Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– On rzeczywiście ma tę robotę? – spytałam. – To prawda?

Kasia kiwnęła głową bardzo energicznie.

– Prawda absolutna. Który dzisiaj? Dwudziesty drugi? Dwudziestego szóstego już będzie wolny, na dwudziestego piątego ma termin. Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby go wzywali i zajmowali mu czas, ale później… no nie wiem… boję się powiedzieć wszystko, ja nie wiem, jak policja reaguje… A ja naprawdę mam już dosyć i chcę zacząć ludzkie życie.

Ciekawość gryzła mnie już wszędzie. Coraz szybciej utwierdzałam się w mniemaniu, że moja szczerość w stosunku do Janusza nie musi być taka wybuchowa, trochę się może odleżeć. A gdyby zwalić na sklerozę…? Wyleciało mi z głowy, co ta Kasia powiedziała i przypomniałam sobie dopiero po kilku dniach…

Decyzję za mnie podjęła Kasia.

– Nie – rzekła stanowczo, chociaż z przygnębieniem. – Nie będę pani stawiać w głupiej sytuacji. Owszem, powiem wszystko i poradzę się pani, ale jak już nie będzie tego noża na gardle. Niech Bartek skończy i potem wola boska…

Tyle się z tego dowiedziałam, że chłopak ma na imię Bartek. Niepewnie trochę spytałam, co tam robiła na Filtrowej i u kogo była. Udało mi się powstrzymać przed ujawnieniem faktu, że jest pilnowana.

– Taka starsza pani tam mieszka – odparła Kasia obojętnie. – Przyjaciółka mojej babki. Bywam u niej czasem, ona mi opowiada o rodzinie. Mnóstwo pamięta i coraz więcej się dowiaduję. Nic ma pani pojęcia, jak to głupio nic kompletnie o własnej rodzinie nie wiedzieć…

Przypomniałam sobie nagle gadanie pani Krysi.

– Ale zdaje się, że ta starsza pani jest wręcz bezcenna? – zauważyłam. – I to pod każdym względem. Pani Pyszczewska twierdzi, że cały stan posiadania pani ciotki w gruncie rzeczy do pani należał Ona sama i ta właśnie przyjaciółka babki mogą zaświadczyć, co przypuszczam, że będzie potrzebne. Musi pani przecież uporządkować sprawy finansowe i mieszkaniowe.

Kasia wykonała gest, jakby zamierzała machnąć ręką, i powstrzymała się w połowie.

– Tak, oczywiście. Teraz już nawet jestem pewna, że to prawda, to znaczy pieniądze po babce należały do mnie i babka potrafiła to zabezpieczyć. Mam wrażenie, że jestem bogata. Boże drogi, gdybym wiedziała o tym wcześniej…!

– To co?

Popatrzyła na mnie. Otworzyła usta, zamknęła, westchnęła ciężko, znów otworzyła.

– Chciałam powiedzieć, że nie miałabym teraz żadnych kłopotów, ale uświadomiłam sobie, że to nieprawda. Miałabym w każdym wypadku. Czy ja będę mogła… Jak Bartek skończy, czy ja będę mogła porozmawiać z panią w cztery oczy…?

Wszystko to razem brzmiało wysoce podejrzanie, ale zapewniłam ją, że tak, z całą pewnością. I ciekawość mną kierowała, i współczucie. Wypuściłam ją z samochodu przy Willowej, po czym postarałam się nie wrócić do domu aż do wieczora, żeby nie musieć nic mówić. Produkty na przynętę dla Henia pochodziły tym razem wyłącznie z działu garmażeryjnego baru Corner. Do spotkania Kasi przyznałam się dopiero przy deserze, niejako pod przymusem. Nie miałam żadnych wątpliwości, że jutro o tym spotkaniu Henio będzie już wiedział.

– Powiedziała mi to samo, co i wam – powiadomiłam ich obu razem. – Chłopak ma robotę i ona go chroni z całej siły, nie dziwię się… Głównie zajęta jest swoją rodzinną przeszłością i zbrodniami się nie para, nie ma głowy do tego.

Henio mi uwierzył, Janusz nie. Swoją niewiarę ukrył przed kolegą po fachu, ujawnił ją dopiero po jego wyjściu.

– Powiedziała ci, albo zgadłaś coś więcej, prawda? Też zaczynasz chronić jej chłopaka. Coś mi się widzi, że lada chwila ujawni się ten drugi wątek…

– Przestań mnie gnębić tą swoją telepatią! -zażądałam, od razu rozzłoszczona. – Nie znasz gorszych przestępców niż Kasia? Wszyscy czekają, nawet Tyran, możesz, do licha, poczekać i ty!

– Mogę – zgodził się. – Szczerze mówiąc, miałbym nawet satysfakcję, gdybym to wykrył samodzielnie. Nie chcę im bruździć i pchać się w dochodzenie, dodatkowe przesłuchanie Dominika, moim zdaniem, nic nie da, a w ogóle ja bym to poprowadził inaczej, może pod wpływem kontaktów z tobą. Jakaś bariera odgranicza te dwie sprawy. Chyba podpuszczę Jacusia, odciski palców u Kasi powinno się zbadać jak najszybciej i na nosa czuję, że coś z lego wyniknie. Polem spróbuję pomyśleć.

Byłam po stronie Kasi i pozwoliłam sobie wrogo wyrazić nadzieję, że cokolwiek wyniknie, nastąpi to nie za szybko. Wcześniej skończy się robota chłopaka i Kasia zacznie mieć wolne ręce…

Jak, na litość boską, miałam się tam dostać? Wiedziałam, że skrytka znajduje się za wbudowaną w ścianę szafką kuchenną, kuchnie przytykały do siebie, ta ściana była wspólna dla pani Biernackiej i dla mojej babki niegdyś, a obcych ludzi teraz. Sąsiedzi, małżeństwo z babcią i dwojgiem dzieci… Od razu zaczęłam myśleć, czy by się nie przekuć od tyłu, ale pani Biernacka była gadatliwa. Cecha dla mnie bezcenna, jeśli chodziło o moją rodzinę, we wszystkich innych okolicznościach szkodliwa, nie wytrzymałaby, żeby o tym nie rozpowiedzieć. Pójść do tych ludzi i obiecać im dolę…? Też się rozejdzie, policja będzie miała do mnie jeszcze więcej pretensji. Przeczytałam kodeks karny, nie zdołałam zyskać żadnej pewności, różnie mnie można potraktować, no, dożywocia nie dostanę, Bartek chyba też nie. Polubić mnie, nie polubią…

Uczucia władzy wykonawczej snu mi z powiek nie spędzały, za wszelką cenę chciałam tylko zdążyć przed nimi. Z panią Biernacką mogli sobie rozmawiać, proszę bardzo, pilnowałam się, żeby jej nic nie powiedzieć, więc nie zagrażała mi niczym. Gdybym jednak zaczęła rozbierać jej ścianę…

Włamać się…? Ten jakiś Sroczek czy Sroczak miał wytrychy, policja je zabrała, gdybym miała wytrychy… Skąd się bierze wytrychy?

Ściana między kuchniami była gruba, przewodowa, szły w niej wentylacje, półtorej cegły co najmniej. Kułabym całą noc. W dodatku skrytka jest metalowa, tak pradziadek napisał, może mieć tył z grubej blachy. Zawładnąć kluczami sąsiadów, odcisnąć… Jak…?! Zaraz…

Znów zaczął mi się lęgnąć pomysł. Przypuśćmy, że u pani Biernackiej zepsuł się telefon, iść do sąsiadów z grzeczną prośbą o skorzystanie, zadzwonić do biura napraw… Gdzie u nich stoi telefon…? Do biura napraw można dzwonić do upojenia, ciągle zajęte, stracą może cierpliwość, zostawią mnie samą. Klucze trzyma się różnie, w torebce, w kieszeni, na jakiejś szafce, na półce w przedpokoju… Może wiszą na gwoździu. Dopaść tych kluczy, odcisnąć potrafię, nie darmo tę sztukę praktykowałam. Zepsuć telefon też potrafię…

Zastanowiłam się nad sąsiadami. Od pani Biernackiej dowiedziałam się już o nich wszystkiego. Dzieci nieszkodliwe, chłopiec starszy, dziewczynka młodsza, obydwoje już nie w tym wieku, żeby się gapiły na obcą osobę Osoby dorosłe, z babcią włącznie, pracują, dzieci chodzą do szkoły, sytuacja wręcz cudowna, byle tam wejść. Przez pół dnia nie ma nikogo w domu, lekkomyślni, zamykają tylko na dwa zamki…

Do realizacji pomysłu przystąpiłam nazajutrz po spotkaniu tej kobiety, której omal się nie zwierzyłam. Słusznie czułam do niej sympatię i zaufanie, nie pozwoliła mi gadać. Miała rację.

Pani Biernacka, jak zwykle, pobiegła do kuchni robić herbatę. Nie poszłam za nią, zostałam w pokoju i zajęłam się aparatem telefonicznym. Wyłączany. Wtyczka oczywiście, najłatwiej, jedna śrubka, śrubokręt przyniosłam ze sobą. Odłączyłam jeden przewód, nie udało mi się w pośpiechu zrobić tego precyzyjnie, tak żeby nie budziło podejrzeń, każdy mógł stwierdzić, że to specjalnie. Nie zepsuło się samo, ludzka ręka miała w tym swój udział. Trudno, później tak samo naprawię, może zdążę, zanim przyjdzie jaki monter. Przykręciłam lekko, wetknęłam w gniazdko w ostatniej chwili.

Potem spytałam grzecznie, czy mogę zadzwonić. Zleceniodawcy przez cały dzień nie mogłam złapać, teraz powinien być w domu. Podniosłam słuchawkę i telefon okazał się głuchy.

Pani Biernacka zdenerwowała się okropnie, ona jest stara, musi mieć kontakt ze światem, bez telefonu jak bez ręki! Propozycję, że zaraz pójdę do sąsiadów kotłować się z biurem napraw, powitała radośnie. Nie umiała sama niczego załatwiać i nienawidziła załatwiania z całego serca, na to właśnie liczyłam. Zadzwoniłam, otworzył mi facet.

Pani Biernacka w swoich drzwiach przedstawiła mnie i cofnęła się do wnętrza.

Przyjrzałam się mu. Czterdziestka gwarantowana, stan niezły, druga młodość z niego buchała. Spojrzał, dostrzegłam błysk w oku, mogłam go poderwać jak nic, ale z dwojga złego wolałam hecę z telefonem. Ależ oczywiście, proszę bardzo, mogę dzwonić, ile zechcę, pani Biernacka bez telefonu to istne nieszczęście, wszyscy o tym wiedzą, biuro napraw, numer… Znałam numer, nie musiał mi pomagać, ale oka ode mnie nie odrywał Aparat stał w salonie na stoliku, obok fotel, usiadłam, zaczęłam kręcić, symulując zakłopotanie, a nawet zgoła rozpacz, tak mi przykro, że przeszkadzam. Ależ skąd, nie przeszkadzam wcale, pomoc sąsiedzka i tak dalej. Nie był w domu sam, słyszałam głosy, z kuchni dobiegało pobrzękiwanie naczyń, któraś, żona albo babcia, zmywała.

Biuro numerów nie zawiodło, było ciągle zajęte. Uśmiechałam się przepraszająco do tego roziskrzonego capa i kręciłam możliwie wolno, długo słuchając sygnału zajętości. To może potrwać, powiedział, a może pani napije się kawki, a może winka…

I w rym momencie dostrzegłam dwie rzeczy. Damską torebkę na długim pasku, zawieszoną na oparciu krzesła, i męską marynarkę na drugim krześle. Pan domu miał na sobie bonżurkę. Uświadomiłam sobie, jednym błyskiem, rozkład i funkcje mieszkania, trzy pokoje, jeden dla dzieci, jeden dla babci, salon dla państwa, służy bez wątpienia także za sypialnię, piękny tapczan… Klucze muszą być albo w damskiej torebce, albo w kieszeni marynarki. Chyba że nosi je w kieszeni jesionki, może uda mi się pomacać w przedpokoju, ale najpierw tutaj…

Plastelinę i dwa odpowiednie pudełka miałam przy sobie na wszelki wypadek. I spódnicę z szerokimi kieszeniami. Włożyłam rękę do lewej, zawahałam się co do kawki, bo tworzywo jeszcze było za twarde, jeśli pan taki uprzejmy, powiedziałam, ale nie, za chwilę, zobaczymy, czy mnie nie połączy. Nie połączyło. Symulując rezygnację, odłożyłam na chwilę słuchawkę, zajęłam się pogawędką, ach tak, znam panią Biernacka od dzieciństwa, zdaje się, że nawet mieszkałam tutaj, z rodzicami i babką, nie, skąd, nic nie pamiętam, plastelina miękła, znów spróbowałam biura napraw, nie ryzykując usłyszenia długiego sygnału, rozłączyłam się, przyjęłam propozycję kawki. Nie będzie przecież dzwonił na służbę, tylko sam poleci do kuchni i zostawi mnie bez opieki bodaj na chwilę. Może jest tam babcia, od pani Biernackiej wiedziałam, że to jego matka, a nie żony, nie musi się jej bać, nie będzie łypała złym okiem. Rzeczywiście, poleciał. Odłożyłam słuchawkę, zerwałam się, obmacałam marynarkę, nic, zajrzałam do damskiej torebki, o Boże, klucze w niej były! Gorąco mi się zrobiło, tylko spokój, cztery sztuki na kółku, cholera, od czego…? Odcisnęłam wszystkie, gniotąc z całej siły, trwało to dwanaście sekund.

28
{"b":"88441","o":1}