Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Żebyś się nie ważył dopuścić go do niczego! Musi powiedzieć coś przeraźliwie ważnego! Jestem absolutnie pewna, że to jest najważniejsze na świecie!

– Już ja z niego wydrę, nie ma obawy. Co to ma być?

Krótko i rzeczowo Janeczka wyjaśniła sprawę. Wydobycie z Czesia komunikatu, w jaki sposób Okularnik zamierzał zamienić znaczki pani Piekarskiej, z pewnością nie było zadaniem łatwym, ale dla Stefka nie istniały żadne niemożliwości. Polecenie przesunięcia o dwa metry Pałacu Kultury przyjąłby od swego bóstwa bez mrugnięcia okiem i sekundy wahania. Co mu tam Czesio…!

– A w dodatku jeszcze można go poszczuć tym psem! – oznajmił triumfująco.

– No więc właśnie, co on z tym piekielnym psem, do licha! – zniecierpliwił się Pawełek. – Słuchaj, niech on to opowie jeszcze raz po kolei, może do spółki coś wreszcie zrozumiemy! Karo, Karolina, lina…

– Przestań się jąkać – zażądała Janeczka surowo.

– To nie ja się jąkam, to on!

– Nikt się nie jąka, one się specjalnie tak nazywają! Jak Chabrowicze mają Chabra, to dlaczego Karo ma nie mieć Karoliny? To jest, tego, chciałem powiedzieć, Karolina Karo…?!

– No widzisz? – wytknął z rozgoryczeniem Pawełek. – I tak przez cały wieczór…

Janeczkę kwestia zainteresowała. Uciszyła Pawełka, oddała głos Stefkowi i już po dziesięciu minutach zyskała jasny obraz sytuacji. Podobał jej się.

– Nic tu nie widzę skomplikowanego. Jest dziewczynka, Karolina, ma złą psicę, Karo, obie mieszkają naprzeciwko pani z telewizji i obie mogą zrobić coś złego Czesiowi. Doskonale. Zaraz, czekaj… Jak ona się nazywa? Krzakówna?

– Krzakówna.

– I była w Algierii.

– Była.

– W Algierii jest pan Krzak. Znamy go. Bardzo fajny…

– To nie ten pan Krzak – przerwał zdenerwowany Stefek. – Znaczy, chciałem powiedzieć, nie jej ojciec. Znaczy pan Krzak, jej ojciec, tutaj ryczał o szybie, więc nie może być w Algierii. Być był, ale nie jest, znaczy, chciałem powiedzieć, nie ma go…

– No i proszę – wtrącił nieżyczliwie Pawełek. – Znowu kręci…

– Nic nie kręcę, jak jest tu, to nie może być tam, nie?!

– Cicho bądźcie obaj! – zażądała Janeczka. – Ja już wiem, przypomniałam sobie. Było o tym jakieś gadanie i wiem, że pan Krzak miał brata. Więc to musi być ten brat, to znaczy, że w Algierii jest stryj Karoliny. Więc prawie się znamy na odległość. Na razie to jest twoja sprawa – zwróciła się do Stefka. – Musisz je wykorzystać z sensem, a my poznamy je osobiście przy okazji. Z Czesiem zaczynaj załatwiać natychmiast, najlepiej jeszcze dziś. Dyplomatycznie. Powiedz mu o tych znaczkach na przynętę, ale nie bardzo dokładnie. No, już! Na co jeszcze czekasz? Robi się późno!

Stefek nie czekał na nic, znajdował się po prostu w nieopisanie emocjonującym raju i nie zamierzał opuszczać go dobrowolnie. Stanowczy rozkaz Janeczki podciął go lepiej niż miecz ognisty. W minutę nie było po nim najmniejszego śladu.

Pozbywszy się świadka, Janeczka zwolniła Chabra z posterunku.

– Sama nie wiem, co najpierw – oznajmiła, sięgając po torbę. – To od pana Dominika jest pilne?

– Dosyć – odparł Pawełek. – W ogóle tak, ale dziś i tak już nic się nie da zrobić. Bo co?

– Bo pani Piekarska podwędziła z tego mieszkania swoje spadkowe znaczki. Mam je tutaj, w tej torbie. Przypominam ci, że to są znaczki pana Spayera, który je kupił od pana Borowińskiego…

– Wujka pani Amelii?

– No właśnie. I oprócz tego nie wiadomo co. Dziadek musi je natychmiast zobaczyć, bo ja mam okropne podejrzenia.

Zaskoczony i nieco oszołomiony Pawełek ze zdumieniem patrzył to na siostrę, to na torbę.

– Jakie podejrzenia? Rany, czekaj, jak to…? Niech ja kichnę, jak ona to zrobiła…?!

– Zaraz ci wszystko opowiem. Chodź do dziadka. A podejrzenia mam takie, że Okularnik chciał zamieniać po kawałku i trochę zdążył. Nie uspokoję się, dopóki dziadek na to nie spojrzy.

– Zacznij chociaż po drodze…!

Pierwsze piętro od parteru nie było zbyt odległe, a do pokoju dziadka nie prowadziły długie i kręte korytarze, ale nie istniał przymus pokonywania schodów w galopie. Można było wchodzić ślamazarnie, zatrzymując się na każdym stopniu, dzięki czemu w chwili otwierania drzwi Pawełek z grubsza wiedział wszystko. Pełen zachwytu i uznania dla pani Piekarskiej, zarażony z lekka niepokojem Janeczki, z triumfem ulokował torbę na dziadkowym biurku.

– Ha! – zakrzyknął gromko. – Dziadku, tu masz dopiero coś!

– To są znaczki od pani Piekarskiej – poinformowała zwięźle Janeczka.

Dziadek był zorientowany w sytuacji. O znaczkach pani Piekarskiej już słyszał, propozycję ewentualnej wymiany aprobował i czekał na jej klasery z wielkim zaciekawieniem. Nie spodziewał się specjalnych rarytasów, ale kołatała się w nim odrobina nadziei, że coś interesującego w tych zbiorach się znajdzie. Wyciągnął z torby pakę i odwinął gruby papier. Dzieci stały mu nad głową jak przymurowane.

Trzy klasery były mniej więcej jednakowo stare i podniszczone, czwarty różnił się od nich. Karty miał białe, nie zaś czarne i znaczki w nim umieszczone były na podlepkach. Nieomylnie dziadek sięgnął w pierwszej kolejności po ten właśnie, najbardziej wiekowy klaser. Otworzył go, spojrzał, na moment znieruchomiał, trwał tak przez chwilę, a potem, nie odrywając odeń oczu, gwałtownym ruchem chwycił lupę. Obejrzał się, włączył specjalną lampę. Janeczka i Pawełek ze zdumieniem stwierdzili, że mu się ręce trzęsą.

Milczenie trwało tak długo, że Pawełek nie wytrzymał.

– No? – powiedział z zachłanną niecierpliwością. Dziadek uniósł głowę i głęboko odetchnął.

– Dzieci… Boże drogi…

– Więc co? – spytała nieopisanie zemocjonowana Janeczka. – Więc jest tutaj to, czego tyle czasu szukałeś?

Dziadek przez chwilę wyglądał tak, jakby próbował rozerwać się na dwie części. Jedna z nich nie mogła rozstać się ze znaczkami, druga usiłowała zwrócić się do dzieci. Z szurnięciem odsunął fotel od biurka, podniósł się z niego i natychmiast usiadł z powrotem.

– Dzieci… To nie do wiary… Nie wiem, co jest dalej, ale tu, na tej pierwszej stronie… Wy sobie nie zdajecie sprawy, co to dla mnie znaczy… Dzieci, to są znaczki pana Franciszka…!

Dźwięk, który już ruszył z ust Pawełka, nie zdążył się przekształcić w potężny, triumfujący ryk, został bowiem w samym środku stłumiony przez Janeczkę.

– Cicho, bo babcia przyleci i zagoni dziadka spać! Milcz zupełnie! Dziadku, chyba się cieszysz?

– Cieszę…! Dzieci, ja płaczę ze szczęścia!

– Tylko bez hałasu! Rafałowi możemy powiedzieć, ale lepiej w ogrodzie, bo też wrzaśnie. Będziesz to oglądał?

Dziadek drżącymi rękami włożył do ust długopis i usiłował go zapalić. Stwierdził pomyłkę, wyrzucił długopis do kosza na śmieci, sięgnął po fajkę i zrzucił na podłogę pudełko z tytoniem. Pawełek nurknął pod biurko, Janeczka zajrzała do kosza i wyłowiła z niego zupełnie nowy długopis.

– Chyba ci powiem od razu to najgorsze – rzekła z troską. – Bo jest jedna taka okropna możliwość. Ale najpierw powiedz, kiedy będziesz to oglądał dokładnie.

Dziadek z wyraźnym wysiłkiem starał się nieco opanować. Ugniatanie tytoniu w fajce okazało się pomocne.

– Będę to oglądał natychmiast z największą dokładnością, jaka jest mi dostępna. Nie wierzę własnym oczom, nie pojmuję tego cudu, który tu się zdarzył, nie spocznę, póki się nie upewnię, że to nie pomyłka. Nie mówcie babci, ale wcale nie zamierzam iść spać. Do rana pozbędę się już wszelkich wątpliwości.

– Bardzo dobrze – pochwaliła Janeczka. – Wobec tego od razu ci powiem, że jest możliwe, że te znaczki zostały zamienione. To znaczy nie te, tylko niektóre inne.

– Co masz na myśli? – zaniepokoił się dziadek, kładąc rękę na stosie klaserów, jakby je chciał osłonić przed niebezpieczeństwem. – Jakie inne?

– Te są na podlepkach. Akurat ich nawet nie widziałam. W tamtych klaserach nie są na podlepkach, tylko włożone normalnie. I wcale nie jestem pewna, czy jeden taki nie zabrał trochę i nie włożył byle czego w zastępstwie. Zwróć na to uwagę.

– Zwrócę – obiecał dziadek. – Mogę cię zapewnić, że zwrócę. Ale cokolwiek by tu ktokolwiek zamienił, te pierwsze strony, które już widzę, wystarczą, żeby nic na świecie nie zmąciło mojego szczęścia. Jest to wprawdzie zaledwie odrobina, ale odrobina bezcenna!

Z udzielania dalszych wskazówek Janeczka zrezygnowała. Widać było, że dziadek całkowicie przestał słuchać i nic do niego nie dociera. Zaczął wyciągać różne materiały pomocnicze, obłożył się nimi, promieniał i wydawał się młodszy o dwadzieścia lat.

– Koniec przedstawienia – zawyrokował Pawełek. – Dziadek jest załatwiony na perłowo. Chodź, opowiem ci o panu Lewandowskim…

Pan Lewandowski o wygłupie syna pani Nachowskiej wiedział już od dawna. Znał go jeszcze jako chłopca. Z racji studiów, a potem zawodu, z chłopcami miał dużo do czynienia, sam przed niewielu laty też był chłopcem i sposoby popadania w rozmaite konflikty miał opanowane doskonale. Młody Nachowski z chłopięcego wieku już wyrósł, skończył szkołę i zaczął studiować archeologię, wypadł zatem z kręgu zainteresowań pana Dominika. Wiedzę o nim należało odświeżyć i uzupełnić. Stwierdziwszy, iż świeżo wydoroślały młodzieniec uczynił wszystko, co tylko mógł, żeby nadawać się na ofiarę szantażu, przy czym uczynił to całkowicie bezwiednie, pan Lewandowski zdecydował się wtajemniczyć w sprawę Pawełka. Należało przeciwdziałać.

– Więc, rozumiesz, to było tak – relacjonował Pawełek z głębokim niesmakiem. – Najpierw dali mu coś z tych świństw, jakiś haszysz czy inną zarazę, a potem go namówili, żeby w ich altance na działce zrobić magazyn. To jest właściwie prawie domek, bardzo porządny, z drzwiami, zamykany. I zaczęli tam pchać kradzione części samochodowe.

– Kto? – spytała Janeczka.

– Taka szajka. Co ty myślisz, że te samochody to okrada jedna osoba? To jest cała szajka, nawet dosyć porządnie zorganizowana. Niby kumple, znaczy, on się w ogóle wdał w złe towarzystwo, ale wcale o tym nie wiedział. Nie przyszło mu do głowy, bo głupi. Znaczy, właściwie nic nie myślał, bo go haszyszem ogłupili. W piwnicy też. I teraz piwnica pani Nachowskiej i ta jej altanka, to jest złodziejski magazyn, w ogóle nie mają do tego kluczy, ani ona, ani jej syn. Zaczęli ten cały interes, jak on był jeszcze nieletni, trochę to potrwało, pan Lewandowski coś tam wiedział o początkach, a teraz dopracował do końca. Potem on skończył osiemnaście lat, teraz ma dwadzieścia jeden, afera się rozdyma, a on nie wie co zrobić.

36
{"b":"88309","o":1}