– Złote holenderskie dukaty – zidentyfikował Ihor. -Siedemnastowieczne. Będzie ze dwieście sztuk albo i lepiej.
– Przybył z Niderlandów? – zaciekawiła się Katarzyna.
– Niekoniecznie. – Stanisława pokręciła głową. -W czasach mojego dzieciństwa często się ich używało w Rzeczypospolitej. Docierały jako zapłata za nasze zboże eksportowane do wiecznie głodnej Europy Zachodniej.
Podzieliła monety na dwie kupki i jedną podsunęła Ihorowi. Mocno się wzbraniał, ale w końcu przyjął podarunek.
– Dlaczego? – zapytała Monika. – Przecież miał tyle okazji, żeby mnie posiąść i zabić. Tyle razy chciałam. Byłam gotowa mu się oddać. A on sprawiał wrażenie jakby… Jakby w ogóle o tym nie myślał. Jakby był obojętny. Widział mnie nagą, pozowałam mu do obrazu. Mówiłeś wczoraj coś o przyprawianiu? – Spojrzała na cieślę.
– To proste. Udawał. To, czym żywi się to bydlę, to energia, nie tylko życiowa, ale i seksualna. Pewnie gwałcąc cię i mordując, zaspokoiłby swoje potrzeby. Tak zapewne robił w innych przypadkach. Ale teraz widać wolał, żeby napięcie wezbrało w tobie jak rzeka zagrodzona tamą. Żeby móc przejąć to w postaci wyładowania potężnego jak grom. Zaspokajał potrzebę zabijania, mordując inne, a ciebie… Hm, można powiedzieć, tuczył sobie powolutku na niedzielny obiad.
– Jak ja spojrzę w oczy Laszlo… – szepnęła i znowu spuściła głowę.
Łzy kapały na haftowany obrus. Katarzyna objęła ją ramieniem.
– On zrozumie – powiedziała.