Z wysiłkiem oderwał wzrok od zdobiącej środek stołu złotawej blaszki i spojrzał na swoich rozmówców. Janeczka i Pawełek patrzyli na niego niemal ze zgrozą.
Rozpocząwszy działalność wywiadowczą w poniedziałek, nie mieli cierpliwości czekać do piątku. Zdopingowany namiętnością Zbinio przyłożył się nieco i pierwszych informacji mógł udzielić już w środę wieczorem. Przyszli z wizytą, a przedmiot targu leżał na stole dla zachęty. Siedzieli przy tym stole we troje, Stefek zmiatał z podłogi szczątki donicy do kwiatów razem z ziemią i resztkami rośliny, na szczęście i tak już zdechłej i wysuszonej. Tynk i farbę ze ściany, w której udało mu się wybić niewielką dziurę za pomocą krzesła, uprzątnął już wcześniej.
– Czesio ma dostarczyć te śmieci na wymianę – ciągnął Zbinio, znów wpatrzony w breloczek. – Jakieś tam mają komplikacje i coś im nie wyszło…
Stefek pod oknem kaszlnął demonstracyjnie. Pawełek spojrzał na niego z roztargnieniem. Janeczka błyskawicznie zrozumiała, że pożyteczne uczucia należy podkarmiać, bo inaczej mogłyby osłabnąć z głodu.
– Tak, to dzięki niemu – wtrąciła z umiarkowanym uznaniem, gestem brody wskazując Stefka.
Stefkowi wybuch błogiego szczęścia z miejsca dodał rozmachu. Kawałek rozbitej donicy oderwał od firanki kilka frędzli, a ziemia ze śmietniczki przeniosła się na nogi Zbinia. Zbinio przypomniał sobie nagle, że ma brata.
– Co jest…? Co za jakaś… Paralityk cholerny, pozamiatać nie umiesz, czy co? – zdenerwował się, wytrzepując kapcie. – Jazda z tym do kuchni i przynieś kompot! Ja tu załatwiam interesy, nie potrzebujesz w to nosa wtykać!
– Potrzebuję – zaprzeczył krótko Stefek.
– Ejże…!
Pawełek jakby się nagle ocknął.
– Zgadza się, potrzebuje – przyświadczył rzeczowo. – Obstawia Czesia, musi wiedzieć, co jest grane. Niech ci się nie zdaje, że to jakieś fiu bździu i śmichy chichy. Coś mi się widzi, że tych znaczków, które oni chcą podwędzić, nasz dziadek szuka od pięćdziesięciu lat. My też szukamy, a rozdwoić się to ja nie potrafię. Niech on też słucha.
Stefek poczuł, że kocha Pawełka. Zbinio popatrzył na niego z obrzydzeniem, skrzywił się, ale poddał.
– Dobra, niech będzie. Mogę poczekać, aż przyniesie ten kompot.
Stefek zawartość śmietniczki wysypał obok wiaderka, stłukł tylko jedną szklankę i eleganckim gestem stawiając na stole tacę, wychlupnął na serwetę zaledwie ze dwie łyżki kompotu. Chochelkę do nalewania Janeczka przytomnie wyjęła mu z ręki, chcąc umknąć dalszych przerw w relacji Zbinia. Stefek od tego skamieniał, oniemiał, ogłuchł i zbaraniał.
Zbinio kontynuował raport.
– Okularnikowi, jak rozumiem, chodzi tylko o forsę, tanie zostawi, drogie zabierze i już ma zysk. Na znaczkach, wedle Czesia, zna się tyle, co kura na porcelanie. I podobno nikt nie wie, co to za znaczki, więc podmiana bezproblemowa.
Wydłubał palcami kawałek jabłka ze szklanki, zjadł i zastanowił się.
– Więcej nie wiem – wyznał z niechęcią.
– Mało – ocenił niemiłosiernie Pawełek. – Chcemy wiedzieć, czy w tej sitwie jest Fajksat i czy oni się znają. Znaczy Fajksat z Okularnikiem.
– A, właśnie! Czesio mówi, że nie. Ściśle biorąc, nic nie mówi, ale wyraźnie ma pietra, że Fajksat się dowie, że kombinuje z Okularnikiem i odwrotnie. Z czego wynika, że albo się nie znają wcale, albo co najmniej jeden nie wie, co robi drugi. Niewykluczone, że na końcu Fajksat za te znaczki zapłaci.
– Nie – powiedziała stanowczo Janeczka. – Fajksat kupuje zawsze tanio, a Okularnik będzie chciał sprzedać drogo. Nie pogodzą się. Potrzebny będzie ktoś trzeci.
Pawełek wyciągnął sobie z kompotu kawałek jabłka za pomocą rękojeści chochelki. Kawałek jabłka przysporzył mu natchnienia.
– Zaraz, czekaj no! Skąd Czesio bierze te znaczki na podmianę? Skoro nie wie, co tam jest, to i nie powinien wiedzieć, na co wymieniać, a to się nie może bardzo różnić, bo ślepy tuman zauważy. To jak z tym jest?
Zbinio zdołał na moment oderwać wzrok od magnesu z końską głową i rzucić okiem na Pawełka.
– A wiesz, że chyba masz rację – rzekł, lekko zaskoczony. – Nie zdawałem sobie sprawy, a Czesio pod nosem mamrocze. Ale coś mi tak wychodzi, że od kogoś je dostaje i jeszcze ma z tym kłopoty. Znaczy, faktycznie, istnieje jakiś trzeci.
– Nie Barański czasem…?
– Tego nie wiem, nazwiskami sobie Czesio pyska nie wyciera.
– Ale siedzi w samym środku tego interesu i wszystko będzie się o niego obijać. Musisz się od niego dowiadywać z detalami, po kolei…
– Bo tobie się wydaje, że to mięta z bubrem, co? – przerwał Zbinio z lekkim rozgoryczeniem.
Pawełek wyjął z zębów trzonek chochelki, chrząknął, utkwił wzrok w breloczku na stole i Zbiniowi dalsze słowa zamarły na ustach. Janeczka podtrzymała brata.
– Od Czesia właściwie nie wolno oderwać oka ani na jedną chwilę – oznajmiła dobitnie. – Ani ucha. Czesio może sobie pozwolić na różne wygłupy, a tamci wszyscy nie, więc on sam jeden jest dla nich siła wykonawcza i personel. A tak przy okazji to jeszcze przylecą breloczki z Algierii…
Ogłuszony niebiańskim szczęściem Stefek nie słyszał nic z tej całej rozmowy i dopiero głos bóstwa uruchomił go na nowo. Czesio, jasne…! Bóstwo chce Czesia. Dostarczy zatem Czesia. Jeśli zaistnieje taka potrzeba, przyniesie go w opakowaniu porządnie obwiązanego sznurkiem…
Zbiniowi długofalowość transakcji stała kością w gardle i belką w oku. Gotów był na najbardziej idiotyczne usługi i najuciążliwsze starania, ale upragniony przedmiot życzył sobie wreszcie mieć. Posiadać na własność. Powiesić na honorowym miejscu i patrzeć nań w upojeniu o dowolnej porze dnia i nocy. Dotykać, obmacywać i tulić do łona. Czesio te swoje siuchty mógł jeszcze ciągnąć w nieskończoność…
Przełknął ślinę.
– Dobra, ale to potrwa – rzekł zdławionym głosem. – Ja mogę trzymać rękę na pulsie, tylko pytanie, ile czasu? Do śmierci? Czyjej? Czesia czy mojej? Takie coś, to dla mnie żaden cymes.
– Znaczy, co byś wolał? – zainteresował się podejrzliwie Pawełek. – Coś proponujesz?
– Owszem. Honorowy układ. Tę rzecz dostanę od razu, a za to zobowiązuję się donosić na Czesia aż do końca afery.
– A za arabskie co?
– O arabskich pogadamy, jak będą. A teraz ten…
Ręka mu się sama wyciągnęła i nakrył dłonią złotą blaszkę. Od tego dotknięcia dreszcz szczęścia przeleciał mu po plecach.
Pawełek zastanawiał się krótko. W grę wchodził honor, wątpić w honor, to obraza śmiertelna. Ponadto możliwe, że honorowo zdopingowany Zbinio dołoży więcej starań, a zdobyty łup będzie mu przypominał o obowiązkach za każdym razem, kiedy na niego spojrzy. Inaczej mógłby się może zniechęcić… Popatrzył na siostrę.
Janeczka nie miała obaw w kwestii zniechęcenia, wyraźnie widziała, że Zbinio na tle tego breloczka stracił rozum doszczętnie. Wpływ honoru jednakże oceniała wysoko. Skinęła głową.
– Dobra, bierz – zadecydował Pawełek. – Umowa stoi. Mamy do ciebie zaufanie…
* * *
– Więc właściwie zostali nam ci dwaj, Przeworski i Barański – stwierdziła Janeczka, studiując akta sprawy w zeszycie w kratkę. – Nie znamy ich osobiście, ani my, ani Chaber.
– W dodatku nie mamy adresu Przeworskiego – przypomniał Pawełek.
– Nic nie mamy. Wobec tego najpierw Barański. Kompletnie leży odłogiem, nie wiemy, jak wygląda i co robi. Jeszcze nie wiem, jak się dowiedzieć.
– Bezpośrednio – zaproponował Pawełek. – Obejrzeć go, to primo, a potem poczatować.
– Gdzie obejrzeć?
– Głupie pytanie. Tam gdzie mieszka. Bywa chyba we własnym domu, nie?
Janeczka patrzyła przez chwilę to na zeszyt, to w okno.
– Z nim jest kłopot – oznajmiła. – Jeżeli akurat ten Barański ukradł znaczki stryjowi, przypomnij sobie, była kradzież w rodzinie… I jeżeli sprzedawał je na prawo i na lewo, to sprzedawał wszystko i jest nam teraz kompletnie niepotrzebny…
– E tam. Ty też sobie przypomnij. Ukradł część. I w ogóle mógł sprzedawać tylko trochę z tej części, bo mu była potrzebna forsa, a resztę sobie zostawił…
– No więc właśnie, jeżeli sobie zostawił, trzeba się dowiedzieć, co ma. Ciągle nie wiem jak, bo przecież, skoro ukradł, nie przyzna się za skarby świata!
– Może się przyznać. Przedawnione. Janeczka odwróciła się na krześle i ze zgorszeniem popatrzyła na brata.
– No to co, że przedawnione? I uważasz, że tak poleci między ludzi i powie ha ha, ja to mam, bo dawno temu ukradłem stryjowi? Puknij się. Wszyscy się dowiedzą, że to złodziej, już go widzę, jak się przyznaje!
– Ten stryj umarł. Może teraz mówić, że dostał w prezencie.
– Ale dziadek ma list! On tam napisał, że zostało ukradzione!
– I co z tego? Już widzę dziadka, jak leci i donosi.
Janeczka zawahała się. Odwróciła się z powrotem do biurka i wsparła łokcie na blacie. Pawełek miał słuszność, tajemniczy Barański mógł się wyprzeć kradzieży, mógł także nie wiedzieć o liście do dziadka i zachowywać się zupełnie swobodnie, a nawet zgoła bezczelnie. Dowiedzieć się, co posiada, można w gruncie rzeczy bardzo łatwo, wystarczy wyrazić chęć kupienia. Obojętne kto, mogą oni sami, do zbierania znaczków każdy wiek jest odpowiedni. Byle dotrzeć do niego…
– No dobrze – powiedziała, odrywając łokcie od biurka i w tym momencie przypomniało jej się, co mówiła pani Nachowska. – Czekaj! Zaraz, czekaj…
– Na co? – zdziwił się Pawełek. – Przecież nigdzie nie lecę.
– No właśnie. Już chciałem powiedzieć, że trzeba lecieć na tego Bonifacego, ale przypomnij sobie! Pani Nachowska kazała go omijać! Pamiętasz?
– Takiej sklerozy jeszcze nie mam, żeby już zdążyć zapomnieć. Kazała się od tego trzymać z daleka. To co?
– No jak to co, to ja nie wiem…
Pawełek ostrzeżenie potraktował wzgardliwie.
– A czy ja mu się muszę rzucać na szyję? Możemy go oglądać z daleka, jakby co, to nawet przez lornetkę. To po pierwsze, a po drugie, ona mogła trochę przesadzać, bo była zdenerwowana. Chyba ten Barański nie gryzie?
Janeczka doznała nagle przypływu natchnienia.