisi kilkanaście zegarów, z których każdy wskazuje inną godzinę, by uprzytomnić tym, którzy przyszli tu spotkać się z drogim nieboszczykiem, że i dla nich jest już gdzieś ustalona godzina, na której zatrzyma się zegar ich życia; złocone litery – A, B, C, D, E, F – pokazują wejścia do poszczególnych parlorów; w każdym z tych saloników przyjmuje swych gości inny nieboszczyk. Ponieważ w Ameryce życie winno zawsze zwyciężać śmierć, a smutek jest czymś niestosownym, to uczestnicy ceremonii nie są traktowani jak żałobnicy, a raczej jako grono przyjaciół które zebrało się, by spotkać się z kimś, kto udaje się tylko w dłuższą od innych podróż. Było to ostatnie party przed długą wycieczką w nieznane… Jeśli na tym ostatnim party było dużo gości, bracia Malcowie bez trudności pozbywali się dzielących parlor składanych ścian. Powstawało wówczas coś w rodzaju dużego living-roomu, pełnego wygodnych kanapek i foteli, pokrytych sztuczną skórą. Po ścianach wiła się sztuczna zieleń, tworząc nastrój rajskiej gęstwiny. Obrazy w złoconych ramach przedstawiały zachodzące nad morzem słońce lub szczyty gór pokryte wiecznym lodowcem… Lada chwila Malec One wskaże gościom wejście do parloru, gdzie będą mogli spotkać się po raz ostatni z Johnem Pawlakiem i przekonać się naocznie, że nieboszczyk, który wychodzi spod ręki braci Malec wygląda jak żywy! Pawlak przeciskał się wśród ciżby stłoczonych w przedsionku gości, gorączkowo szukając stroiciela z workiem ziemi. Jeśli nie mógł zapewnić swemu bratu obecności córki, to przynajmniej niech ta ziemia z Polski zapewni mu spokój w mogile i połączy z rodziną. Po drodze musiał się wymówić od roli „toastmistrza” na weselu Steve'a, a prezesce klubu Wiernych Polek odmówić udziału w „karciance” pod pretekstem, że nie mają jak dojechać.
– No problem – przekonywała go ubrana kanarkowo prezeska.
– Moja kara czeka na ciebie.
– Kara?! – Pawlak przerażony zamrugał oczami – A za coż ta kara? September, chcąc zażegnać nieporozumienie, wyjaśnił, że miss Petronela Zięba chce im pożyczyć własny samochód czyli „car”.
– Zgadza się! – gorliwie przytaknęła prezeska Zięba.
– Moja kara stoi tam na kornerze! Ja ją wam wyczendżuje! A wy się mną w Polsce zajmiecie.
– Jak pani będzie w Polsce, proszę uprzejmie nas odwiedzić – Ania zapraszała prezeskę w imieniu swoim i dziadków.
– A lotnisko jest tam gdzieś blisko was? – dopytywała się Petronela Zięba.
– Bo my możemy wyczendżować na wycieczkę czarter! – Uchowaj Boże! – Kaźmierz uniósł w górę ręce, jakby chciał błagać niebo, by odsunęło od nich takie nieszczęście jak lotnisko.
– Taż kury by nam nieść sia przestali! Jak raz pegeerowski aeroplan latał nad nami, tak nasze kabany bezlitośnie od tego hurkotu z wagi nam pospadali, jak deszczki porobiwszy sia.
– Wy tam w Polsce z jednym macie przynajmniej spokój – stwierdził Rotmistrz – że czarnych nie macie! Pan nie ma pojęcia, co my mamy z tym „asfaltem”! – Aj, człowiecze, taż brat mi opowiadał, że przez tych czarnych to on prosto omal kołowaty nie został sia – Kaźmierz przytoczył głośno opowieść Jaśka z okresujego pierwszych kroków w Ameryce. -Jak on w Detroit u Forda robił, tak żeby z powrotem do domu trafić, tak on kredą po murze taką kreskę ciągnął,: a te Nygry specjalnie mu te krede zmazywały! – Najgorsze, że oni są nietykalni – denerwował się Rotmistrz.
– Miałem dom, który stracił połowę na wartości, bo się wprowadzili czarni! A wyrzucić ich nie wolno! Wy tego w Polsce nie macie.
– Jak to nie? – zaprotestował gwałtownie Kargul.
– A partia? Czerwoni taka sama zaraza jak czarni. Nietykalni są! Ze zdumieniem zauważył, że Rotmistrz kładzie palec na ustach; oglądając się w stronę stojącego w rogu holu stroiciela.
– Wy tam wracacie – powiedział szeptem – a ten w kącie to agent! Będziecie spaleni! Pawlak i Kargul równocześnie wybałuszyli na Rotmistrza oczy: jaki niby z Frania agent? Czyj? Skąd to wiadomo?! Rotmistrz nie miał wątpliwości, że Franciszek Przyklęk został tu przysłany przez „bezpiekę” w charakterze agenta. On sam się zresztą głupio zdemaskował: po co w Ameryce stroiciel, skoro tu mniej fortepianów niż w Polsce? A w dodatku był na tyle głupi, że wszystkim naokoło chwalił się swoim absolutnym słuchem. A komujest potrzebny absolutny słuch, jak nie temu, kto ma zadanie podsłuchiwać rozmowy w środowisku polonijnym? Proszę tylko spojrzeć na tejego uszy! Sterczą jak radary! I ten absolutny słuch! Czy to nie najlepszy dowód, że przybył tu w roli stacji nadawczo-odbiorczej? Do Kargula i Pawlaka przydreptał członek Klubu Weteranów I wojny światowej. Z dumą pokazał najpierw swoje zdjęcie w mundurze niemieckiej armii cesarza Wilhelma, w której przyszło mu służyć jako mieszkańcowi Jarocina i spytał w imieniu swoim i swoich kolegów, ile też w Polsce kosztuje nagrobek z prawdziwego marmuru.
– Wedle państwowej ceny? – upewniał się Pawlak.
– Za bony – rzeczowo odparł Weteran.
– Wedle kursu PKO.
– Ot, kłopot serdeczny -zmartwił się Kaźmierz szczerze.
– Taż mnie skąd wiedzieć, jak ja jeszcze nigdy za dolary nie umierał.
– A znalazłby pan dla mnie ładną kwaterę w starym kraju? – Aj, człowiecze – ożywił się nagle Pawlak, jakby ujrzał rozkwitły zielenią wiosenny pejzaż – tam brzózki, bzy, słowiki. Tam odpocząć to bezlitośnie serdeczna przyjemność. Nie to, co tu… Weteran miał łzy w oczach, gdyż westchnienie Pawlaka poruszyło najgłębsze struny jego duszy. -Tak myślałem – powiedział eks-żołnierz cesarza Wilhelma.
– Tu żyć, tam umierać.
– Ostrzegam pana, panie Kasztelan, że popełnia pan błąd – surowo skarciła Weterana kobieta-sowa.
– Oni tam pod bolszewicką okupacją zapomnieli nawet rozmawiać po naszemu! Byłam w Polsce i pytam policemana, czy ten bus stopuje na tym kornerze, a ten policeman nic nie rozumie! Weteran odwrócił się plecami do przedstawicielki Towarzystwa Pań Pomocy Serdecznej, jako że Weterani I wojny nie byli przez Towarzystwo zapraszani na „karcianki” ani zabawy.
– How match one feet? – dopytywał się o cenę ziemi. September wyjaśnił Pawlakowi, że pan Kasztelan chce się dowiedzieć, ile też by kosztowała na jakimś pięknym cmentarzu jedna stopa ziemi. Kaźmierz miał już dość tych indagacji, które wskazywały, że każdy przyszedł tu nie by odprowadzić jego brata na miejsce wiecznego spoczynku, lecz by załatwić jakieś swoje interesy.
– Ot, pomorek! Wymyślili te durackie stopy, Farenheity, funty, kremacje i dziwić sia, że bezlitośnie trudnowato im z nami dogadać sia! Ruszył w stronę stroiciela, by przejąć z jego rąk worek z ziemią na grób Jaśka. Za szklanymi drzwiami Funeral Home braci Malec przesunął się jakiś czerwony samochód. Kaźmierz zastygł w bezruchu, wpatrzony w wejście… Zgrzytając oponami na żwirze podjazdu tuż za budynkiem Funeral Home zaparkował volkswagen z kierowcą w stetsonie i kraciastej marynarce. Mike Kuper zawsze był przygotowany na każdą okazje. Rzucił kapelusz na siedzenie; zdjął kraciastą marynarkę i włożył ciemny żakiet w prążki, który woził w bagażniku: Sprawdził w lusterku swój wygląd, musnął wąsiki, wydobył kamerę filmową, nastawił obiektyw i z kamerą w ręku wkroczył na dywan przedsionka domu pogrzebowego. Kiedy Pawlak ujrzał szeroki uśmiech na twarzy dyrektora, właściciela i spikera „Chicagowskiego Kogutka”, w jego oczach pojawiła się nadzieja. Odpychając stłoczone komisarki, prezeski, superwisorów, skautów i weteranów wszystkich wojen oraz przedstawicielki Towarzystwa Różańcowego ruszył szparko naprzeciw Mike'a. Ten wycelował w niego oko kamery.