– Ależ to jest w słusznej sprawie!
– Dlatego się nie wymiguję, tylko agituję! Emilko, dziewczynko, przyznaj się, czy ty wszystkim spotkanym na drodze ludziom chcesz urządzać życie, czy tylko najbliższym przyjaciołom? Bo tak się angażujesz w sprawy Ewy i Wiktora… a mam podejrzenia co do twojej roli w szczęśliwym złączeniu się Jasia i Luli…
– Ty nie bądź taki inteligentny, bo się nie uchowasz! Cyganie cię porwą!
– Aaaa, przyznajesz się?
– Ja to małe piwo – oświadczyłam, nagle zdecydowana opowiedzieć mu wszystko. – A wiesz, że babcie wynajmowały za pieniądze studentki, żeby podrywały Jasia?
Że on się nie rozleciał ze śmiechu, to istny cud. Może rekompensował sobie te wszystkie lata, kiedy śmiać się nie mógł. Kiedy już się trochę wyśmiał, wydusił ze mnie szczegóły i ciąg dalszy na temat mojego rzucania się na Janka. Wcale się zresztą nie opierałam. Kwadrans potem oboje umieraliśmy ze śmiechu nad kuchennym stołem i chłodnymi resztkami naszej herbaty.
Uwielbiam się śmiać!
Lula
To zdumiewające, ale Ewa prawie bez oporów zgodziła się na kupno chałupy babci Kiebasińskiej! Oględzin dokonaliśmy zbiorowo wczoraj i rzeczywiście, Emilka miała rację, po wycięciu szalejącej wokoło dżungli, będzie to zupełnie przyjemny domek, wymagający oczywiście szybkiego remontu, jakichś niewielkich przeróbek, modernizacji łazienek – ale to w zasadzie wszystko, nie będą potrzebne żadne wielkie inwestycje.
– Wiesz, Ludwisiu – powiedział Janek, kiedy wieczorem, już w sypialni omawialiśmy wydarzenia minionego dnia (ostatnio weszło nam to w zwyczaj) – ja myślę, że Ewie wcale nie było za różowo na tej uczelni, bo chyba atmosfera tam nie jest zbyt przyjemna, sądząc z jej opowiadań… I moim zdaniem ona z ulgą przyjęła tę swoją nową przymusową sytuację.
– Uważasz, że dziecko w drodze to jest przymusowa sytuacja?
– Pewnie. A ty nie? W jak najbardziej pozytywnym sensie. Przecież to będzie normalne dziecko w normalnej rodzinie, nie żaden, za przeproszeniem, wynik gwałtu czy czegoś tam innego, w wyniku czego kobieta usuwa ciążę. W bardzo odpowiednim momencie im się trafiło, warunki mają doskonałe, zwłaszcza teraz, kiedy się zdecydowali na tę chałupę. Wiktor będzie zarabiał na rodzinę, a Ewa może spokojnie chować malucha. I Jagódce to świetnie zrobi, wreszcie jej się ustabilizuje życie, będzie miała oboje rodziców na co dzień. Same przody.
– To ty uważasz – spytałam podstępnie – że rolą męża jest zarabianie, a rolą kobiety chowanie dzieci, gotowanie obiadków i sprzątanie mieszkania? I to ma jej wystarczyć na całe życie?
– Nie wrabiaj mnie w takie poglądy, moja słodka. Jak dla mnie kobiety mogą robić dowolne kariery w dowolnych dziedzinach, mnie się to nawet podoba i lubię z kobietami pracować. Ale jeśli można poświęcić kilka lat na chowanie dzieci, to przecież nie ma w tym nic złego, prawda? Dla tych dzieci to nawet wręcz przeciwnie, samo dobre, taka mama na miejscu. Małym dzieciom mama jest potrzebna. A jak podrosną, mama spokojnie wróci do pracy i będzie dalej robiła karierę.
– Ty myślisz, że to tak łatwo, wrócić do zawodu po paru latach?
– Kto mówi, że łatwo? A co w ogóle w życiu jest łatwe? Tylko ja myślę, że wszystko jest kwestią wyboru, a gdybym był Ewą, wybrałbym na te kilka lat rodzinę.
– Tak się mówi. Nie jesteś Ewą! A gdybym ja, teoretycznie to mówię, miała teraz dziecko i chciała robić karierę, to ty byś się zgodził siedzieć w domu i gotować zupki?
– Nie wykluczam. A co, masz może jakieś mdłości poranne?
– Mówiłam ci, że teoretyzuję!
Odsunął się ode mnie na odległość ramienia i wnikliwie spojrzał mi w oczy.
– Lula!
– Co Lula, co Lula.
– Nic? Naprawdę?
– Naprawdę. Przecież mówię.
Westchnął.
– Kurczę, a ja już się prawie ucieszyłem…
– Kurczę, chciałbyś mnie zamknąć w domu, przy dziecku?
– Kurczę, sam bym się zamknął, gdybyś ty nie chciała…
– Kurczę, kurczę. Kto ci powiedział, że bym nie chciała?
– Wydawało mi się.
– Nie słuchasz, co do ciebie mówię.
– To co? Przestajemy się zabezpieczać?
– I będę grubą panną młodą?
– Jaką tam zaraz grubą. Jakby nam się od razu udało, to w czerwcu byłabyś… no, może trochę…
– Nie trochę. Piąty miesiąc to hoho…
– No to przyspieszymy ślub, jakby co. Ten kwiecień też może być całkiem fajny…
– Ostatecznie może być maj. Ja tam nie jestem przesądna tak naprawdę… A w razie czego ubiorę się w luźną kieckę, wiesz, taką maskującą.
Emilka
Jak tylko śniegi stopnieją, Wiktorek rusza z remontem swojego nowego domu!
Niech pęknę z hukiem, jeśli Ewie nie ulżyło w momencie, kiedy podjęła decyzję. Wiktor natychmiast zaczął ją nosić na rękach, zupełnie dosłownie; chyba się naprawdę ucieszył. No więc jest po prostu świetnie, w tym układzie górka będzie do wzięcia, dla Jasia i Luli. A jest to bardzo słodka górka!
Zaraz. Skoro Jasio i Lula mają być docelowo gospodarzami Rotmistrzówki, to może oni jednak powinni mieszkać na dole, a górka…
A dla górki znajdzie się jakiś inny szczytny cel.
Lula
Bardzo miło jest NIE UWAŻAĆ.
Emilka
Cholerny Leszek znowu dał głos. Telefonicznie. Już mi się nawet z nim gadać nie chce, co to, cholera, znaczy, ostatnie ostrzeżenie!
– No, może zresztą przedostatnie – wycedził tym swoim paskudnym głosem.
– Bo co? Bo mnie zabijesz? Zastrzelisz zza krzaka? Czy Rafała zastrzelisz? Kota masz? Przecież wiesz doskonale, że policja cię pilnuje!
– Znajdę sposób, dzidzia, znajdę, żeby ci dopiec. Tobie albo twojemu doktorkowi…
– Jakiemu mojemu, jakiemu?
– A, to on jeszcze nie twój? Bo mi się tak jakoś wydawało. Stale was widzę razem…
– Pracujemy razem, ty głąbie kryminalny!
– Oj, nie denerwuj mnie – powiedział i się wyłączył.
Ochłonęłam. Może naprawdę niepotrzebnie obrzucam go wyzwiskami. Ale co to za maniery, przerywać rozmowę! Cholerna dżuma.
Zadzwoniłam do Misia.
– Słuchaj, Misiu – powiedziałam bez zbędnych wstępów. – Mój były kryminalista znowu dzwonił i mnie denerwował. Co ja mam zrobić twoim zdaniem?
– Groził ci?
– Tak jakby. Ale nie konkretnie, tylko tak jakoś…
– Jak jakoś?
– No tak blablał, że ostatnie ostrzeżenie, potem zmienił zdanie i powiedział, że przedostatnie, ale że się do mnie dobierze albo do Rafała. Ty słuchaj, czy nie można go zamknąć w pudle za uporczywe nękanie obywatelki?
– Za samo nękanie, niestety, nie. Emilka, ja cię proszę, ty nic nie rób na własną rękę, dobrze? Ja ci nie mogę nic powiedzieć, ale my nad nim pracujemy. Uwierz mi i nic nie kombinuj.
– To znaczy, że jest nad czym pracować? Lesio nie próżnuje na wolności?
– Emilko, proszę cię.
– Misiu, ale może ja mogłabym jakoś pomóc!
– Emilko, proszę.
– Misiu, ja też proszę! A zresztą, niech ci będzie, i tak na razie będę zajęta, wyprawiamy bankiet dla naszych biznesowych gości i nie mam czasu na głupoty. Ale jak oni już wyjadą, to nie ręczę za siebie!
Westchnienie Misia przeszło w jęk, ale nic już nie powiedział. Niech no oni nie będą tacy tajemniczy, ci faceci w kominiarkach! W końcu to o moją głowę chodzi albo o głowę…
No właśnie. MOJEGO doktorka? Mojego?
Lula
Nasi biznesowi goście będą wyjeżdżać niebawem, ale przedtem zażyczyli sobie uroczystej kolacji – zdaje się, że doszli do porozumienia, robią jakąś nad wyraz intratną fuzję międzynarodową, dzięki czemu Wiktor nie musi się martwić o przyszłe zarobki w dziedzinie reklamy. Dla uczczenia tego przedsięwzięcia mamy ich nakarmić i napoić wytwornie, po staropolsku, ale żeby od tego nie utyli, broń Boże. Moim zdaniem nie ma takiej możliwości! Albo po staropolsku, albo nietucząco!
Co ja im dam?
Może ryby. Od ryb się tak bardzo nie tyje.
Coś wykombinuję.
Emilka
Megi, Pegi i cała reszta wyjechali, nażarłszy się przedtem jak bąki. Jakoś się przestronniej zrobiło. Chociaż niby sympatyczni i bezpośredni, ale coś jednak w powietrzu wisiało, jakiś przymus, nie potrafię tego dobrze określić.
– Bo oni sztuczni są jak pcv – powiedziała babcia Stasia, rozsiadłszy się po drugim śniadaniu w kuchennym fotelu. Takie fotele mamy dwa, dla obydwu staruszek, które uwielbiają przesiadywać w kuchni i patrzeć nam na ręce, kiedy gotujemy. Przeważnie są to ręce Luli, ale i ja czasem pomagam. Babcie w tym czasie bawią nas konwersacją na dwa głosy.
– Co to jest pcv, babciu? – nie wiedział Kajtek.
– Polichlorek winylu. Takie tworzywo, kiedyś się z tego robiło płytki na podłogę. Ohydne i podobno rakotwórcze.
– To znaczy można od nich dostać raka? – zapytała Jagódka. – Od naszych gości?
– Nie, dziecinko. Raka nie.
– A czego? – dociekało dziecko.
– Niczego. Jagusia, ty nie musisz iść do szkoły?
– Przecież my już wróciliśmy, babciu! Były tylko dwie lekcje, bo wysiadło ogrzewanie i puścili nas do domu. Ale możemy sobie pójść do koni.
– No to zbierajcie się i nie przeszkadzajcie starszym…
– Babcia zawsze każe się zmywać, kiedy coś chlapnie – mruknął pod nosem Kajtek i zwiał czym prędzej.
Babcia chlapnęła czystą prawdę. Może ja ich krzywdzę, tych wszystkich biznesmenów, ale coś mi się wydaje, że za mało pokoleń przodków w rodzinie nosiło frak, żeby on teraz na nich dobrze leżał. Ten frak. A może smoking, nie pamiętam. To przenośnia, oczywiście, słyszałam takie określenie od Luli i bardzo mi przemówiło do wyobraźni. Kiedy na nich patrzyłam, a zwłaszcza kiedy z nimi rozmawiałam, miałam wrażenie, że czytam kolorowy magazyn dla pań wytwornych. Ze świeżego awansu społecznego. Ale to chyba korzystnie, skoro zamierzają taki magazyn wydawać?