Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przekonałam go, że w każdym razie długi musi oddać. Osiemdziesiąt milionów leżało pod ręką. Niech mu przynajmniej to jedno spadnie z głowy, wierzycielom nie odbiorą, prywatnie wyjdzie

Ustaliliśmy, że już teraz damy spokój, niech diabli biorą resztę po pradziadku. Wystarczy tego co jest, a pracować umiemy obydwoje, moglibyśmy startować nawet od zera. A gdyby rzeczywiście oddali mieszkanie… Pani Jarzębska wraca za trzy miesiące, będę musiała się wynieść, a Bartek błąka się między ojcem i matką, rozwiedzeni od dawna i dzieci ich gówno obchodzą, matka się krzywi, a ojciec twardo odstawia od piersi, cudowni rodzice…

Był u lekarza, oczywiście. Nic złamanego na szczęście, ręka w łokciu wybita ze stawu, załatwili od razu w prywatnej przychodni, za dwa dni będzie w porządku. Obrażenia tak pospolite, z potknięcia się na schodku mogą wynikać, że po nich nie dojdą. Nie, powiedziałam, nic nie mówimy i nic nie robimy, będziemy siedzieć cicho i odwalać robotę, żadnych zmian. Zgodził się ze mną.

A mimo wszystko jestem szczęśliwa, że mogę go kochać. Nareszcie, po raz pierwszy w życiu, mogę kogoś kochać bez obaw, że mi ta miłość bokiem wyjdzie…

Rany boskie, a cóż to była za przerażająca rudera! Niegdyś piękna willa, obszerna, piętrowa, z tarasem, balkonami, zamieniona w chlew, którego świnie by się wstydziły. Serce bolało, patrzyłam na to ze zgryzotą i żalem.

– I pomyśleć, że to mają być ludzie – powiedziałam ze wstrętem. – Każdy ma taki ustrój, na jaki zasługuje, to przez takich grzęźniemy w gnojowisku!

– Myślisz, że nadawałoby się do remontu? – spytał Janusz w zadumie.

– A pewnie. Drewno przegniło, ale mury w porządku. Przyjrzyj się, stolarka poszła, schodki, taras, nic takiego, można uporządkować w mgnieniu oka. No, dach… pokrycie do wymiany oczywiście, nie wiem jak konstrukcja, rynny szlag trafia, owszem, duży remont, posadzki wszystkie, to gwarantowane, także instalacje… Ale dałoby się to zrobić, tu suchy teren, wielkiej wilgoci nie ma i przypuszczam, że fundamenty w porządku…

Przerwał mi tę budowlaną litanię.

– Będziemy się trzymać w razie potrzeby twojego dzieciństwa. Bywałaś i z sentymentu chcesz odnowić wspomnienia. Ewentualnie dołożymy właściciela, znajomy, wraca z Ameryki i kazał nam spojrzeć na dom. Idziemy!

Pierwszą osobą, jaka nam się napatoczyła, była agresywna staruszka. Wyszła na taras i patrzyła podejrzliwie.

– Przepraszam bardzo, pani tu mieszka? – spytałam grzecznie.

– A bo co? – odparła na to nieufnie.

W natchnieniu zastosowałam drugi wariant, rozpoczęłam opowieść o właścicielu, którego znałam w zamierzchłych czasach. Niewykluczone, że dołożyłam sobie dziesięć lat, co to szkodzi ostatecznie, dlaczego nie miałabym młodo wyglądać. Staruszka słuchała chciwie, znałam takie, dusza mi mówiła, że na bazie plotek można z nią nawiązać nić porozumienia.

Nić…! Cha, cha! Czołgową linę holowniczą! Nie zawiodła moich nadziei, aczkolwiek z uporem zwracała się nie do mnie, tylko do Janusza. Większość kobiet tak reagowała, przez ten jego cholerny urzekający uśmiech usiłowały rozmawiać wyłącznie z nim, starannie omijając mnie, a staruszka, mimo wieku, też była kobietą. Widocznie płeć trzyma się do końca.

Zaprosiła nas do siebie, mieszkała na parterze, co pozwalało jej śledzić wszystkich przechodzących. Schody skrzypiały melodyjnie, z dźwięków potrafiła odgadnąć, kto dokąd idzie. Na słowo „remont” rozkwitła rumieńcami jak szesnastoletnia dzieweczka z dziewiętnastego wieku na wieść o pierwszym narzeczonym. Powiadomiła nas, że mieszka tu hołota straszna, to po pierwsze, a po drugie wszystko się wali i kran w kuchni wylatuje ze ściany. A jednego tu prąd złapał i krótkie spięcie było, błysk i huk okropny, aż pogotowie przyjeżdżało. Nie zdołaliśmy się połapać jakie, lekarskie do porażonego czy elektryczne do spięcia.

Dyplomatycznie, w trakcie walących lawiną zwierzeń, spytaliśmy o obcych.

– Obcych tu się pełno plącze, bo ten Tatrak na piętrze bimber pędzi, w ogrodzie, ja mogę pokazać, i wódkę sprzedaje, to u niego całe procesje, a drugie do tej Anusi ciągną, to spod latarni taka, nawet się nie kryje, obraza boska, jeden pan tu był, państwo może zna, do mnie przyszedł, wiedział kto porządny, użalił się, na policję to by trzeba, tak mówił, a tam, na policję, a co im zrobią, gości przyjmować wolno każdemu, ja bym też mogła na ten przykład gości promować, a może nie chcę, przymusu nie ma. Dobry był człowiek, jak to tak można mieszkać, sam powiedział, o, proszę, tu podłoga zapadnięta, szafa się sama otwiera, tu remontować trzeba wszystko, ja bym mógł, taniutko, jak inni nie chcą, to chociaż pani. Państwo może od niego?

Urwała i zadała pytanie tak nagle, że na moment się zgubiłam. Janusz był lepszy.

– No właśnie – odparł żywo. – On pierwszy zawiadomił, że tu jest taka sytuacja. Rzeczywiście widać, że remont niezbędny.

– A mieszkanie?

– Co mieszkanie?

– No jak to co, pan Jarosław obiecywał, bo na imię tak miał, ja pamiętam, sklerozy nie mam, nie chwaląc się, obiecywał mieszkanie w blokach na czas remontu, a tak na ucho to powiedział, że może i na zawsze da się zostać, niby to przejściowe, ale różnie bywa. Bo właściciel, ja to wiem, wedle prawa mieszkanie dać musi, jakby chciał dom dla siebie, na bruk ludzi wyrzucać nie wolno.

I własną kuchnię bym miała. A ci z tej drugiej strony, za schodami, to już się na to czają, pan Jarosław też z nimi rozmawiał, ja to wiem, ale oni by chcieli trzy pokoje, powiadają, że czworo dzieci to trzy pokoje mus, tu się u mnie kłopotał, dwa to owszem, ale trzy będzie trudno i taki nawet był zmartwiony, tak mi się zwierzał, że może najpierw coś prowizorycznie, w baraku, bo remont zacząć czym prędzej, tym lepiej, ale żebym się nie troskała, bo to by było chwilowe, na parę dni, a zaraz potem w blokach, przez te ich pokoje wszystko, trzeciego im się zachciało, a to trudniej załatwić… Na dobrą sprawę więcej nam nie było do szczęścia potrzebne, przy panu Jarosławie z pewnym trudem unikaliśmy spoglądania na siebie, większego wysiłku jednakże wymagało zakończenie wizyty niż znalezienie tego trzeciego pokoju. Staruszka się rozkręciła. Mało brakowało, a zaproponowałaby nam nocleg. Staraliśmy się być grzeczni i siła wyższa nagrodziła te starania.

– Ja to widzę, że pan Jarosław dużo robi -rzekła przy pożegnaniu. – Bo i pomocnika przysłał, i państwo teraz. Pan Jarosław więcej mi się podobał, ale co to od pomocnika wymagać Taki tam chudzielec, fiu bździu w głowie, paliwoda, już on zaraz zacznie, a ja sobie przez ten czas w ogródku posiedzę. Mój pokój on we dwa dni zrobi. Może by i zrobił, ale mieszkanie by całkiem przepadło, to się nie zgodziłam.

Zainteresowaliśmy się chudzielcem bardzo zachłannie. Kusił staruszkę tym, że pieniędzy nie chciał. Pan Jarosław mówił „taniutko”, a chudzielec, że wcale. Dopiero co był, ze trzy dni temu…

– Planowali przeszukanie budynku – zreasumował Janusz, kiedy ruszałam. – Dominik przyjechał już po śmierci Rajczyka. Cholera, wcale nie wiadomo, czy to z pewnością Dominik, ale uczyńmy takie założenie. Trudniej w tym domu pełnym ludzi, więc najpierw obskoczył Konstancin…

– Hipotetyczny Dominik mógł być także w mieszkaniu świętej pamięci Najmowej – przerwałam.

– Zaglądał… Nie zaglądał, tylko podsłuchiwał, nieco później…

– No to co? Jasnowidzenia Jacusia też mają swoje granice, a Dominik w rękawiczkach mógł zrobić wszystko, rąbnąć złoto, zostawić otwarte drzwi… Więcej, Rajczyk mógł się postarać o zostawienie otwartych drzwi dla niego…

– Po co? Przewidział tego muchomora?

– Nie wiem po co, jeszcze nie wymyśliłam. Miał mu pomagać przy rozkuwaniu ścian, otwarte, nie dzwonić, nie pukać, nie zwracać na siebie uwagi sąsiadów, wślizgnąć się wężowym ruchem…

– Może. Niewykluczone. Chociaż śladów żadnych nie zostawił, a nie unosił się chyba w powietrzu…?

– Nie będę się upierać. Tutaj sprawa jest jasna, wykombinowali nieźle. Usunąć ludzi do baraków, mamiąc mieszkaniami za parę dni, zrobić swoje i zmyć się. Alternatywnie usunąć ich chwilowo, dwa dni poza domem, pogoda ładna i rzecz osiągalna, a bałagan nie ma znaczenia. Nikt się nie spodziewa porządku w pierwszym dniu remontu. Niech pomyślę… Trzy dni. Przez trzy dni mogli tę budowlę przeszukać od góry do dołu, szczególnie jeśli wuj-nieużytek opowiadał o lokalizacji skrytek.

Janusz ciężko westchnął, wpatrzony w przestrzeń przed nami.

– Cała nadzieja w moich kolegach po byłym fachu. Niechby dopadli tego Dominika, bo mnie ta sprawa denerwuje. Coś mnie gryzie, węszę tu jakąś pomyłkę, popełnianą od początku. Za dużo tu się plącze niewiadomych, zupełnie jakby to miało dwa wątki, z których jeden ciągle się omija. I ten jeden bruździ.

Nie wiadomo dlaczego przed oczami stanęła mi nagle biedna prześliczna Kasia. Widok był nawet przyjemny, uroda Kasi mile zaspokajała wymagania estetyki. W przeczucia Janusza wierzyłam święcie. Kasia, moim zdaniem, nie miała głowy do kręcenia, bo zajęta była chłopakiem, ale skąd w końcu miałby się brać ten drugi wątek? Chyba że coś wymyśliła nieboszczka Najmowa i to coś zostało kompletnie pominięte…

– Cholernie dużo wiemy, a co nam z tego, nie będę się wyrażał – zaopiniował Henio sarkastycznie, przystępując do konsumpcji śledzi zapiekanych w zalewie octowej. – Że Dominik tu się plącze, to pewne, zdjęcie w aktach było.

Tym razem posiłek składał się z gotowych produktów garmażeryjnych, bo zabrakło mi czasu na przyrządzanie uczty własnoręcznie i szczerze mówiąc, już mi się nie chciało. Postanowiłam nadrobić to jutro albo pojutrze, w przypływie jakiegoś spożywczego natchnienia. Henio grymasów nie stroił.

Spostrzeżenia Joli okazały się bezbłędne… Dominik na fotografii sprzed kilku lat i Dominik na portrecie pamięciowym byli jedną i tą samą osobą. Zdjęcie w aktach starej sprawy istniało, bo już wtedy szukali go po ludziach za pomocą prezentacji gęby. Obecna zbrodnia mogła doprowadzić dodatkowo do wyjaśnienia tamtej, odłożonej ad acta, doszły nowe elementy i nowe podejrzenia. W tamtym czasie pani Właduchna została nie doceniona, co pozwoliło jej całą wiedzę ukryć bardzo porządnie, a kto wie, czy nie ukryłaby jej i teraz, gdyby nie to, że pogawędził z nią po przyjacielsku prywatny facet, nie zaś urzędowo sztywna glina.

16
{"b":"88441","o":1}