Dubeltowy organizm pod tytułem Czesław Miłosz natychmiast zapragnął rozszerzyć program obozu szkoleniowego o naukę konnej jazdy, opiekunka Malwina nie miała nic przeciwko, oczywiście za tę fanaberię chłopcy już zapłacą sami. Coś mi się zdaje, że przytłamszona Nika prędzej czy później do nich dołączy. Na razie damska część obozu wyraziła desinteressement w tej rozrywkowej materii.
Biedna ta damska część, przynajmniej dopóki będzie musiała jadać posiłki w towarzystwie naszych wesołych ułanów. Tryskają oni bowiem radością życia, która się dziewczętom wydaje (takie w każdym razie czynią wrażenie) dość obrzydliwa. Nie mam pojęcia, jak one z takim podejściem do życia zdołają wykrzesać w sobie entuzjazm do nauki o rzadko spotykanych robaczkach.
Dziś i jutro studenci mają w planie wyłącznie aklimatyzację, od pojutrza pędzą w góry. Mają szczęście, że jesień zapowiada się ładna i ciepła. Jak mówiła Malwina, będą prowadzić intensywne badania, dopóki ich mróz siarczysty nie wygoni z gór. Doszli do porozumienia z Parkiem Narodowym i będą codziennie dowożeni najbliżej Wielkiego Stawu, jak tylko się da podjechać parkowym łazikiem. Chyba i tak zostanie im do przejścia jeszcze niezły kawałek. Palą się do tego te żylaste, naukowe organizmy. Może to biologia tak ma, nam na historii sztuki by się nie chciało.
Emilka od rana, zamiast mi pomagać, pojechała do Książa, rzekomo po cukierniczkę, której Wiktor utrącił uszko. Cukierniczka ma na imię Rafał. Albo Tadeusz, ale raczej Rafał. Chciałam jej nawet zrobić coś w rodzaju awantury, że mnie zostawia na gospodarstwie samą i to w obliczu nowych gości, ale napatoczył się Janek i zdusił awanturę w zarodku, obiecując mi pomoc. Rzeczywiście, robił wszystko, co mu kazałam, a kiedy Kajtek i Jagódka wrócili ze szkoły, sprawnie przydzielił im zadania, tak że zdążyliśmy ze wszystkim, z pokojami i z obiadem. Emilka wróciła na podwieczorek, przytomnie przywożąc wielką ilość drożdżowych bułeczek kupionych w jakiejś cukierni po drodze. Dobrze, że zadzwoniła, bo już się zabierałam za rozrabianie ciasta.
– No coś ty, Luleczka – powiedziała słodko i moim zdaniem fałszywie. – Po co masz piec, ja tu trafiłam takie prawie jak twoje, świeżutkie, prosto od krowy, prywatna cukiernia w Kamiennej Górze, sama zjadłam trzy, bo zapomniałam o obiedzie i mnie zassało. Słuchaj, stanęłam na stopie i poczułam zapach, facet właśnie z pieca blachy wyciągał!
Chciałam na nią warknąć, żeby nie była taka mądra, bo powinna tu siedzieć i doginać, ale w tym momencie Janek postawił przede mną nadzwyczajnie pachnącą kawę i jakoś mi przeszła chęć do awantur. Drugi raz dzisiaj.
Okazało się, że Janek dosypał do tej kawy trochę czekolady i trochę wanilii, dolał jakiegoś alkoholu i doszedł do wniosku, że musi mnie tym wszystkim uczęstować.
– Należy ci się nagroda za pracowitość – powiedział, podsuwając mi filiżankę. – Nie gniewaj się na Emilkę, młoda jest, to ją nosi. Chyba nawet wiem co.
– Do Książa to ja też wiem co. Słuchaj, Jasiu, jeżeli ty tu wlałeś jakiś koniak, to ja tego nie wypiję, bo przecież padnę. I kto zrobi kolację?
– Zagonimy Emilkę. Ale nie martw się, nie padniesz. Odrobina whisky tu jest, naprawdę parę kropel, nic ci nie będzie. To mój patent na kawę po irlandzku z dodatkami a la Pudełko.
– A może wypijemy jak ludzie, na ganku, a nie w kuchni?
– Na ganku jest za zimno na kawowe posiedzenia, ponadto znajdują się tam ułani i rżną w brydża, nie zważając na chłód. W salonie siedzą obie babcie i cała ta nadzieja polskiej nauki. Tu nam będzie najprzyjemniej.
– Boże jedyny, przecież ja im jeszcze nie dałam świeżej pościeli, nie zdążyłam, przygotowałam, ale wciąż leży na komodzie…
Już chciałam się zrywać od stołu i lecieć, ale Janek niespodziewanie przytrzymał mnie za rękę.
– Siedź. Leży na komodzie, to jeszcze trochę poleży. Komoda to bardzo dobre miejsce na pościel. Przecież nikt normalny o tej porze nie pójdzie spać. Wypijmy spokojnie naszą kawę, póki gorąca, ja ręczę, że będzie ci smakować, tylko nie pozwól jej wystygnąć.
Klapnęłam z powrotem na krzesło. Janek puścił moją rękę, a mnie przemknęło przez głowę, że właściwie szkoda, niechby sobie ją jeszcze trochę potrzymał.
– Nie goń tak, Luleczko – powiedział miękko. – Naprawdę nie musisz. Nie wszystko musi być zrobione natychmiast i nie wszystko musi być zrobione najlepiej na świecie. Wystarczy, jeśli będzie zrobione dobrze. A ja teraz już nie będę czekał, aż mnie zawołasz, pomogę ci we wszystkim. Emilka to dobra dziewczyna, zresztą pogadam z nią, przemówię jej do sumienia, żeby się nie migała. I myślę, że trzeba będzie zatrudnić kogoś do kuchni, czy do sprzątania. Może ta cała, jak jej tam, Żaklina?
Pod wpływem tej kawy zrobiło mi się bardzo przyjemnie, tak przyjemnie, że sprawa ponownego zatrudnienia Żakliny mało mnie obeszła. Chociaż właściwie to jest dobra idea… I proszę – nikt nie pomyślał o tym, że się przepracowuję, tylko Janek. Niezawodny Janek.
Może ja niesłusznie myślę o nim tylko jako o tym „niezawodnym Jasiu”, co to zawsze jest na miejscu, kiedy trzeba? Może nie tylko z powodu kawy zrobiło mi się przyjemnie? Dla mnie on był zawsze taki oczywisty!
A te dwie studentki, Patrycja i Asia, latały za nim jak wariatki… Rękawiczki mu kupiły, jakieś meile do niego piszą, Kajtek mówił…
I to karate…
Chyba nie taki Janek oczywisty, jak mi się do tej pory zdawało.
Emilka
Nie przedstawiłam wczoraj mojej nowej idei na rodzinnym forum, ponieważ nie było odpowiedniego klimatu. Omcia cieszyła się jak dziecko, bowiem Rupercik wrócił na jej łono, Malwina przywiozła swoją supergrupę do badania dziwnych stworzonek jeziornych, czy może nadjeziornych, a Jasio zrobił mi wykład, po którym dostałam ataku wyrzutów sumienia, bo rzeczywiście ostatnio zwalam większość roboty na biedną Lulę, a ta perfekcjonistka ani piśnie, tylko robi. Janek twierdzi, że już wczoraj miała przestać milczeć i zamierzała zrobić mi awanturę, ale chyba nie wie, co mówi. Lula i awantura?
Nasi nowi goście jakby należeli do dwóch różnych gatunków przyrodniczych, chłopaki bardzo zabawne i skłonne do harców, a dziewczyny mocno nabzdyczone, z wyjątkiem jednej, która trochę się jednak boi kumpelek i stara się tak samo nadymać jak one. Obiecałam chłopakom – czyli Czesławowi Miłoszowi – że trochę z nimi pojeżdżę; właściwie to oni sami mnie wybrali z naszej instruktorskiej trójki – no i dzisiaj jeździliśmy po okolicy. Mają pewne podstawy, nie będę się z nimi wygłupiać z żadną lonżą, po prostu będziemy sobie robić przyjemne jazdy w teren, a czego się podczas nich nauczą, to ich. Próbowali namówić tę całą Nike, żeby z nami pojechała, ale odmówiła. Nie na długo jej starczy tej siły woli – chłopaki są śmieszne nieprzytomnie.
Pomiędzy obiadem i podwieczorkiem udało mi się zwołać Sanhedryn w osobach babci, Luli, Jasia i Omci, która odspawała się chwilowo od Rupercika, czy raczej Rupercik ją rzucił i zniknął gdzieś w towarzystwie lubej Malwiny. Porzucona Omcia poczuła samotność, więc nie można jej było zostawić odłogiem.
Opowiedziałam im wszystkim, jaką sytuację zastałam w Książu i jaki mi pomysł zaświtał w związku z tym.
Pierwsza zareagowała Lula.
– Widzę, że już całkiem położyłaś krechę na Wik… na Ewie i Wiktorze? A jeśli jednak zechcą wrócić?
– Nie wiem, czy zechcą. Na razie się na to nie zanosi. Ewa dopiero zaczęła pracę na uczelni, Wiktor projektuje nową kampanię reklamową dla tej swojej nadzianej zleceniodawczyni. Poza tym nawet jeśli wrócą, to z Wiktora pożytku w gospodarstwie i tak nie będzie, bo on jest artysta i będzie chciał malować, a nie gnój wyrzucać. Ja uważam, że oni sobie raczej wynajmą albo kupią dom w pobliżu, może nawet tę chałupę po rodzicach starej Kiełbasińskiej, co to dla nich za mieszkanie na stryszku w Rotmistrzówce… to nie na całe życie. A jak już im się rodzina powiększy?
– Ewa będże miała dżecko? – zareagowała żywiutko Omcia.
– Jeszcze nic o tym nie słyszałam. – Mam nadzieję, że nie było widać, jak się czerwienię. – Ale przecież oni są rozwojowi, mogą się rozmnażać. Wiktor robiłby te swoje reklamy dla pieniędzy i malował dla przyjemności, poza tym prowadziłby tę naszą galerię, księdza spotkałam niedawno, pytał, co z galerią, a ja nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć.
– To jest chyba dosyć rozsądne – odezwał się Janek. – A powiedz mi, Emilko moja, czy Rafał i Tadek wiedzą o twoim pomyśle?
– Jeszcze nie. Dopracowałam go w drodze do domu, a poza tym nie będę im rzucać takich pomysłów bez konsultacji z wami.
– Bardzo słusznie – zagrzmiała babcia Stasia. – To mi się podoba, Emilko. Szacunek. Prawda, Marianno?
– Prawda, Stanyslawa – odgrzmiała babcia Marianna. – Szacunek dla starszych, dla rodżyny, to jest ważne w życzu. Ważne decyzje czeba konsultowacz. A poza tym ja myszlę, że Emilia ma rację, bardzo dobre chłopcy są Rafał i Tadeusz, tylko ne wiadomo, czy one będą chczaly do nas przyjechacz…
– Porozmawiaj z nimi, Emilko – zdecydowała babcia. – Jeśli im to rozwiązanie będzie odpowiadało, to ja się chętnie zgadzam. Lula?
– Dlaczego nie? Oni są sympatyczni. No i ta hippoterapia… zawsze to jakieś rozszerzenie oferty. Chociaż gdyby Wiktor zdecydował się wrócić…
– Ale tu chyba Emilka ma rację – nie do pracy w Rotmistrzówce. Jasiu?
– Jestem za.
– Doskonale. Teraz wszystko zależy od nich. No, ciekawa jestem, czy się zdecydują. Trochę nam będzie ciasno, ale chyba w sumie nieźle.
No to w sumie znowu muszę jechać do Książa!
Lula
Zauważyłam, że od pewnego czasu moje życie nabrało intensywności. I to chyba od chwili, kiedy Emilka pojawiła się na horyzoncie. Ona pierwsza przecież rzuciła hasło do zaopiekowania się babcią i zamieszkania w Rotmistrzówce, wokół niej też w jakiś naturalny sposób kręcą się wszystkie najważniejsze wydarzenia. Ona skłoniła Wiktora do podjęcia decyzji, na co ja – jego stara w końcu przyjaciółka – nie odważyłabym się nigdy w życiu. Ona też ma właśnie zamiar urządzić życie od nowa Rafałowi i Tadeuszowi i wcale niewykluczone, że oni na to pójdą. Co w tej dziewczynie siedzi? Janek, jak się zdaje, uważa; że samo dobre. Jest to przekonanie charakterystyczne dla wszystkich mężczyzn, którzy się z nią zetknęli. Nie mówię, że nie mają racji, ale też nie jestem pewna, czy nie zaczyna mnie ona troszkę irytować. Może jestem zazdrosna? Tylko o co, na miłość boską? O urodę? Czy raczej o swobodę bycia, na którą sama nigdy nie potrafiłam się zdobyć?