Jak zwykle w podobnych wypadkach, uprzejmie zawiadamiam, że wszystko wymyśliłam.
No… może nie tak do końca wszystko, ale na pewno bohaterów i ich przygody. Nawet wieś pod Karkonoszami wymyśliłam osobiście i wstawiłam ją gdzieś w okolicę Ściegien – przesuwając je nieco bardziej w stronę Kowar i wpychając między nie i Karpacz mój Marysin, czyli Mariendorf.
Bardzo jest to piękna okolica i bardzo ją kocham, mieszkałam kiedyś w Karkonoszach przez dwa lata i wiem, co mówię. Umieściłam tam akcję dla samej przyjemności wyobrażania sobie przy pisaniu, na jakie też krajobrazy patrzą moi nieprawdziwi bohaterowie.
Kilka epizodów rozgrywa się w Książu, który również jest bliski mojemu sercu. Ja wiem, że nie ma już w zamku tego fantastycznego sklepu z porcelaną, do którego jeździłam namiętnie (do dziś piję kawę z biało-niebieskich filiżanek stamtąd), ale nie mogłam się powstrzymać od przypomnienia go na kartkach książki. Dowiedziałam się również tego lata ze smutkiem, że nie ma już w książeńskim Stadzie Ogierów wspaniałego zaprzęgu – czwórki karych koni rasy śląskiej, podziwianych przeze mnie na różnych zawodach w powożeniu. Nie żyje też doskonały powożący tym zaprzęgiem pan Adamczak – ale niech nam się wydaje, że wciąż mamy szansę, jak babcia Marianna, zobaczyć ich na jakimś szalonym crossie.
Jest za to pod Ściegnami westernowe miasteczko, wymyślone i powołane do życia przez Jerzego Pokoja (dla niepoznaki zwanego w tej powieści Zimmerem…) – tam miłośnicy koni mogą podziwiać całkiem inny sposób jazdy i zupełnie niezwykłe umiejętności koni i dosiadających je kowbojów.
Właściwie byłoby miło, gdyby w którejś karkonoskiej wsi powstało takie agroturystyczne centrum z końmi i sztuką nowoczesną, z plenerami, obozami i warsztatami… Kto wie, może kiedyś powstanie?