Kiedy wrócił, już znów kręciłam. Pojawiła się nagle żona, musiała być w łazience, wyszła w szlafroku i z ręcznikiem na głowie, istny cud, że nie dwie minuty temu! Grzecznie wyjaśniłam sytuację, zawahała się, łypnęła okiem na męża, uczepiłam się telefonu, biuro napraw odezwało się nagle, „biuro napraw, proszę czekać”. Dobra, czekałam, z kawką na tacy rzeczywiście wkroczyła babcia, zostałam elegancko przedstawiona jako kuzynka pani Biernackiej, żona wycofała się na zaplecze. W słuchawce usłyszałam wreszcie ludzki głos. Zgłosiłam tajemnicze uszkodzenie, rozłączyłam się, wypiliśmy tę kawkę we czworo, bo żona wróciła, w elegantszym szlafroku i w ręczniku udrapowanym bardziej malowniczo, z lekkim makijażem, widocznie wolała jednak przypilnować małżonka, znów popłynęło gadanie o rodzinie, która tu niegdyś mieszkała. Pożegnałam się możliwie szybko, bo przecież pani Biernacka czekała…
Oglądałyśmy potem film w telewizji, beznadziejnie głupi, ale nie szkodzi, sama to zaproponowałam, bo zamierzałam naprawić telefon. Przy okazji upewniłam się, czy ta babcia rzeczywiście pracuje, wyglądała na sześćdziesiątkę i mogła być na emeryturze, okazało się, że owszem, nie tyle pracuje, ile pilnuje własnego zakładu kosmetycznego, jest fachowcem wysokiej klasy, sama zabiegów nie robi, ale kształci młode kadry. Lubi to. Od dziewiątej dzień w dzień urzęduje w firmie.
Pani Biernacka usiadła blisko ekranu, ja za nią, znacznie dalej, powiedziałam, że z daleka lepiej widzę, ulokowałam się prawie przy ścianie, tuż obok gniazdka. Nade mną świecił kinkiet. Znów rozkręciłam wtyczkę, już teraz bez pośpiechu, przymocowałam drucik możliwie porządnie, chociaż niezbyt pięknie, włączyłam urządzenie, które przy tym brzęknęło, ale na szczęście pani Biernacka nie zwróciła uwagi. Musiałam już ten cholerny film obejrzeć do końca, krzesło gryzło mnie w tyłek, nie wiedziałam, jak te odciski wyszły, pudełka wyjęłam z kieszeni, włożyłam do torby, niech stwardnieje. Pocieszałam się myślą, że w razie potrzeby zepsuję telefon jeszcze raz, nawet kilka razy, i uparcie będę dzwoniła do biura napraw od sąsiadów, przyzwyczają się do mnie, a już wiem, gdzie trzymają klucze…
Wyszłam wreszcie, sąsiad był na dole, udawał, że naprawia samochód, nad otwartą maską łypał okiem na drzwi, szlag jasny żeby to trafił. Zaproponował podwiezienie, czekał na mnie, to w oczy biło. Casanova się znalazł, głupi cep, jeszcze tego brakowało, żeby żona poczuła do mnie niechęć, nie wpuści mnie do mieszkania, mają okna od ulicy, nie daj Boże wyjrzy i zobaczy te konszachty. A on już był gotów i otwierał zapraszająco drzwiczki. Nie mogłam się wyłgać, nikt nie uwierzy, że nad życie uwielbiam piesze spacery po zadeszczonym mieście, w ciemnościach i błocie. Namawiał na małą kolacyjkę, nie mogłam go sobie zrażać na wszelki wypadek, z żalem odmówiłam, umówiona jestem u znajomych, pozwoliłam się zawieźć na Różaną, niech przynajmniej wyciągnę z tego jakąś korzyść. Odczepiłam się wreszcie.
Na Różanej mieszkał ślusarz, ten sam, który mi robił niegdyś klucze ciotki. Też z odcisku. Ponownie pokazałam dowód osobisty, ponownie zełgałam przyczyny, dla których nie mogę przynieść oryginalnych kluczy. Tym razem była to ciężko chora osoba, ktoś z kluczami musiał z nią zostać w domu, drugi komplet dawno zgubiła, poniewiera się pewnie gdzieś po mieszkaniu, ale nie sposób go znaleźć. Uwierzył czy nie, w każdym razie obiecał dorobić na jutro rano, okazało się, że odciski wyszły całkiem nieźle. Boże jedyny, czy ja będę mogła kiedykolwiek przestać łgać na prawo i na lewo…?
Czekali na mnie pod domem na Granicznej…
– O rany kota, mnie się coś robi – oznajmił Henio już w progu. – Odczepić się od tej Kasi raz na zawsze, albo się z nią ożenić, bo tak jak jest, to już w ogóle nie do wytrzymania. A poza tym, bomba! Dwie bomby!
Zaciekawił nas ogromnie. Mnie w każdym razie, Janusz możliwe, że już coś wiedział. Zdjęłam pokrywkę z garnka i woń potrawy rozeszła się po całej kuchni, wydatnie poprawiając nastroje i tak już dość euforyczne. Tym razem były to zrazy zawijane, bez kaszy wprawdzie, ale za to z makaronem i sałatą, do której wrzuciłam wszystko, co mi pod rękę wpadło. Ogórki, jajka, pomidory, paprykę, pora w plasterkach, kiwi i parę innych drobnostek. Henio powąchał parę i do reszty się rozjaśnił.
– Ciekawe, czy ona umie gotować…
– Kto?
– Kasia.
– Nie masz większych zmartwień?
– Nie wiem jeszcze. Dużo wyszło. Po kolei mam gadać, czy od końca…? Nie, żadne takie, po kolei, bomby będą na deser. No, jedna…
Postawiłam garnek z mięsem na stole i zaczęłam nakładać na talerze.
– No! – pogoniłam niecierpliwie. – Niech pan zaczyna!
– Twoja koncepcja – rzekł Henio, wskazując widelcem Janusza. – Tyran się ujął honorem, z litości może poczekać, ale Kasi chłopaka musi mieć. Wczoraj wieczorem poszedłem razem z Jacusiem, Kasia szlajała się po mieście i wróciła późno, nie szkodzi, Jacuś szybki Gonzales i dużo czasu sprawa nie zajmie, tak ją zbajerowałem. Odciski palców z mieszkania przyszliśmy pobrać. Czysto tam do obrzydliwości, Jacuś nosem kręcił, ale sprężył się w sobie i znalazł co należy. Wytłumaczyłem, że Dominika z jej biografii musimy wyeliminować, on prószył, a ja o gości pytałem. Przyniosłem taśmę.
Taśma rozwiązała dylemat: jeść czy mówić. Słuchaliśmy pogawędki z Kasią, a Henio spokojnie delektował się zrazami.
– Nikt do mnie nie przychodzi – odpowiedziała Kasia na pytanie. – Nie przyjmuję tu gości, przecież pan wie, że to nie jest moje mieszkanie.
– A imieniny na przykład?
– Imieniny urządziłam w piwiarni na Puławskiej.
– I naprawdę nie było tu nigdy nikogo poza panią?
– Owszem. Mój chłopak. I już mówiłam…
Nagłe terkotanie na taśmie oznaczało sygnał telefonu. Słuchawkę podniosła Kasia.
– Słucham… Co pani powie? To doskonale!… Pewnie sprawdzili od razu i to była jakaś drobnostka… Nie, skąd, dopiero wróciłam… Ależ nie ma za co, no wie pani… Cieszę się, że pomogło… Z pewnością będzie w porządku… Ja również… Dobranoc.
– Kto to był? – spytał Henio z przyjacielskim zainteresowaniem.
– Pani Biernacka – odparła Kasia. – Miała zepsuty telefon i właśnie mnie zawiadomiła, że naprawili. To przyjaciółka mojej babki.
– Wróćmy do pani chłopaka. Kiedy był ostatni raz?
– Nie powiem. Już tylko dwa dni. No, może trzy.
Ciężkie westchnienie Henia zakończyło tę rozmowę. Janusz wyłączył magnetofon.
– I co cię w tym wszystkim tak uszczęśliwiło?
– Po kolei – odparł Henio i dołożył sobie sałaty. – Tyran ma nosa i coś go tknęło. Poszedł dziś rano człowiek do tej pani Biernackiej, podszywając się pod montera, Mulewski to był, on faktycznie telefoniarz. Grzecznie wypytał, jak to było z tym zepsuciem, z tym że przedtem sprawdziliśmy w biurze napraw. Owszem, przyjęli zgłoszenie, twierdzą, że uszkodzenie zaistniało w aparacie. Nikt tam nie poszedł, bo prawdziwi monterzy nie tacy znowu wyrywni do latania, naprawiło się samo. Wczoraj wieczorem te zjawiska nastąpiły. No i otóż Kasia tam wtedy była.
– Kiedy była?
– Jak się tak psuło i naprawiało. Mulewski rozkręcił ustrojstwo i powiada, że ktoś majstrował przy wtyczce, odłączył przewód i niezdarnie przyłączył z powrotem. Mulewski nie Jacuś, nie potrafił ocenić, kiedy to się stało, wczoraj czy miesiąc temu, ale upiera się, że niedawno. I mówię jeszcze raz drukowanymi literami, że Kasia przy tym była. I co wy na to? Bo Tyran owszem, ma swoje poglądy.
Janusz się zainteresował.
– Zaraz. Poszukajmy motywu, zakładając, że to ona. Ta Biernacka chciała gdzieś dzwonić, albo czekała na jakiś telefon?
– Nie, to Kasia dzwoniła. Służbowo. Nie dodzwoniła się, bo właśnie wyszło, że telefon głuchy.
– A skąd dzwoniła do biura napraw?
– Od sąsiadów.
– Ejże… Sąsiedzi!
Henio gwałtownie uniósł głowę znad talerza i spojrzał bystro.
– Pretekst do wizyty…?
– Może. Co tam jest, u tych sąsiadów?
– Nic, poza tym, że to właśnie było kiedyś mieszkanie jej babki.
– I ty jeszcze na to nie wpadłeś! – powiedział Janusz z politowaniem. – Jasna sprawa, chciała się dostać do mieszkania babki, nie budząc podejrzeń. Jak ten telefon załatwiła, pojęcia nie mam, bo musiała wtyczkę rozkręcać i skręcać dwa razy, to wymaga czasu…
– Ona ma duże zdolności manualne.
– Dobra, załóżmy, że rozkręcała tylko raz, ta Biernacka pewno nawet nie popatrzyła. Jakąś chwilę sobie znalazła. Teraz pytanie, po co jej było mieszkanie babki?
– Ma szmergla na tle przodków – przypomniałam. – Chciała sobie odnowić wspomnienia i głupio jej było przyznać się do tego.
– Wykluczyć nie można, ale ja bym na tym nie poprzestawał…
– Tyran przypuszcza, że może tam ktoś miał zadzwonić o tej porze i Kasia mu to uniemożliwiła, ale pomysł z mieszkaniem babki bardziej mi się podoba. Na jaką ciężką nieprzemakalną… Hej, a może znowu zamurowane mienie po pradziadku? Wiecie, że to jest myśl! Przeprowadzała rekonesans dla chłopaka!
Henio rozkwitł rumieńcami i Janusz popatrzył na niego podejrzliwie.
– Dlaczego akurat dla chłopaka?
– Ha! No dobra, przyszedł czas na grubszą bombę. Jacuś u Kasi tak strasznie milczał, że aż to było nienormalne. No i wyszło od razu rano, sam sobie, powiada, nie wierzył i musiał sprawdzić. Znalazł dwa wyraźne odciski palców, nie Kasi, a faktycznie więcej nikogo tam nie było i mogłem się z gośćmi nie wygłupiać, no i zgadnijcie, te dwa odciski, to czyje?
– Chłopaka chyba, nie? – powiedziałam niepewnie, bo fanfary w głosie Henia świadczyły o czymś więcej.
Janusz patrzył na niego przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami.
– O, kurzy flak! Znalazł się czwarty z Konstancina…?!
Henio zaczął kiwać głową tak, że powinna mu była odpaść. Poczułam się nieco ogłuszona. Uczyniłam założenie, że Kasia i jej chłopak są niewinni jak dwa aniołki i z całą tą aferą nie mają nic wspólnego, uwierzyłam w to na mur, a tu okazuje się… Co się właściwie okazuje?
– Z jej wiedzą, czy bez? – zastanawiał się Janusz. – Nic dziwnego, że go tak ukrywa… Jak znam Tyrana, teraz już nie popuści. Kasię przyciśnie, to pewne. Już zaczął?