Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Boguś zauważył Tereskę tylko dzięki temu, że zaczęła biec. Jej wyraźny pośpiech ułagodził nieco jego wściekłość. Z drugiej jednak strony zirytowała go myśl, że niepotrzebnie przyszła akurat teraz, gdyby jej bowiem nie było, natychmiast przystąpiłby do podrywania dziewczyny, jednej na tysiąc, dokładnie w jego typie. Przekonany, iż Tereska śpieszy do niego, zdumiał się niezmiernie, widząc, że omija go i wpada do „Orbisu”. Dziewczyna weszła zaraz za nią. Bez chwili namysłu Boguś drugim wejściem również wszedł do środka.

Teresce dziewczyna wydała się sztuczna, lalkowata, wyzywająca i obrzydliwa, równocześnie jednak poczuła w sercu ukłucie zazdrości. Sama sobie wydała się w porównaniu z nią zaniedbana, bezbarwna i nieatrakcyjna. Zakotłowały się w niej rozmaite uczucia, na które jak balsam spłynęła świadomość, że Boguś jednak czeka na nią, a nie na tę wampirzycę. Wyszła na ulicę.

Na ulicy Bogusia nie było. Zaskoczona Tereska stała przed wejściem i rozglądała się, nie mogąc zrozumieć, gdzie on się podział, skoro przed chwilą był. Niepewnie przeszła kilka kroków i znów stanęła jak gromem rażona myślą, że nie zauważył jej, zniecierpliwił się i poszedł sobie. Stała tak i nie była w stanie ruszyć się z miejsca.

Boguś w „Orbisie” uwierzył właśnie w Przeznaczenie. Dziewczyna kupowała w kasie bilet dokładnie na ten sam pociąg, którym on zamierzał jechać jutro do Krakowa. Pośpiesznie wyjął swoją miejscówkę, otrzymaną przed półgodziną.

– Dla tej pani proszę miejsce numer 73, jeśli zechce pani być tak uprzejma – powiedział do kasjerki, stojąc tuż za dziewczyną. – Mam nadzieję, że jeszcze jest wolne?

Sam miał 71 i kupując dostrzegł, że 73 znajduje się obok. Zaskoczona dziewczyna spojrzała na niego, w oczach jej ukazało się pobłażliwe rozbawienie, zanim zdążyła coś powiedzieć, kasjerka podała bilety, Boguś ukłonił się uprzejmie, podziękował i odszedł.

Tereska wciąż stała na chodniku jak własny pomnik. Załatwiwszy pomyślnie sprawę miejscówek, Boguś wpadł w szampański humor.

– Gdzież ty giniesz? – wykrzyknął za jej plecami. – Najpierw spóźniasz się skandalicznie, a potem znikasz z oczu! Wchodzisz do środka, w środku cię nie ma, jak ty to robisz? Masz wyjątkowy talent do niespodzianek!

Wokół zmartwiałej przed chwilą Tereski świat rozbłysł na nowo olśniewającym blaskiem, zniknęły rzeczy i ludzie i pozostał tylko Boguś, patrzący na nią roześmianymi oczami. Szczęście wypełniło ją od pięt po czubek głowy.

– Weszłam tylko po to, żeby obejrzeć to fioletowe widmo. To ty giniesz, byłeś tu i nagle cię nie ma.

Boguś dziwnie zesztywniał.

– Jakie fioletowe widmo? – spytał dość wrogo.

– Tę dziewczynę w czarnym garniturze…

Postponowania cudu Boguś nie mógł znieść.

– Bardzo piękna dziewczyna – przerwał zimno i dodał bezlitośnie: – Właśnie tak kobieta powinna wyglądać. Mam zamiar ją poderwać.

Szczęście Tereski zgasło jak zdmuchnięta świeca. Został kopeć. Trupem padnę od tych wstrząsów – pomyślała w nagłym rozgoryczeniu. Kategorycznie postanowiła poniechać tematu.

– Co z tym kinem? – spytała bardzo nieswoim głosem. – Idziemy?

– I to prędko, bo się spóźnimy na kronikę. Gdybym wiedział, że jesteś taka punktualna, umówiłbym się z tobą godzinę naprzód!

Stłamszone szczęście zaczęło powoli rozkwitać na nowo. W wejściu do kina Boguś objął ją ramieniem, władczym, męskim gestem, który obudził dreszcz upojenia. O tym poderwaniu ględził niewątpliwie tylko tak sobie, przez przekorę… Jest z nią, wreszcie jest z nią. Nie tak, co prawda, wyobrażała sobie wzajemność uczuć; Boguś prezentował dziwny chłód, ale mając go pod ręką, mając na niego jakiś wpływ, mogła żywić nadzieję, trzeba go po prostu oczarować, wydać się interesującą, zademonstrować szerszy wachlarz zalet…

Film zaabsorbował ją tak, że zapomniała o wszystkim innym, nawet o tym, że Boguś siedzi obok, natychmiast jednak po ukazaniu się słowa koniec wróciła świadomość rzeczywistości. Zapłonęło światło, nie wiedziała, jak wygląda, z pewnością świecił jej się nos, którego czubek, zezując, usiłowała obejrzeć. Refleks z tego nosa raził ją w oczy. Starając się nie odwracać na razie do Bogusia twarzą, pośpiesznie wyciągnęła puderniczkę, poszturchiwana w tłoku obejrzała się w lusterku, stwierdziła, że ten przeklęty nos jest dziwnie czerwony, i zdenerwowała się tym okropnie. Nie był to ten poziom urody, który uważała za wskazane prezentować. Boguś miał przecież swoje wymagania…

Co gorsza, wszystkie tematy, jakie mogłaby poruszyć, wydawały się nieciekawe, mało ważne, dziecinne. Szkoła, dom, idiotyczne drzewka. Boguś żył jakimś zupełnie innym życiem, znacznie bardziej urozmaiconym, pełniejszym, w którym stopnie w szkole, osiągnięcia w pracy społecznej, stosunki rodzinne i koleżeńskie stanowiły zaledwie margines bez znaczenia. Gdybyż przynajmniej w jej rodzinie coś się przytrafiło, gdybyż rodzice rozwodzili się wśród awantur i wstrząsów, gdybyż ciotka Magda zamordowała swojego czwartego męża, gdybyż w klasie pojawił się problem narkomanii albo chociaż alkoholizmu, gdybyż mogła mieć w planach jakieś dalekie i atrakcyjne podróże, gdybyż cokolwiek… A tu nic. Wszystko codzienne, mało ważne, zwyczajne…

Boguś wydawał się jakby z lekka roztargniony. Zwierzył się jej, że ma problemy z mieszkaniem, nadarza mu się okazja wynajęcia kawalerki, w której mógłby oddzielnie mieszkać, ale nie może się zdecydować, bo jeszcze nie wie, czy dostanie się na studia w Warszawie czy we Wrocławiu, czy jeszcze gdzieś indziej. Mieszkania z rodzicami ma już całkowicie dość i powinien coś postanowić, bo jego przyjaciel jedzie na dwa albo trzy lata za granicę i tę kawalerkę chciałby komuś zostawić. Jednak jeśli nie uda mu się załatwić studiów w Warszawie, to i tak będzie oddzielnie mieszkał, nawet w innym mieście, ale jeśli za rok uda mu się przenieść tu z powrotem, to co wtedy? Dobrze byłoby tę kawalerkę mieć w zapasie, tylko nie wiadomo, czy rodzice zgodzą się za nią płacić, jeśli będzie stała pustką.

– Płać sam – powiedziała Tereska, zdezorientowana nieco jego dorosłością i samodzielnością i przejęta wagą problemu.

– Coś ty? – zdziwił się Boguś. – A starzy od czego?

– Nie wiem. Chyba nie można od nich za wiele wymagać?

– Im więcej się wymaga, tym więcej się dostaje. Muszą przecież ustawić ukochanego jedynaka, co ty sobie wyobrażasz? Mają obowiązki i dobrze o tym wiedzą. Kłopot w tym, że ojciec płaci dla mnie za spółdzielnię mieszkaniową i może kręcić nosem, że nie będzie płacił za dwa lokale.

– Może kręcić – zgodziła się Tereska. – W rezultacie będziesz musiał poczekać na spółdzielcze.

– Pięć lat? Mowy nie ma! Lubię swobodę.

Przed Tereska zamigotała mglista wizja jakiegoś małego, uroczego mieszkanka, w którym Boguś byłby panem domu i w którym mogłaby mu złożyć wizytę, i serce zabiło jej przeczuciem niepewnego szczęścia. Nie ośmieliła się napomknąć o tym ani jednym słowem. Boguś był zajęty sobą i swoimi sprawami i mówił do niej tak, jakby mówił do siebie. Jakby ona sama kompletnie się nie liczyła i była tylko przypadkowym słuchaczem. Gdybyż mogła czymś zabłysnąć, zrobić na nim wrażenie! Nic interesującego nie przychodziło jej na myśl, w głowie czuła pustkę, a z przepełniającym ją szczęściem mieszało się okropne zdenerwowanie. Z pewnym wysiłkiem powstrzymywała poszczekiwanie zębami.

– Czy tobie przypadkiem nie zimno? – zainteresował się Boguś, który mówiąc cały czas o sobie i mając tak wdzięcznego słuchacza zaczynał dochodzić do wniosku, że Tereska jest znacznie bardziej inteligentna i sympatyczna, niż mu się wydawało.

– Och, nie – odparła nerwowo Tereska. – To znaczy tak. Trochę.

Opiekuńczym gestem Boguś zdjął marynarkę i zarzucił jej na ramiona. Tereska nie protestowała. Ten gest, ta czułość, ta męska opieka… Nie protestowałaby nawet, gdyby wokół panował tropikalny upał. Błogość w niej aż jęknęła. Wysiedli z autobusu i szli w kierunku domu z wolna i w milczeniu, każde zajęte swoimi myślami.

– W ostateczności serce – powiedziała znienacka Tereska. – Ewentualnie mózg.

Płuca i żołądek są obrzydliwe, a już dwunastnicę wykluczam kategorycznie. Boguś aż się zatrzymał.

– Co takiego? – spytał z niebotycznym zdumieniem. – Co ty mówisz?

Tereska ocknęła się z zadumy. W ciągu ostatnich trzech minut myśl jej przebyła imponującą drogę. Panująca wokół pustka, ciemności i dość późna godzina sprawiły, że przypomniała jej się sprawa napadu i obrony, łączącej obrońcę z ofiarą. Pomyślała, że bandyci mogliby ją bez trudu zamordować, gdyby wracała sama. Przypomniała sobie, że Boguś wybiera się na medycynę, oczyma duszy ujrzała swoje zwłoki na stole w prosektorium, ujrzała skalpel w jego ręku, i myśl, że właśnie on mógłby skamienieć z rozpaczy nad jej zamarłym na wieki sercem, sprawiła jej coś w rodzaju masochistycznej satysfakcji. Nad sercem tak, ale nie nad resztą…

Boguś patrzył na nią pytająco, z lekka stropiony.

– O mój Boże – powiedziała z zakłopotaniem. – Wyobraziłam sobie, że robisz sekcję moich zwłok. Tych bandytów milicja jeszcze nie złapała i ciągle istnieje szansa, że mnie utłuką.

– Muszą z tym trochę poczekać – powiedział Boguś i ruszył znów przed siebie. – Masz szalenie oryginalne skojarzenia. Teraz jeszcze byłoby za wcześnie; zanim zacznę robić sekcje, upłynie trochę czasu. Mogłabyś się zaśmierdnąć. Niech się wstrzymają ze dwa lata.

– Można mnie trzymać w formalinie – mruknęła Tereska, – Czy ty trenowałeś dżudo?

– Nie wiem dokładnie, jak długo można trzymać zwłoki w formalinie. Spodziewasz się napadu?

W tonie Bogusia obok zdumienia zadźwięczała odrobina niepokoju. Tereska nie zwróciła na to uwagi. Wśród galopujących przed oczyma jej duszy obrazów pojawiła się piękna scena napadu. Atak trzech zamaskowanych bandziorów z nożami w zębach, rzucających się na nią i Bogusia, występującego w jej obronie. Potem, rozpędziwszy bandziorów, na rękach doniósłby jej omdlałe ciało aż do furtki… Bandziorów jest co najmniej trzech, Boguś jeden, noża nie ma, a w każdym razie nie trzyma go w zębach, powinien zatem znać jakieś skuteczne metody walki…

22
{"b":"88627","o":1}