Na dobrą sprawę nie wiedziałam, co oni wiedzą..Sama oszukiwałam ich wszelkimi siłami i może w rezultacie byli doszczętnie skołowani. Ale to co, jeden kłamliwy świadek i już im się wali całe śledztwo? Bzdura. Niemożliwe.
Uświadomiłam sobie nagle, że ugryzłam brodę zarośniętą, nie goloną co najmniej od trzech dni, może dłużej, zależy, jak te włosy mu rosną. Może go zatem szukają, a on jest właśnie w trakcie zmiany wyglądu, zapuści zarost, ogoli głowę, albo ostrzyże się na jeża i nie będzie podobny do siebie. Może nie wiedział, że oddali mi mieszkanie i tutaj postanowił kilka dni przeczekać, pewien, że to stoi pustką. Może niepotrzebnie opróżniłam butelki, należało je zostawić i tylko tego muchomora rozcieńczyć, wezwałby chyba do siebie pogotowie…?
– Chyba by wezwał – zgodził się Bartek. – Tylko nie wiadomo kiedy. Mógł wychlać trzy flaszki czyste, a za muchomora złapać się na końcu. Rzeczywiście podejrzewasz ciotkę o plucie jadem na cztery strony świata?
– Nie podejrzewam. Wiem na pewno. Wyrzucę zaraz kawę. Wyrzucę wszystko.
Patrzył na mnie długą chwilę.
– Moja miła, najwyższy czas, żebyś zaczęła normalne życie – powiedział stanowczo. – Dobra, wal te porządki, skoro chcesz, ja mam robotę na tydzień, dniem i nocą na okrągło, bo termin goni. Zaliczkę dali przyzwoitą, resztę zapłacą od razu. Skończymy i włączę się w ten bal, co ciężkie, zostaw dla mnie, a jak będziesz tu w środku, zakładaj łańcuch.
Spytałam, co myśli o policji. Mam im powiedzieć o wizycie, czy nie? Pomyślał, zawahał się.
– Zależy, jak uzasadnisz – zawyrokował. – Nie lata się po mieście o czwartej rano bez żadnego powodu.
To miałam gotowe, mogłam się przyznać, że nagle przypomniałam sobie o zatrutym koniaku i zatrutej kawie, wpadłam w szał, nie mogłam spać, z dwojga złego zamiast się miotać w pościeli, lepiej było załatwić to od razu. Owszem, wyjaśnienie do przyjęcia. Zatem tak, policji powiedzieć trzeba, podać rysopis faceta, jeśli nie są idiotami, skojarzą go…
– Cholera, a może nie skojarzą? – zaniepokoił się nagle. – Diabli wiedzą, czy w tym Konstancinie ktoś go widział. No nic, powiedz swoje, a ja mam pomysł…
– Anonimowy informator – oznajmił uroczyście Henio nad kaczką z jabłkami. Z tą kaczką było mi najłatwiej, bo sprzedawali gotową w barze „Corner”. – Szeptał w telefon głosem z zaświatów, a chwilami usiłował mówić przez nos.
Patrzyliśmy pytająco, oczekując dalszego ciągu. Henio przełknął.
– Wiecie, ścisnął nos palcami i tak gadał, wyglądało na piramidalny katar.
– Dlaczego nie poprzestał na szeptaniu? -zaciekawiłam się.
– Bo tego szeptu całkiem nie było słychać. Znaczy, nic nie można było zrozumieć. Więc przestawił się na katar.
– I co powiedział?
– Krótko i rzeczowo. Wie, kto rąbnął faceta u weterynarza. Podał dokładny rysopis. Z rysopisu wynika, że Dominik zapuszcza brodę. Kasia potwierdza.
– Trochę za mocno streściłeś – skrytykował Janusz. – Rozwiń może temat. Skąd Kasia do Dominika?
– Wdarł się do mieszkania na Willowej i napadł na nią. Nie w celach zabójczych, tylko erotycznych. Upiera się, że mu broda rośnie.
– I kiedy to było?
– W nocy. Ściśle biorąc, nad ranem. Wyraźnie było widoczne, że póki nie skończy się kaczka, Henio będzie udzielał odpowiedzi stylem telegraficznym, z którego ciężko było wytworzyć sobie jasny obraz sytuacji. Odczekaliśmy cierpliwie. Na szczęście kaczka nie struś, zniknęła z półmiska dość szybko.
– Anonimowy informator twierdzi, że bibliotekarz został wykończony, bo usiłował przeszkodzić w rabunku – zaczął wreszcie obszerniej, zaspokoiwszy pierwszy, a może nawet i drugi głód. – O sobie gadać nie chciał. Kasia natomiast dzwoniła, po czym przyleciała do nas, bo Tyran ją zaprosił. Powiedziała, że wpadła w amok, bo nagle przypomniało jej się o tych truciznach kochanej cioci. Poderwała się i ciemną nocą wyleciała z domu, pojechała na Willową. Dominik tam już był, napadł na nią w kuchni, kiedy wylewała substancje do zlewu. Rzecz jasna, o Dominiku, jako takim, pojęcia nie ma, opisała faceta, rozpoznała go na zdjęciu i twierdzi, że brodę ma już kilkudniową. Cenna informacja, dorysujemy mu brodę na podobiznach. Roztrzęsiona była trochę, ale zeznawała całkiem do rzeczy.
– I co jej złego zrobił? – zaniepokoiłam się.
– Nic. Zaprawiła go butelką koniaku, co mu się nie spodobało, i uciekł. Flacha, jak powszechnie wiadomo, jest to całkiem niezła broń, a dziewczyna wysportowana, nie żaden tam zwiędły kwiatek. Ten Dominik też nie byk, gorzej by jej chyba wyszło z Rajczykiem. Przed wizytą u nas zdążyła zmienić zamek w drzwiach.
– Kto jej zakładał? – zainteresował się Janusz. – Bo chyba nie sama?
Henio zrozumiał go od razu.
– Nie chłopak. Chłopaka ciągle ani śladu. Cieć z tego domu. Wysunęła interesującą supozycję. Od nas dowiedziała się, zresztą łatwo mogła wydedukować sama, z pytań połapała się w sytuacji, zorientowała się, że ten jej gwałtowny niedoszły amant jest poszukiwany i uczyniła przypuszczenie, że próbował się ukryć w pustym mieszkaniu. Hipotetyczny wspólnik Rajczyka… Co do klucza, wątpi, czy Rajczyk sobie podstępnie dorobił, a ciotka by mu dobrowolnie nie dała, ale wszystko jest możliwe. Rajczyk był tam podejmowany to napojem, to herbatniczkiem i mogła być taka chwila, że ciotka w kuchni, a on sobie odciska klucze. Równie dobrze Dominik mógł się posłużyć wytrychem.
– Także mógł tam wleźć po to, żeby czegoś poszukać – zauważył Janusz. – Diabli wiedzą, co mu Rajczyk mówił. Zaczynam wierzyć, że to on rąbnął złoto, umówieni byli, czekał na właściwą chwilę, otworzył wytrychem, zobaczył, co się dzieje, zabrał chłam i zmył się z miejsca. Niczego nie dotykał i Jacusiowi pola do działania nie zostawił.
– To po co przylazł drugi raz? – zaprotestowałam. – Jola go widziała, jak już była policja.
– Mógł ukryć łup i przyjechać ponownie dla sprawdzenia, jak się rozwija sytuacja.
Henio się skrzywił.
– Niby dobrze, ale źle. Jeżeli rąbnął złoto, czego jeszcze chciał szukać?
– A cholera wie. Drugi błąd widzę. Należało to mieszkanie przejrzeć porządnie, centymetr po centymetrze, tymczasem zrobiliście to pobieżnie…
– Wydawało się, że wystarczy. O zabójstwo chodziło, a do tych celów zrobiono co trzeba. Okazuje się, ta Kasia to powiedziała, że truciznę ciotka trzymała wśród normalnych artykułów spożywczych, a miała tego od groma. Wnioski nam się powyciągały cokolwiek za logiczne, muchomor w kawie, w porządku, zapasik w półlitrówce pod ręką, więcej nie potrzeba. Ważniejszy był ten świeży burdel, samo się pchało, że ma związek ze zbrodnią i rzeczywiście, z niego Jacuś odciski palców powywlekał. Na jaki plaster nam reszta?
Usunęłam ze stołu pusty półmisek i talerze i wyciągnęłam z lodówki sałatkę owocową z bitą śmietaną. Uczyniłam to zupełnie mechanicznie, nie widziałam przed sobą salaterki, tylko mieszkanie na Willowej, przyozdobione dwojgiem zwłok. Istotnie, Henio miał rację, po co je było przeszukiwać? Motyw podwójnej zbrodni leżał jak na patelni, właścicielka mieszkania i jego zawartości istniała, chwilowo nieobecna i zaledwie średnio podejrzana. Nawet gdyby po rozmaitych zakamarkach poukrywane były skarby sezamu, nie ma przepisu, że krewnemu ofiary odbiera się wszystko, co posiada. Dziedziczenie spadku nie stanowi przestępstwa, szczególnie jeśli to nawet nie jest spadek. Wedle opinii pani Krysi, drogocenności w tym domu od początku należały do Kasi i ciotka je miała, można powiedzieć, na przechowaniu. Niechże je sobie Kasia sama odnajduje. Jeśli jednak Rajczyk był w tej sprawie zorientowany i o dużym blicie powiadomił Dominika, Dominik z kolei, równie dobrze zapewne zorientowany w trybie postępowania po zbrodni, postanowił skorzystać i spokojnie się wzbogacić.
– Ukradł coś? – spytałam z lekkim roztargnieniem.
– Kto?
– Dominik u Kasi.
– Kasia twierdzi, że nie. Wyleciał, trzymając się za głowę. Chyba że już wcześniej wetknął coś do kieszeni, ale o tym ona nic nie wie. Powiedziała Tyranowi w oczy, że jeśli znajdzie coś po rodzicach, nikomu tego nawet nie pokaże, bo chce to wreszcie mieć. Tyran się nie czepia, niech sobie ma.
– Interesuje mnie ten anonimowy informator – powiedział Janusz. – Czy to przypadkiem nie ten tajemniczy czwarty?
– Widzi mi się, że chyba tak – potwierdził Henio. – Wyobrażam to sobie następująco: wszedł do spółki, na kradzież czy grabież, czy jak to nazwać, nastawiony, ale kompletnie nie nastawiony na zabójstwo. Wystraszył się, chce się odciąć, może się pokłócił z Dominikiem i teraz boi się na dwie strony. I Dominika, i nas. Woli się nie ujawniać, ale zarazem bandziora kryć nie ma zamiaru, no więc wykombinował sobie katar.
– Powiedział coś więcej?
– Nic. Właściwie tylko rysopis przekazał. Z tego nocnego napadu wynika, że Dominik jest w Warszawie, nigdzie nie wyjechał. Gdzie ten cholernik się melinuje?
– Przez ostatnie cztery dni mógł spokojnie mieszkać na Willowej.
– A mógł. Ale Kasia twierdzi, że nie, bo zaśmierdnięte żarcie chyba by wyrzucił. I w ogóle podobno wszystko było takie… ona mówi, że zastygłe w nieruchomości. Nie używane.
– Na strychu – powiedziałam pośpiesznie. – Oglądaliście w końcu ten strych?
Henio się nieco zdetonował.
– Strych? Nie. Na plaster nam był strych? Rozzłościłam się okropnie na poczekaniu.
– No przecież mówiłam! Cholera, jak do ściany…! Przez te wasze głupie podejrzenia… no, Tyrana podejrzenia… Mówiłam, że obmyśliłam, jak miałam ukraść to złoto, na strych bym zawiozła! Windą! Byłam tam, sprawdzałam, na melinę nadaje się pierwszorzędnie! Możliwe, że nie ma się gdzie umyć, ale to nie każdemu przeszkadza!
Henio popatrzył na mnie, zdenerwował się trochę, porzucił resztki posiłku i skoczył do telefonu. Przeczekałam wydawanie pośpiesznych poleceń, po czym zwróciłam mu uwagę, że mogą się tam znaleźć moje odciski palców. Żeby im teraz przypadkiem nie wyszło, że mam spółkę z Dominikiem, niech się Tyran opamięta na początku, a nie na końcu.
– I tak już pewnie za późno – mruknął Janusz. – Należało od razu.
– Odczep się. Żadne drogi nie wiodły na strych. Pani wyobrażenia mogą być, tego… No… nie stanowią podstawy. A poza tym lepiej późno niż wcale.