Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czy to bezpieczne? – zaniepokoiła się Katarzyna.

– Nie.

– Życie ogólnie jest niebezpieczne – mruknęła alchemiczka. – Sztuka polega na tym, by unikać zagrożeń, ale jeśli się nie da, to trzeba stawić im czoła.

Katarzyna popatrzyła w zamyśleniu na pola i łąki, ściany dworu jaśniejące miodową barwą zleżałego drewna. I nagle ten piękny widok stracił cały urok. Kto wie, może już dziś wieczorem przyjdzie zginąć w walce? Może to ostatni dzień jej życia? Także kuzynka, choć dźwiga na karku czterysta lat, poczuła, że nie jest jeszcze gotowa, by podążyć w ślad za swoim mistrzem. A zatem trzeba przeżyć.

– Jeśli macie jakiś środek nasenny, to dosypcie jej do podwieczorku – zasugerował Ihor. – Im bardziej poczuje się zmęczona, tym chętniej zostanie w domu. On ją i tak znajdzie, a na naszym terenie mamy przewagę.

– Dobry pomysł – przyznała dziedziczka. – Tylko co? Nie mam żadnych tabletek.

– W razie czego sam coś spreparuję – zaproponował. – Mak już przekwitł. Znajdę kilka niedojrzałych makówek.

– Opiaty to straszliwe świństwo. A przy tym mają dość charakterystyczny smak i zapach. Na pewno mam coś bezpieczniejszego – powiedziała agentka. – I dyskretniejszego w użyciu.

* * *

Monika poszła do swojego pokoju. Ziewnęła rozdzierająco. Ech, ten upał, wykończył ją zupełnie. No i Alchemika szkoda… Odechciało się jej wychodzić z domu. Zresztą, po co? Była pewna, że Paweł przyjdzie tej nocy. Przegrzebała szafę, wyciągnęła paczkę z bielizną. Przejrzała ją. Może to, a może gorsecik? Czy lepiej bez bielizny? Rozebrała się, popatrzyła w lustro, przeciągnęła zmysłowo. Nie, w czerwonym staniku i koronkowych stringach do kompletu będzie wyglądać dużo bardziej kusząco. Jedwabne pończoszki z podwiązkami? Nie, noc jest na to za ciepła… Obejrzała się krytycznie raz jeszcze. Uchyliła okno, położyła się na kołdrze. Ziewnęła. Przed północą chyba się nie zjawi, zatem można się odrobinę zdrzemnąć.

Jeszcze na wpół śpiąc, poczuła przy sobie czyjąś obecność. Dłonie dotknęły jej przegubów, potem kostek. Hm, przywiązał ją do słupków łóżka miękkimi, jedwabnymi szarfami. Wspaniale, taka odrobina perwersji. Coś jak wykwintny gwałt w królewskiej sypialni…

– O, taaak – szepnęła.

– Przykro mi, nie tym razem – mruknął Ihor. – Zresztą potem też chyba nie, mam już narzeczoną. Chyba by się jej nie spodobało.

Otworzyła oczy i szarpnęła potężnie. Kostki i przeguby zapiekły ją żywym ogniem. Spojrzała zdezorientowana. Cienkie krajki z kolorowych nitek, jakiś huculski wzór… Targnęła raz jeszcze.

– Daruj sobie – odezwał się. – Są nie tylko poświęcone, ale i zaplecione w odpowiedni sposób.

– Ty! – Nabrała w płuca haust powietrza i wyrzuciła z siebie stek najstraszliwszych bałkańskich przekleństw. Przerwała, żeby zaczerpnąć tchu, chciała miotnąć kolejną wiąchę, otworzyła usta, ale zręcznie ją zakneblował.

– Ręcznik do ikon – powiedział życzliwie. – Nie próbuj przegryźć, bo tylko sobie poharatasz ssawkę.

– To dla twojego dobra. – Rozległo się od strony drzwi.

Odwróciła głowę.

– Mmmmm, mmm, mmm! – Knebel działał bez pudła.

Stanisława mogła się tylko domyślać, co jej przyjaciółka chce wyrazić.

– Może zabrać jej ten medalion? – zasugerowała Katarzyna. – Jeśli to jej odbiera rozum…

– Żmij poczuje, że coś się zmieniło, i może się spłoszyć. – Ihor pokręcił głową.

– To może chociaż wstrzyknę jej…

– Lepiej, żeby była przytomna – zaprotestował. -Niech patrzy, mniej będzie trzeba jej potem tłumaczyć. Sama zrozumie, co się stało.

– Mmmm!

Stanisława wyjęła wampirce kłąb materiału z gardła, ledwo zdążyła zabrać rękę, księżniczka próbowała chlasnąć ją ssawką.

– Czego ode mnie chcecie? – zapytała Monika.

W jej głosie pobrzmiewało rozgoryczenie. Była już całkowicie spokojna. Ale nie dali się nabrać na jej niewinne minki.

– Medalion – powiedziała Stanisława. – Ten drobiazg wyprał ci mózg. Zepchnął myśli na ścieżki, którymi nie powinny podążać. Uśpił rozum, a rozbudził instynkty.

– Doprawdy? Nie zauważyłam – prychnęła. -Wszystko jest w normie.

– W normie? A na przykład twój strój, bardziej adekwatny do lupanaru niż do panieńskiej sypialni w szlacheckim dworze? – zapytała alchemiczka. – Szkoda, że nie możesz się zobaczyć w lusterku.

– Nie wnikamy, z kim się zadajesz w wolnych chwilach – powiedziała Katarzyna. – Jesteś dorosła, nic nam do tego. Tylko po pierwsze, rzucono na ciebie urok, po drugie, twój, nazwijmy to, „chłopak" nie jest człowiekiem…

– Jak to nie? – syknęła. – Student, i do tego jaki fajny… W życiu takiego nie zdobędziecie. – Popatrzyła na nie z wyższością. – Trzeba mieć odpowiednią urodę i figurę, żeby takiego wspaniałego mężczyznę…

– Pomyśl na spokojnie – poradził Ihor. – Czy kiedykolwiek przez ostatni tysiąc lat miałaś ataki zwierzęcego pożądania, tak silne, by iść do łóżka z pierwszym lepszym?

– On nie jest pierwszy lepszy! Zresztą, czasy się zmieniają. Teraz wiele zachowań, które dawniej były zakazane, traktowanych jak naturalne potrzeby fizjologiczne, takie jak sen czy oddychanie… Rozwiążcie mnie! – Szarpnęła raz jeszcze sznurki, a potem nieoczekiwanie wybuchła długą tyradą złorzeczeń po serbsku.

Rozumiały piąte przez dziesiąte. Gdy doszła do teorii na temat ich odmiennej orientacji płciowej, alchemiczka zakneblowała ją znowu.

– Nieźle ją wywróciło na drugą stronę – westchnęła.

– To przejdzie – uspokoił ją Ihor. – Dobrze, że zorientowaliśmy się tak szybko. Ile czasu to nosi? Nieco ponad tydzień? Gdy tylko medalion zniknie, jej dusza się uspokoi.

W kieszeni górala zapikał telefon komórkowy.

– Zaczyna się.

Narzucił Monikę kocem. Stuknęła przystawiana do ściany drabina. Zatrzeszczały szczeble. Stanisława położyła dłoń na kolbie nagana. Katarzyna podsypała prochu na panewkę krócicy. Byli gotowi.

Student wskoczył do pokoju jednym zgrabnym ruchem. Podkradł się na palcach do łóżka. Nie spostrzegł

w ciemności pułapki, a instynkt od razu nakierował go w stronę ofiary.

Nie mieli czasu tego przećwiczyć, ale zgrali się idealnie. Ihor zatrzasnął okno, wieszając na klamce kamień na rzemyku. Stanisława wycelowała w intruza rewolwer, a Katarzyna zapaliła światło. Żmij stał przez chwilę, mrużąc oczy, i ponuro lustrował wnętrze pomieszczenia. Cofnął się o krok w stronę okna, ale najwidoczniej amulet zadziałał, bo chłopak zawył z bólu i wrócił na środek pomieszczenia.

– Jak widzę, moja mała przyjaciółka ma opiekunów – mruknął bardziej do siebie niż do nich. – Dobrze. Wasze na wierzchu. Oddajcie mi medalion i odchodzę. A to dla was jako odszkodowanie. – Cisnął na nocną szafkę pękatą sakiewkę. – Zgodnie z tradycją zostawiam dziewczynę w spokoju i idę swoją drogą…

– Przykro mi, ale mamy inne plany – powiedziała Stanisława. – Poza tym jesteśmy w Polsce, a nie na Ukrainie, i siłą rzeczy, wasze tradycje niewiele nas obchodzą. Zwłaszcza takie, które są sprzeczne z naszymi. Twoja droga tu właśnie się kończy.

Zrozumiał natychmiast. Skoczył ku drzwiom, szarpnął za klamkę, urwał. Katarzyna pociągnęła za spust. Krócica Alchemika to istna armata, kopnęło, że omal nie złamała sobie ręki. Huk ogłuszył wszystkich obecnych, chmura prochowego dymu zasnuła wnętrze szarym welonem. Ale strzelała z odległości najwyżej metra, trafiła go precyzyjnie, w środek klatki piersiowej. Sądząc z rozbryzgu na ścianie, kula przeszła na wylot. I to nie byle jaka kula. Kaliber siedemnaście milimetrów, ołów z odrobiną rtęci.

Malarz popatrzył zdumiony na wielką dziurę w swoim mostku, a potem, zataczając się, skoczył w stronę okna. Poszarpana na plecach kurtka szybko nasiąkała krwią. Agentka chwyciła w zęby drugą kulę, sięgnęła po prochownicę i sprawnymi ruchami zaczęła ponownie nabijać broń.

Stanisława bez mrugnięcia okiem wpakowała mu w plecy siedem naboi z nagana. Żmij zachwiał się, przykląkł na moment, ale wytrzymał i to. Z trudem, podpierając się rękoma, znowu stanął na równe nogi. Sięgnął jakby na oślep, odnalazł amulet i próbował zerwać go z klamki. Z dłoni strzelił mu płomień. Cofnął się, sycząc, i popatrzył zaskoczony na zwęgloną aż do kości skórę. Rzucił okiem w stronę drzwi. Katarzyna ubiła przybitkę. Stanisława rzuciła rewolwer na podłogę i dobyła z pochwy szablę po Alchemiku. Dziewczęta odgradzały chłopaka od drzwi. Parsknął wściekle, krew płynęła mu z kącika ust, lała się strumieniami po plecach.

Jeszcze najwyżej minuta, dwie, i się wykrwawi, pomyślała Katarzyna.

Stwór spojrzał z stronę łóżka. Monika szarpnęła się potężnie w więzach.

– Durnie! – zawył.

Agentka poczuła, jak opuszczają ją siły. Lufa krócicy stała się nagle przerażająco ciężka. Zrozumiała, co się dzieje. Wysysa ich!

– Gówno! – wrzasnęła i pociągnęła za spust. Uderzenie kuli rzuciło żmija do tyłu. Tym razem trafiła go w biodro. Ale ciągle stał, opierając się na drugiej nodze.

– Nie tacy próbowali – wybełkotał, ale widać było, że długo już nie pociągnie. Góral podszedł kocim krokiem i wypalił wrogowi między oczy ze swojego samopału. Srebrną, poświęconą kulą… Strzępki mózgu, kawałki włosów i kości wraz z pociskiem uderzyły w szyby, wyrwały je i bryznęły w ciemność. Stasia podskoczyła i pchnęła żmija swoją batorówką. Ostrze weszło głęboko i przyszpiliło go na moment do ściany.

Ale to już nie było potrzebne. Stwór padł na kolana, a potem runął na twarz. Dziedziczka jednym uderzeniem szabli odrąbała mu głowę. Ihor pochylił się nad księżniczką i zerwał jej medalion z szyi. Położył na parapecie okna i z rozmachem uderzył kolbą swojej spluwy. Kamień rozprysnął się na drobne odłamki.

– Można ją już uwolnić? – zapytała agentka.

– Poczekajmy ze dwadzieścia minut – polecił. – Musi trochę ochłonąć…

Wreszcie dał znak. Katarzyna odwiązała przyjaciółkę. Księżniczka usiadła na łóżku, popatrzyła zdumiona na swój nader skąpy strój, a potem, czerwona jak jej stringi, chwyciła wiszący opodal szlafrok i otuliła się.

43
{"b":"88078","o":1}