Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tu nie ma co wybierać – powiedział Pawełek z wielką stanowczością. – Najlepiej od razu. Mało czasu. Janeczka przyświadczyła, kiwając głową.

– Żadnego z tych szantażystów u niej nie ma, więc można teraz.

– Skąd wiecie, że ich nie ma?

– Wszyscy są w klubie filatelistycznym, specjalnie sprawdziliśmy przed chwilą. Jak pani Nachowską da się namówić, zdążymy obejrzeć ten domek na działce, póki widno. Trzeba się pośpieszyć.

Pan Lewandowski też wiedział, że sprawa musi zostać zakończona przed powrotem młodego Nachowskiego i nie tylko zakończona, ale też rozgłoszona z hukiem. Nie zastanawiał się dłużej.

– Idę. Poczekacie tu na mnie?

– No pewnie! – wykrzyknął żarliwie Pawełek.

– A jakby któryś z nich przyszedł, niech pan udaje, że chciał pan od pani Nachowskiej coś pożyczyć – podsunęła Janeczka. – Klucz do konserw. Albo książkę o hodowli roślin…

Pan Lewandowski wyszedł. 230

– Żeby ta pani Nachowską była w domu! – westchnął Pawełek. – Nie wiem, kiedy ten jej syn wraca i ciągle się boję, że jutro.

– Codziennie tak się boisz?

– Codziennie. I ciągle jestem zdenerwowany. Janeczka nadstawiła ucha.

– Winda nie jedzie, pan Dominik nie wraca, więc pani Nachowską chyba jest…

Pan Lewandowski wrócił po godzinie, rozpromieniony.

– Mieliście świetny pomysł! – zawołał z zachwytem już od drzwi. – Pani Maria odżyła! Mam adres działki!

Zażądali szczegółowej relacji i pan Lewandowski opowiedział wszystko porządnie i po kolei. W pierwszej chwili pani Nachowską w ogóle nie chciała z nim rozmawiać i wypierała się wszystkiego, ale pan Dominik umiał na to zaradzić. Nie żądał od niej żadnych informacji, tylko sam wyjawił, co wie. Było tego tak dużo, że pani Nachowską zrezygnowała z utrzymywania tajemnicy, najpierw się rozpłakała, potem uzupełniła wiedzę pana Lewandowskiego, a potem z coraz większą uwagą zaczęła wysłuchiwać propozycji. Pan Dominik powtórzył je trzykrotnie, główny nacisk kładąc na zachowanie absolutnego sekretu i podkreślając nieobecność jej syna. Do pani Nachowskiej wreszcie dotarło, rozkwitła nadzieja, ożywiła się, zaaprobowała wszystko i nawet zaczęła mieć twórcze pomysły. Postanowiła udawać, że jest chora, wezwać lekarza i przez trzy dni nie opuszczać domu, a gości przyjmować w nocnej koszuli i szlafroku. Nawet specjalnie zaprosić tych gości, żeby wszyscy widzieli jej chorobę i w razie czego mogli świadczyć. Mało brakowało, a zdecydowałaby się iść do szpitala. O zakup nowych zamków poprosiła pana Lewandowskiego i już zaczęła wpychać mu pieniądze, ale nie wziął, bo nie wie, ile te zamki kosztują.

– Zamków nie wolno kupować wcześniej! – ostrzegł Pawełek. – Dopiero po włamaniu. Na wszelki wypadek, żeby nikomu nic głupiego do głowy nie przyszło.

– I gdzie ta działka? – spytała niecierpliwie Janeczka.

– Na Żwirki i Wigury. Blisko dojazdu na lotnisko. Działka numer 248, w samym rogu. Dowiedziałem się, że podobno jest tam zaraz obok stara, nie używana furtka, do której ci złodzieje też mają klucz. Nie noszą tych rzeczy przez bramę i cały teren, tylko przechodzą właśnie tą furtką, o czym nikt nie wie. I działkę pani Nachowskiej mają pod nosem.

– To i z tą furtką trzeba coś zrobić – zatroskał się Pawełek. – Też jej użyjemy, a potem, czy ja wiem…

– Zamek na nic, jeżeli ty potrafisz otworzyć wytrychem, to i oni też – zauważyła Janeczka. – A tę furtkę powinno się im odebrać na zawsze.

Pawełek spojrzał na nią, spojrzał w okno i w zamyśleniu oblizał łyżeczkę po konfiturach.

– Nikt jej nie używa? – upewnił się.

– Nikt. Wszyscy przechodzą przez furtkę w głównej bramie. I klucz wejściowy pani Nachowska ma, ściśle biorąc, miała, teraz ja go mam, dała mi. Także klucz od furteczki na jej działkę.

Pan Lewandowski sięgnął do kieszeni i zaprezentował dwa klucze, jeden mniejszy, a drugi większy. Pawełek machnął łyżeczką.

– Mięta. Już wiem co zrobię. Żadna siła potem tej furtki nie otworzy.

– Co zrobisz? – zainteresowali się równocześnie Janeczka i pan Lewandowski.

– A cristal cement od czego? – odparł z wyższością Pawełek. – Wpuszczę trochę, poczekam dla pewności pół godziny i po krzyku. Nie ma wytrycha na cristal cement. Mogą się powiesić.

– Bardzo dobrze – pochwaliła Janeczka. – Wobec tego jedziemy tam zaraz! Pogoda jest do niczego, więc nie będzie tam tłumu ludzi. Lepiej, żeby nikt na nas nie zwrócił uwagi…

Pogoda była istotnie pochmurna i wietrzna. Przenikliwe, wilgotne zimno zniechęcało do pobytu na świeżym powietrzu, a wiatr przeszkadzał w paleniu ognia. Działki były prawie wyludnione. Na wszelki wypadek jednakże poszli oddzielnie, różnymi alejkami, nie znali się i nie stanowili jednego towarzystwa. Poinformowany o potrzebie konspiracji Chaber przemykał się skrajem alejki w sposób, jak zwykle, niezauważalny.

Działka pani Nachowskiej była ostatnia, w samym rogu od strony ulicy. Od jezdni odgradzał ją gęsty żywopłot, pas zielska i bardzo szeroki, zupełnie płytki rów. Duża, murowana altanka miała otwarty przedsioneczek i dopiero dalej zamknięte drzwi.

Janeczka przyłożyła twarz do szyby w okienku.

– Nic nie widzę – stwierdziła z niezadowoleniem. – Firanka zasłania, ale chyba tam coś leży. Spróbuj tego wytrycha.

Pan Lewandowski niepewnie obejrzał drzwi.

– Obawiam się, że trzeba będzie trochę je zniszczyć…

– To potem – rzekł Pawełek i zabrzęczał wyciąganym z torby żelastwem. – Na wszelki wypadek zabrałem wszystkie. Odsuńcie się.

Pan Lewandowski przyglądał się przez chwilę jego manipulacjom. Stan posiadania Pawełka nieco go gnębił.

– Przepraszam cię bardzo, czy mógłbym zapytać, skąd masz te klucze i wytrychy? – spytał delikatnie. – I do czego ci służą?

– Do czego służą, wszyscy widzą – odparł bez oporu Pawełek, przymierzając wybrane narzędzie. – Nie, za duży… A mam to od nieskończoności. Kupiłem od jednego kumpla, którego ojciec jest ślusarzem, już dawno temu.

– Musieliśmy wtedy otworzyć drzwi na naszym własnym strychu – uzupełniła z lekkim roztargnieniem Janeczka, wpatrzona w ręce brata. – Chaber, pilnuj…! Nikt ich nie umiał otworzyć przez cale wieki i nam się też nie udało. W końcu otworzyła je milicja.

– Ale wytrychy mi zostały, bo temu ojcu były niepotrzebne. I przydają się od czasu do czasu… No, jest!

– O, twarz piekielna…! – wyrwało się panu Lewandowskiemu, kiedy drzwi do altanki stanęły otworem. Pół domku zapełnione było częściami samochodowymi, jeszcze gorszymi niż w piwnicy. O ścianę oparty był nawet duży zderzak, obok niego błotnik, całe drzwiczki i dwa kompletne tłumiki.

– Furgonetka – zaopiniował Pawełek. – Chyba, że ten fiat będzie miał dwa bagażniki. Albo wózek z tyłu…

– Trzeba będzie obrócić dwa razy – rzekł z troską pan Lewandowski.

– Idź do tej furtki – poleciła Janeczka – i zorientuj się, jak tam jest. Bo najlepiej będzie zepsuć ją od razu.

– Co do tych zamków – rzekł z zadumie Pawełek, spenetrowawszy otoczenie – to trzeba kupić byle jakie i najtańsze. Porządne kupi się i założy dopiero potem.

– Po czym? – zainteresował się nieco podejrzliwie pan Lewandowski.

– Jak te już zniszczą i wyłamią. Niech ja pierzem porosnę, jeśli ich nie rozwalą w pierwszej chwili. Nic im z tego nie przyjdzie, ale zrobią to ze złości i przez zemstę.

– Myślisz, że następne już zostawią w spokoju?

– Zostawią, bo będą zajęci. Albo milicja ich złapie, albo poniosą straty i zajmą się odremontowaniem interesu. Kiedy ten syn pani Nachowskiej wraca?

Pan Lewandowski westchnął.

– Za tydzień. Obawiam się, że zostało niewiele czasu…

– Dobrze, że nie jutro. Więc ja już wiem, jak zrobimy. Tu się podjedzie, przez ten rów, to będzie akurat najbliżej furtki…

Janeczka i pan Lewandowski w skupieniu słuchali poglądów Pawełka na przebieg akcji. Obydwoje ocenili je jako bardzo rozsądne i pogodzili się z myślą, że ten niepokojący transport potrwa całą noc. Pan Lewandowski już czuł, jak cierpnie na nim skóra na myśl o milicji.

– Ilu tragarzy przewidujesz? – spytał z rezygnacją. Pawełek policzył.

– My obaj, Rafał, kumpel Rafała i Stefek. Razem pięć. Ona zostanie z Chabrem. Nie wiem, co prawda, jak się zmieścimy, ale na dwa razy to jakoś pójdzie…

– Jutro?

– Jak się zdąży, to jutro. A najpóźniej pojutrze.

– Wracamy – zarządziła Janeczka. – Wszystko wiemy, a teraz spóźnimy się do pani Piekarskiej…

– Do pani Piekarskiej pojedziesz sama – zadecydował Pawełek po rozstaniu się z niespokojnym i zdeterminowanym panem Lewandowskim. – Ja się teraz muszę poważnie rozejrzeć na Bonifacego. Z hałasem walić nie będziemy, trzeba znaleźć miejsce, gdzie się podrzuci delikatnie. I zabieram psa.

Janeczka bez namysłu wyraziła zgodę. Tego syna pani Nachowskiej należało się wreszcie pozbyć, żeby do końca wyjaśnić wszystkie tajemnice. Pani Nachowska, normalna, przytomna i wolna od obaw, była do tego niezbędna.

– No to już! – powiedziała energicznie. – Ja tam, a ty tu. Chaber, jedziesz z Pawełkiem!

* * *

Na Bonifacego wszystko wyglądało tak samo jak poprzednim razem. Jedyną różnicę stanowiła ilość oświetlonych okien, teraz było ich trzy, co brało się zapewne stąd, że zapadła już ciemność. Na jezdni przed domem stał samochód Okularnika.

Pawełek przyjrzał się uważnie ogrodzeniu z żelaznymi prętami. Od razu wymyślił, że kradzione rzeczy składać się będzie z brzegu, w samym rogu, jak najdalej od budynku. Nie można ich, oczywiście, przerzucać, bo narobią hałasu, ktoś musi być w środku, ktoś drugi poda mu górą… Właściwie w środku powinny być dwie osoby, odbiorą towar i ostrożnie ułożą na trawie i krzaczkach. Przykucnął nawet i próbował dojrzeć te krzaczki, bo zapomniał, co tam rośnie. Zdawało mu się, że zielsko, zielsko byłoby najlepsze, stłumi stuki i brzęki. Drogę już znał, obmyślił ją wcześniej…

Przykucniętego dopadł go Chaber. Coś tam się zapewne działo przed domem… Na myśl, że może Barański wychodzi, Pawełek poderwał się jak podrzucony sprężyną. Skoczył za psem. Zdążył jeszcze pomyśleć, że znów robi to samo, popełnia identyczne kretyństwo, znów się znajduje za narożnikiem, zamiast po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko drzwi…

41
{"b":"88309","o":1}