Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– A jaki kolor pani miała przedtem?

– Jasne całkiem, proszę pana, bo ja blondynka jestem z natury. A co…?

– Nic, dziękuję bardzo. Moment, w czwartek, jak pani wróciła od tej fryzjerki do domu, zdaje się, że u państwa goście byli?

– A byli. Nawet się nie spodziewałam…

– Kto był?

Orzesznikowa rzuciła błyskawiczne spojrzenie na Orzesznika i coś wyczytała w jego oczach. Odbyło się to tak szybko, że prawie niezauważalnie, ale kapitan przyglądał się jej pilnie.

– A nawet nie wiem, bo tyle że się pokazałam i wyszłam, bo zła byłam, że mąż zaprosił ludzi bez mojej wiedzy. Jeden mi tak w oczach mignął, Baltazar, to znajomy, a kto więcej, to nawet nie spojrzałam. I wcale potem nie zeszłam. Mąż potem mówił, że sami przyszli, tak się zbiegło, wcale ich nie zapraszał, a kto przyszedł, to już on wie najlepiej.

– I pani tego nie mówił?

– Wcale go nie pytałam, interesy i bez zaproszenia, to co mnie obchodzi.

– Mężczyźni to byli, kobiety…?

– A skąd mam wiedzieć, jak nie spojrzałam? Jakaś baba przylazła? – zwróciła się nieufnie do męża.

– Przylazła – mruknął jadowicie. – Ty.

Orzesznikowa wzruszyła ramionami i popatrzyła pytająco na kapitana.

– Dziękuję pani, to wszystko – odpowiedział na jej spojrzenie i zdecydował się na razie zakończyć przesłuchanie.

– Do fryzjera? – spytał domyślnie podporucznik, kiedy wsiedli do samochodu. – Parking, to tu…

– Tu. Skocz tam i popytaj.

W drodze powrotnej do komendy Górski zdał zwierzchnikowi relację.

– Zgadza się, ta pani Marysia była, zna Orzesznikową doskonale, fakt, blondyna taka pszeniczna, czasem jej coś do łba strzeli i ufarbuje się na zielono albo na czarno. Ostatnio na ciemnorudo i rzeczywiście w czwartek parę godzin tam przesiedziała, po zamknięciu zakładu wyszła. Zapisana była w zeszycie, zamówiła się wcześniej. Zgadza się.

– Cholera – skomentował kapitan, któremu się właśnie nie zgadzało.

Już w komendzie, porządkując notatki i przepisane z taśmy zeznania, przystąpił do precyzowania wniosków. Podporucznik z całej siły starał się być mu w tym pomocny.

– To się ciągnie przez całe lata – mówił z zapałem, uzyskawszy milczącą zachętę zwierzchnika. – Pierwsze: z tamtych zeznań wynika, że ktoś zabił i zakopał te dwie ofiary. I przy tym nastąpił rabunek. Wszyscy świadkowie mówili to samo, nie ma sprzeczności, ale nikt słowem nie wspomniał o bursztynie ze złotą muchą. Proszę, nigdzie… Baltazar przy tym był, to nie ulega wątpliwości, chociaż łże, że patrzył z daleka. Drugie: w sześć lat później odkryto zwłoki, świadkowie ci sami, prawie równocześnie wychodzi ten topielec i pojawia się nowa informacja, trzy bursztyny, o których już potem ciągle jest gadanie, w tym złota mucha. Kto, do cholery, wiedział o niej od pierwszej chwili…? Niejasne wzmianki o pieniądzach, nic wyraźnego, kręcenie, dlaczego ich, do diabła, nie przycisnęli? Ukradzione te pieniądze, ukryte, odnalezione, stracone, odzyskane, istny melanż! No i trzecie, sprawa bieżąca…

– Z obecnych zeznań wynika, że złota mucha pojawiła się pomiędzy pierwszym zabójstwem a odkryciem zwłok – przerwał Bieżan w zadumie. – Zanim tamci świadkowie zaczęto niej mówić. Pojawiła się daleko od miejsca zbrodni, w Warszawie, i widzieli ją ludzie, którzy o przestępstwie nie mieli pojęcia. Z czego by wynikało, że przywiózł ją sprawca…

– Chyba nie byłby taki głupi? – zgorszył się Górski.

– Toteż nie osobiście, a przez posły. Sprawdź. Pokazywali ją Orzesznik i Baltazar, nikt jej nie widział w ręku Leżoła. Dopiero teraz mamy świadka, który twierdzi, że Leżoł miał ją w domu. Baltazar zwala na niego, ile może…

– Tym tutaj nie wierzę za grosz.

– I słusznie. Wszyscy łżą jak maszyny. Obca baba u Orzesznika była, głowę dam za to. U Leżoła też. Chcę dorwać tę babę, coś mi mówi, że ona stanowi klucz, bo jakiegoś ogniwa nam tu brakuje. Niby wszystko się ciągnie logicznie i konsekwentnie, zbrodnia dla rabunku, zrabowane przedmioty pojawiły się na rynku, ich posiadacze ustaleni… Czekaj, popełniłem błąd. Nie spytaliśmy ani razu, kto konkretnie jest właścicielem tej muchy…

– I tej chmurki i rybki…

– Wszystkich trzech. Do kogo one należą. Kto weźmie forsę, jeśli zostaną sprzedane. No, to jest do nadrobienia… Ponadto nie ma siły, u wszystkich trzeba będzie dokonać przeszukania, bo to jest towarzystwo wzajemnej adoracji, a gdzieś ten bursztyn musi być…

* * *

Efekty działań kapitana Ania przywiozła późnym wieczorem.

– Mój mąż zaczyna mnie posądzać o romans – rzekła z westchnieniem. – Prowadzę nocne życie. Na szczęście nie przejmuje się tym zbytnio.

– Przestępstwa tradycyjnie należy popełniać w nocy – pocieszył ją Kocio.

– I co? – spytałam niecierpliwie. – Pokaż te papiery!

– Ale spalmy je później – poprosiła Ania – bo to jest dowód przeciwko mnie. Zaraz, na wszelki wypadek przyniosłam też akta Kajtka. Kserokopie. Już nic innego nie robię w godzinach pracy, tylko popełniam nadużycia służbowe. Dobrze, że akurat nie mam sesji.

Obecna na własne życzenie Danusia, chcąc się koniecznie do czegoś przydać, rozstawiała przyniesione przez siebie egzotyczne przekąski, przyrządzała herbatę i nalewała rozmaite inne napoje. Kanapki już miała gotowe, uparła się je zrobić, twierdząc, że jej się ręce trzęsą i musi je czymś zająć.

– Gorzej będzie, jak ktoś doniesie mojemu mężowi, że też prowadzę nocne życie – mruknęła smętnie. – Ale może ten cały Zenobi jest zajęty podejrzeniami i nie będzie się wygłupiał. Później mu wszystko wytłumaczę osobiście.

Oglądałam aktualne najnowsze dokumenty. Nie były to oficjalne protokóły, raczej notatki z przesłuchań, przepisane z taśmy. Także wnioski robocze. Wyraźnie z nich wynikało, że bez radykalnej pomocy społeczeństwa kapitan leży, a społeczeństwo chwilowo ograniczało się do mojej osoby.

– Rzecz jasna, ta baba u Orzesznika to była Idusia – oznajmiłam. – Kocio ją widział. Na moje oko kapitan myli ją z nami. Dlatego przesłuchał fryzjerkę, blondynki mu się plączą.

– Nie dopasował jeszcze kompletnie tego do sprawy Kajtka – zwróciła nam uwagę Ania. – Nie ma pojęcia, że wszystko się łączy. Dlatego wzięłam akta, popatrzcie, głównie zeznania Idusi, słowem jednym nie wspomniała o bursztynie. O tym całym Orzeszniku nawet nie pisnęła, a znała go już wtedy. W aktach sprzed osiemnastu lat, tych z Krynicy, to znaczy z Elbląga, Kajtka w ogóle nie ma. Nie przesłuchiwali was wtedy? – zwróciła się do mnie ze zdziwieniem pełnym nagany.

– Wcale. Podejrzane wydarzenie nastąpiło w Piaskach, a myśmy siedzieli w Krynicy i tam nas baba zameldowała. A może w ogóle nie zameldowała, bo na te parę dni nie było warto. A sprawcy, rzecz jasna, też woleli o Kajtusiu milczeć, kontakt z nimi, jak sądzę, nawiązał od razu i zrobił się niebezpieczny dla otoczenia. Więc w tamtym śledztwie nie wyszedł.

Długą chwilę w milczeniu czytaliśmy zdobyte nielegalnie zeznania. Skojarzenie z ostatnimi rewelacjami Idusi, również dostarczonymi przez Anię, jakoś mnie mdliło w środku.

– Poszlaki w zasadzie, dowodów brak – powiedziała wreszcie Ania z troską. – Z takim materiałem wyrzuciłabym ich za drzwi i kazałabym uzupełnić dochodzenie, chociaż subiektywnie zdanie mam wyrobione. Ale nie ja to będę sądzić, a żaden inny sędzia nie zna ciebie osobiście, nie znał Kajtka, nie nawiąże towarzyskich kontaktów z Idusią i nie pojedzie na Mierzeję. Trudno, musisz im powiedzieć wszystko, najlepiej poufnie.

– Kapuś – zaproponowałam żywo. – Mogę wystąpić w charakterze utajnionego donosiciela. Oni się z takimi spotykają w cztery oczy i we własnym interesie ukrywają ich starannie. Tu nie ma na co czekać, chętnie bym zaprosiła tu tego kapitana od razu, ale nie mam jego domowego telefonu.

– Może jeszcze jest w komendzie…

– Jeśli zgodzi się przyjść, ja wychodzę – zakomunikowała energicznie Ania. – I pozwolisz, że zabiorę dowody mojej zbrodni…

– A ja? – spytała Danusia niespokojnie i żałośnie.

– Ty możesz zostać – zezwoliłam. – Niech zobaczy te dwie blondynki razem. Masz przy sobie paszport? Chyba uda mi się mu wytłumaczyć, że arabska żona to jest rzecz delikatna? Wyglądał inteligentnie…

– To ja też zostanę – zadecydował Kocio. – Mam parę rzeczy do powiedzenia, a jeszcze do mnie nie dotarł, więc powinien się ucieszyć. Dzwonimy…?

Kapitan w komendzie był, chociaż właśnie wychodził, zaproszenie na kolację wyraźnie go zainteresowało, musiał je zrozumieć właściwie. Z naciskiem obiecałam, że odejmę mu dużo roboty, zająwszy tylko jeden wieczór. Nie zadając głupich pytań, zapowiedział przybycie za pół godziny.

Ania już zbierała dokumenty nielegalne i występne.

– Kajtka mogę zostawić. Sprawa zamknięta, o kopie akt mogłaś się sama postarać już dawno i mam nadzieję, że o mnie słowa nie powiecie. Zaraz. W razie potrzeby mogę wystąpić w charakterze świadka, który zna trochę Mierzeję i takiego, na przykład, Waldemara. Sędzia, ogólnie, jako taki, to też człowiek i ma prawo jeździć na urlop i grywać w brydża, skoro grywa nawet prokurator generalny, więc w razie potrzeby… Sama rozumiesz.

Obiecałam wykrzesać z siebie nie tylko inteligencję, ale zgoła natchnienie.

– Czekaj, może zadzwonić po taksówkę…

– Ja panią odwiozę – zaofiarował się Kocio. – Korków nie ma, sześć minut w jedną stronę, za dwanaście minut wrócę.

– Dodaj gazu – poprosiłam niespokojnie.

Wtrąciła się Danusia, dziko zdenerwowana.

– Nie, opamiętajcie się, przecież tu stoi mój samochód i kierowca siedzi w środku. Niech on panią odwiezie, Hamid płaci, on zarabia majątek, ten kierowca, a ja mam do niego walkie-talkie. Radiotelefon chyba… O, ta słuchawka… Już mu mówię…

W rezultacie Ania, chwaląc sobie nieoczekiwany luksus, odjechała do domu tym czymś z amerykańskich filmów. Zwierzyła mi się później, że już sama nie wiedziała, jak wykorzystać wstrząsającą okazję, leżeć w tym pudle czy siadać co chwila gdzie indziej, czy może zażądać kawy albo szampana. Zważywszy iż mieszkała dość blisko, nie zdążyła się zdecydować i przejechała zwyczajnie.

52
{"b":"88128","o":1}