Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie patrz tak na mnie – powiedziała. – Jestem naga. Adams podał jej kurtkę. (Wykorzystał okazję, by sprawdzić, że to nie animacja, lecz żywa istota). Zapięła kurtkę pod szyję, włożyła ręce do kieszeni i naciągnęła ją poniżej bioder.

– Już lepiej – oświadczyła.

Trzeba od razu przeprowadzić test Ibn Khaldouniego. Tym bardziej jeśli – jak twierdził Uombocco – ma to być idealna kobieta dla Adamsa. Umiejętność nazywania winna zaczynać się od siebie samego.

– Jak się nazywasz?

– Więc jednak umiesz mówić. – Uśmiechnęła się. – Właściwie to zależy od ciebie, ale prawdopodobnie Eva Adams. – Parsknęła śmiechem, jakby do siebie. Śmiała się teraz w głos, ukazując białe, równe zęby.

Pamiętał przecież, jak jest zbudowana: dziewczyna o szczupłych biodrach, niedużych, ale foremnych piersiach i prostych, smukłych nogach. Teraz zauważył, że Eva ma głęboki ubytek w nasadzie serdecznego palca prawej dłoni.

– Co tu masz? – zaniepokoił się.

– Przecież zjadłeś ten płatek śniegu. Każdy z nich miał swoje miejsce.

– No, ale… – Speszył się.

– Teraz mam nieładny nos. Tam przylepiłeś tę resztkę.

– Przecież nie do nosa.

– Ale stamtąd trafił na mój perkaty nosek. – Nadąsała się. Miała bardzo prosty, grecki nos, zakończony zbyt uniesionymi nozdrzami.

– Chodź, wyjdźmy stąd. – Adams lekko objął ją ramieniem. Po tym, co zdarzyło się wcześniej, uznał, że ma do tego prawo. Nigdy jeszcze nie obejmował kobiety z kropel wina, wody i płatków chleba.

Spojrzała na niego niechętnie:

– Naprawdę chcesz stąd wyjść?

– Pięknie tu, ale przecież za tą zasłoną winorośli są drzwi.

– No, dobrze. Skoro nalegasz…

29.

Za drzwiami wywiadowca wykręcił jej ręce. Dwóch innych śledczych schwyciło Adamsa.

– Zostaw ją! – krzyknął Adams. – To moja żona.

– Żartujecie…?! To coś, zrobione z nie wiadomo czego…? – niski, kwadratowy oficer pogardliwie wydął wargi.

– To jest idealna kobieta dla mnie! Tak miało być według wszystkich ustaleń!

– Nie będę uciekać – powiedziała z naciskiem Eva.

– No, dobrze. Puśćcie ją, Ciampone.

Usiadła, rozcierając przeguby i obciągając kurtkę, by staranniej osłonić nagość.

– Nagle stałem się wrogiem, co…? – rzucił Adams. – Po godzinie pobytu w ogrodzie?

Ciaken skinął na trzymających Adamsa wywiadowców.

– Posadźcie go – rozkazał. – Zapis obejmuje trzy tysiące sześćset godzin materiału. To jest sto pięćdziesiąt dni. Byliście w Ogrodzie dłużej, niż ktokolwiek z nas myślał.

– To nie był wasz eksperyment – powiedziała Eva, kładąc szczególny nacisk na słowo „wasz”.

– Koszty tego eksperymentu przekroczyły granice rozsądku. – Ciaken zignorował jej uwagę.

– Można było przerywać zapis, kiedy nic się nie działo – rzucił Adams.

Ciaken pokiwał głową, nieustannie przeglądając papiery. – Stale coś się działo – powiedział.

– Więc Człekoust będzie zadowolony.

– Nie jestem pewien.

– Eksperyment miał się nie powieść?

– Przestańcie, Adams. I tak jest z wami dość kłopotów – Ciaken znów pogrążył się w studiowaniu notatek.

– Czy możemy stąd odejść? – spytała Eva.

– Pani chyba żartuje! Wydarzyło się tyle niezrozumiałych rzeczy. Jest pani tworem powstałym…

– Każdy z nas jest stworzeniem – przerwała mu. – I pan, i Adams też…

– Ach, tak, tak. – Ciaken machnął ręką. – Po tym, co się stało, nie może pani tak po prostu odejść. Trzeba ją wprowadzić do ewidencji ludności. Utworzyć teczkę, przyznać numer porządkowy, nadać imię i nazwisko.

– Ona już się nazywa. To Eva Adams.

– Imię Eva nie będzie używane, jako zbyt oczywiste.

– Jakże…!? – wyrwał się Adams.

Eva lekko powstrzymała go za ramię. – Może być Natalia? – spytała. – Natalia Adams. Ciaken zmarszczył brwi.

– Niech będzie Natalia – zdecydował. – Ale to nie wszystko. Trzeba przeprowadzić badania, testy, analizy. Pracuje nad tym cały sztab badawczy.

– Możemy się w to włączyć – zadeklarował Adams. Natalia spojrzała na niego zdziwiona.

– Tak. Wasze spostrzeżenia też się przydadzą. Teraz udacie się do swoich cel.

– Do osobnych cel…? – zdziwił się Adams. – Przecież miała powstać kobieta idealna dla mnie. Dlaczego mam zostać od niej oddzielony?

– Na razie tak będzie.

– Dlaczego wyprowadziłeś nas z Ogrodu? – spytała, kiedy strażnik wiódł ich korytarzem.

– Z Ogrodu?

– Przecież tam nie sięgało jego państwo. Własną decyzją sprowadziłeś nas z powrotem pod Skałę. Nie podobało ci się tam?

– Czegoś tak pięknego nie widziałem w życiu, ale przecież to był tylko pokój.

– To był tylko skraj Ogrodu. Mogliśmy iść w jego głąb. Nigdy by ci się nie znudziło poznawanie Ogrodu. Jest coraz dziwniejszy i wspanialszy, a w czasie tej drogi w głąb cokolwiek dotąd przebyłeś, wydaje ci się maleńkie w porównaniu z tym, co właśnie podziwiasz.

– Powiedziano mi, gdzie są rozmieszczone kamery, gdzie drzwi, którą ścieżką chodzić, by nie uszkodzić czegoś.

– To były jego punkty, posterunki, do których i w Ogrodzie ma prawo. Trzymałeś się ich z niewolniczym posłuszeństwem, chociaż skoro już tam wszedłeś, wolno ci było chodzić, gdzie chcesz, i pozostać tam tak długo, jak tylko byś zapragnął.

– Przecież ten Ogród był tylko iluzją. To zbyt piękne, aby mogło istnieć w rzeczywistości.

– Rzeczywiście, z twojego miejsca nie widać było tej oszałamiającej perspektywy… – urwała. – Ja widziałam niewiele dalej, ale już teraz serce usycha z tęsknoty.

– Co widziałaś?

– Zaraz za tymi zaroślami są cztery rzeki. Tygrys, Eufrat i jeszcze dwie.

– Znam je.

– Nie chodzi o te, o których myślisz, chociaż nazwy są te same. Oprócz nich widziałam jeszcze rzekę Miodową i rzekę Oliwną. To tylko skraj.

– Powietrze tam było takie czyste, rześkie.

– Na wysokości nie mogło być zatęchłe, jak w tej norze. Wyczułam nacisk twojego ramienia, kiedy okrywając mnie, sprawdzałeś, czy istnieję naprawdę. Skoro nawet ja nie byłam iluzją, to niby dlaczego Ogród miał nią być…? Teraz przepadło, oboje jesteśmy w jego mieście.

– Ja nie wiedziałem, ale dlaczego ty stamtąd wyszłaś?

– Nawet tam nie chciałam zostać bez ciebie, samotna.

Ich rozmowie przysłuchiwał się Ciampone. Chwilami zły uśmiech rozjaśniał jego twarz.

30.

Natalii przyznano dwupokojowy apartament na terenie komendy. W zasadzie spełniano wszystkie jej prośby, jedzenie też było zadowalające. Jedynie nie było jej wolno opuszczać apartamentu. Nudę zabijała robótkami ręcznymi, które uwielbiała. Poświęcała wyszywaniu niemal każdą wolną chwilę. Strażnicy nie odmawiali jej nici. Dopiero po paru dniach została wezwana przez samego nadkomendanta.

– Adams jest głupcem – powiedział Człekoust. – Z jego winy opuściliście Ogród.

Natalia była w prostej, czarnej sukience, na której wyhaftowała srebrzystą nicią kilka pasków ornamentu. Siedziała w głębokim, obitym dermą fotelu, popijając dobrą kawę rozpuszczalną. Napój ledwie czuć było cykorią.

Człekoust wstał zza wielkiego biurka, na którym leżał jedynie plik papierów.

– Gdybym to ja dostał kobietę idealną dla siebie, nie straciłbym żadnej okazji, by ją uszczęśliwić.

Natalia milczała, wiedziała przecież, że została stworzona dla Adamsa, ale rozmówca był wysokim, przystojnym, ciemnowłosym mężczyzną o wyrazistych rysach i zielonych oczach. Jego sposób bycia wywierał mocne wrażenie.

Wiedziała, że powinna się go obawiać, ale to było przesłuchanie, nie mogła tak po prostu wyjść. A poza wszystkim Człekoust właściwie miał rację.

– Powinna pani więcej dowiedzieć się o tym, dla kogo powstała – ciągnął Człekoust, zerkając na nią badawczo. – Profesor Adams stracił kontrakt, bo jego badania nie przyniosły spodziewanych rezultatów. Wiedząc o tym, nawet trudno go winić, że tak szybko się postarzał. Łysieje.

– Adams nie jest łysy.

– Rzeczywiście, to jeszcze mało widoczne. Spodziewała się pani kogoś młodszego…?

– Nie. Spodziewałam się Adamsa. Człekoust coś zanotował.

– Te uwagi nie są związane z przebiegiem eksperymentu ani ze zrozumieniem jego wyników – zauważyła. – Poza tym nie są miłe.

– Są związane. Wszystko, co pani dotyczy, wiąże się z eksperymentem.

Natalia milczała.

– Nie sądzę, żeby Adams był w stanie zaoferować pani naprawdę wiele. Skoro utracił Ogród, to z pewnością straci resztę. Jak można było wyjść z Ogrodu…? – pokiwał głową.

– Trafił tutaj.

– Tu akurat nie jest najgorzej – żachnął się Człekoust. – Przynajmniej kobieta może się w pełni zrealizować. Upiększyć.

– Ale kawa z cykorii… – Skinęła trzymaną w dłoni szklanką.

– Prawdziwa kawa szkodzi na nerki. – Pociągnął jeden, zaraz potem drugi łyk. – Słusznie. Ta kawa nie jest dla pani. – Wziął z szafki butelkę brandy. Nalał Natalii pół szklaneczki. – Proszę spróbować tego.

Smak był piekący i jednocześnie przyjemnie gładki. Aromat mieszał się z ostrym zapachem alkoholu. Pierwszy łyk rozlał się swoistym ciepłem w jej przełyku.

– To mój ulubiony gatunek. Każda butelka jest numerowana – upewnił ją w uznaniu dla trunku.

Natalia piła łyk za łykiem.

– Warto podgrzać szklaneczkę w dłoni. Mocniej pachnie. Spłoszyła się, odsunęła brandy.

– Niedługo oboje zostaniecie zwolnieni.

– To dobra wiadomość.

– Przejściowe ograniczenie wolności wynikło wyłącznie z troski o wartość eksperymentu. Proszę mi wierzyć, pani Natalio.

Nie odezwała się. Wypiła za szybko brandy.

– Proszę spróbować i tego. – Z szafy wyjął matową butelkę o przyjemnie pękatym kształcie.

Natalia podsunęła szklaneczkę.

– Ach, nie… To z czystego szkła.

Płyn był jaśniejszy niż brandy, ledwie słomkowy. Natalia powąchała i się skrzywiła.

– To drożdże. Powinno lekko się je wyczuwać.

Spróbowała: aromat soku gronowego mieszał się ze zharmonizowanym bukietem destylatu. Lekki, ale pobudzający smak. W jego tle przebijała niepokojąca, cierpka nuta.

22
{"b":"89139","o":1}