Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– A haszysz? – przerwała Janeczka.

– Co haszysz?

– Jest tym narkomanem, czy nie?

– Ja wcale nie wiem, czy to był akurat haszysz, żeby potem nie było gadania – zastrzegł się Pawełek. – Możliwe, że coś innego, bo jednak w końcu w to nie wpadł. Żadnych narkotyków nie używa, spróbował i przestał, możliwe, że pani Nachowska go przypilnowała, ale zdenerwowała się niemożliwie…

– A teraz się boi, że on jeszcze wpadnie – zgadła Janeczka.

– No więc właśnie. Czekaj. Zaraz do tego dojdę i zdaje się, że to jest właśnie gwóźdź programu. Dał się namówić jednemu, nazywało się, że kumplowi pomaga, a był już wtedy pełnoletni…

– Kto?

– Syn pani Nachowskiej. Kumpel nas nie obchodzi. Sprzedał kupę różnych części jednemu facetowi, który bał się, że to jest kradzione, więc się zabezpieczył. Przytomny gość. Zrobili spis tych części i głupi Nachowski dał swój dowód osobisty i tak dalej i jeszcze podpisał się, że to sprzedaje jako własne.

– Tak zidiociał?

– Nie, on naprawdę nie wiedział, że to kradzione, myślał, że legalne i tak temu kumplowi pomagał. Tymczasem właśnie kradzione i jest dowód czarno na białym, że Nachowski sprzedał kradzione. W dodatku już ma haka, bo raz go nakryli, jak jeszcze był nieletni, znaczy inni uciekli, a on jeden został jak głupi, zdaje się, że on jest w ogóle trochę niedojda, no więc jakiś tam drugi raz, to już byłaby prawie recydywa. W dodatku jego piwnica i jego altanka pełne są tego towaru i pani Nachowska nic nie może zrobić, bo nie ma kluczy.

– Włamać się – podsunęła bez namysłu Janeczka.

– Po pierwsze, sama nie potrafi, musiałaby wziąć człowieka, a każdy, kto ma oczy w głowie, zobaczy co tam leży.

Pół fabryki. Po drugie, co jej z włamania, przecież własną ręką tego ciężaru nie wyniesie, a nawet jakby wyniosła, to co z tym zrobi? Utopi w Wiśle? Już widzę, jak się złodzieje ucieszą i żaden słowa nie powie, co?

– No tak – przyznała Janeczka, marszcząc brwi – a na milicję lecieć nie może, bo doniesie na własnego syna. Nikt nie uwierzy, że on nie wiedział, co robi. Myślisz, że naprawdę nie wiedział?

– Pan Lewandowski mówi, że tak.

– Co tak? Tak, wiedział, czy tak, nie wiedział?

– Tak, nie wiedział. Pan Lewandowski doszedł do tego porządnie, ale musiał się nieźle wysilić. On jest w ogóle nerwowy.

– Pan Lewandowski?

– Nie, ten syn. Podatny na jakieś tam różne takie. Jak jest wszystko w porządku, to nawet przytomny facet, na studiach mu dobrze idzie, ale jak tylko coś nie tak, od razu się załamuje. Nerwicę ma albo co i pani Nachowska strasznie się o niego trzęsie. A prawnie to tak wygląda, że nie ma siły, uczestniczył w interesie i musi za to odpowiadać.

– No to przez cały czas powinien być załamany…

– A właśnie że nie, bo on nie ma pojęcia, co się dzieje i że się na niego czają. Coś mi się widzi, że to ten Barański z Bonifacego. Wcale nie syna się czepia, tylko pani Nachowskiej.

– I wie co robi – zaopiniowała Janeczka. – Siedzi w znaczkach, zgadł od razu, że z pani Nachowskiej będzie miał o wiele więcej korzyści i szantażuje ją tym synem. A ona od tego traci przytomność umysłu, rozumiem. Gdzie on jest?

– Kto?

– Ten syn.

– Na wykopkach.

– Na jakich wykopkach?

– On studiuje archeologię. I teraz akurat coś tam kopią w ramach praktyki, dopóki nie ma mrozów i ziemia miękka.

– No tak. A pani Nachowska tutaj szału dostaje. Wymyśliłeś już coś?

– Jeszcze nie. Pan Lewandowski mówi, żeby panią Nachowską zostawić w spokoju, bo na razie nic się z niej nie wydusi. Mówi, że ona się nawet słusznie boi, bo jakby co, to ten syn faktycznie leży. Wszystko jedno, więzienie czy narkotyki, same zeznania już mu wystarczą, żeby był załatwiony. To włamanie do części owszem, trzeba będzie odwalić, ale bez nich. Własnymi siłami.

– Pan Lewandowski tak uważa?

– Nie, ja. Pan Lewandowski jeszcze się łamie, ale na moje oko da się namówić. Jeszcze nie wiem, jak to zrobić. Janeczka miała pomysł prawie gotowy.

– Ja wiem. Włamać się ordynarnie i wszystko wywieźć od razu, żeby złodzieje myśleli, że włamał się złodziej. Można nawet trochę zniszczyć drzwi. Jaki to jest ciężar? Trzy osoby wystarczą?

– Do samego noszenia? Jak silne, to nawet dwie. Kto to ma być, te osoby?

– Pan Lewandowski, Rafał i ty.

– A ty staniesz na świecy?

– Na świecy stanie Chaber. W jeden dzień… Nie, to chyba trzeba w nocy. W jedną noc się załatwi.

– I co z tym zrobimy?

– Wywieziemy gdziekolwiek, zwalimy na kupę i ktoś zawiadomi milicję, że gdzieś tam leży strasznie dużo części samochodowych. I niech się sami interesują. Ci złodzieje mogą nawet do tego trafić, proszę bardzo, pod warunkiem, żeby milicja była pierwsza. Zobaczą, że gliny już są i cały interes im przepadł i niech się zastanawiają dlaczego i jakim sposobem. Może pomyślą, że rąbnął je jakiś kretyn.

– Każdy by pomyślał, że rąbnął kretyn – zgodził się Pawełek. – A pani Nachowska za jakiś czas pójdzie do piwnicy po byle co i zawiadomi ciecia, że ma zniszczone drzwi i wyłamany zamek. Administrację też może zawiadomić. Nikogo to nie obejdzie, powiedzą, że to należy do lokatora, kupi nowy zamek, ktoś jej naprawi drzwi i z głowy. Młody Nachowski wróci po wszystkim.

– Pani Nachowska powie, że klucz jej zginął dawno temu i będzie to święta prawda. O domku na działce może w ogóle nic nie mówić, bo to już rzeczywiście jest jej prywatna sprawa. Własną altankę można sobie nawet porąbać siekierą.

– Bardzo dobrze, znaczy mamy to załatwione…

– Nie, czekaj! – przerwała Janeczka, w nagłym, olśniewającym błysku natchnienia. – Czekaj, mam pomysł…! Zaraz. Po pierwsze, kiedy to zrobimy, trzeba ustalić…

– Tu nie ma co ustalać. Jak najprędzej, póki tego syna nie ma!

– Po drugie: czym przewieziemy? Przecież w rękach nie będziesz nosił? Pawełek zakłopotał się odrobinę.

– No fakt. Kompletnych karoserii nie kradli, więc do fiata wejdzie, ale nie wszystko naraz. Rafał by musiał parę razy obrócić…

– Wujek Andrzej ma dużego fiata i z bagażnikiem na dachu. Może mu pożyczy.

– Może. A jak nie… W ostateczności Rafał sam go sobie pożyczy, przecież to ma być w nocy…

– No dobrze, wobec tego po trzecie: gdzie zwalimy?

– Byle gdzie…

Janeczka nie była w stanie dłużej ukrywać swojego wspaniałego pomysłu.

– Otóż nie. Nie byle gdzie. Na Bonifacego sto trzydzieści!

– Ha…! – wrzasnął Pawełek, natychmiast doceniwszy urok propozycji.

– I delikatnie przełożymy przez ogrodzenie, żeby ta cała kupa leżała w środku. I postaramy się, żeby milicja przyjechała, zanim Barański się obudzi.

Pawełek zapłonął entuzjazmem.

– Pierwszorzędnie! To jest myśl! I nie doniesie na młodego Nachowskiego, bo musiałby się przyznać, że już dawno o tym wiedział…!

– Ukrywał przestępstwo i był szantażystą…

– Jasne! Więc na głowie stanie, żeby się wyłgać, zaprze się i powie, że pierwsze słyszy! Bomba!

– Kiedy to zrobimy?

– Zaraz. To znaczy, przedtem ja tylko muszę zobaczyć te jej drzwi, potem się pogada z Rafałem i z panem Lewandowskim…

– To może być równocześnie, ja pogadam, a ty pójdziesz do drzwi.

– Może być. Potem muszę popatrzeć na Bonifacego, gdzie tam będzie najlepsze miejsce. To się załatwi w jeden dzień, pojutrze w nocy możemy zaczynać! Narobimy się jak dzikie osły, ale nie szkodzi, ja uważam, że warto…

* * *

Dziadek przesiedział nad znaczkami prawie całą noc. Rano, kiedy wychodzili do szkoły, jeszcze tę noc odsypiał, ale kiedy wracali, już na nich czekał. Od razu zabrał ich na górę.

– Miałaś rację – powiedział do Janeczki. – Nie mogę oczywiście ręczyć za to, że ktoś tu coś zamieniał, ale wygląda to dziwnie. Ktoś zrobił bałagan. Szczęśliwy czuję się nadal, bo odnalazłem tu mnóstwo znaczków pana Franciszka…

– Skąd wiesz, że to pana Franciszka? – przerwała Janeczka z szalonym zainteresowaniem.

– Po pierwsze, znajduje się na nich malutki stempelek gwarancyjny, bardzo stary, który znam doskonale. Jeden z pierwszych, jakie w ogóle stosowano. A po drugie, te znaczki mają specyficzne uszkodzenie, z jednej strony litery Z jest jakby wygryziony trójkącik. Takich znaczków był tylko jeden arkusz, ponieważ był to ostatni arkusz, wydrukowany starą, zniszczoną matrycą. Następne były drukowane matrycą nową, a poprzednie nie miały tego wygryzienia.

Nie musieli sobie wzajemnie wyrywać lupy, dziadek bowiem miał ich kilka. Razem pochylili się nad biurkiem.

– Ponadto znalazłem zestawienia, z tej właśnie matrycy jeden czysty i jeden kasowany, tak właśnie, jak to kompletował pan Franciszek – mówił dalej dziadek. – Z innych matryc też. Zaledwie kilka takich par, ale znam je przecież, można powiedzieć, osobiście. Znaczki na podlepkach są w porządku, prawie wszystkie błędy, istne cudo! Za to znaczki z tamtych klaserów…

Janeczka uniosła głowę, odłożyła lupę i przeniosła się za plecy dziadka, który otworzył przed sobą pozostałe, nieco młodsze klasery. Pawełek po chwili stanął obok.

– Popatrzcie – powiedział dziadek. – Tu są czyste, cały zbiór błędów, odcieni i gatunków papieru… Źle mówię, właśnie nie cały. Pomiędzy egzemplarzami naszego pierwszego znaczka znajdują się rosyjskie, jak wiecie, one są bardzo podobne, bo nasz był wzorowany na rosyjskim. Bezwartościowe, w dodatku niektóre kasowane. Ni przypiął, ni przyłatał. Naszych brakuje. Dalej, proszę…

Odwrócił dwie kartki i zaczął pokazywać pęsetką.

– Tu jest seria z zaboru austriackiego z odwróconymi nadrukami…

– Gdzie ta seria? – oburzył się Pawełek. – Dwa znaczki, to seria?

– Kawałek serii – poprawił się dziadek. – Przyjrzyjcie się, jak to jest powkładane. Te dwa porządnie, z odstępem, a pozostałe krzywo, byle jak i te pozostałe, to jest cesarz, austriacka masówka. Teraz tutaj, proszę to samo… Tak to wygląda, jakby najpierw ktoś porządnie poukładał skompletowane serie, a potem ktoś inny zabrał z tego część i w pośpiechu wetknął w to miejsce cokolwiek podobnego. Mówiliście o zamianie, owszem, możliwe, że właśnie nastąpiła.

37
{"b":"88309","o":1}