Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Sześć tysięcy. Już lecę do banku.

Pozostaniemy przy tradycyjnej metodzie.

Rafał i Tadzio zostali u nas na noc i na zmianę z Jasiem trzymali wartę w stajni. Nic się nie działo, może ten cały gangster zorientował się, że Emilka poszła na policję i nie chciał ryzykować. Do Tadzia natomiast zadzwoniła rano ich szefowa, jak się zdaje, z awanturą. Nie wiem dlaczego, przecież uzgodnili, że zostają i załatwili sobie zastępstwo na wieczór i rano. Tadeusz nic nie powiedział, mruknął coś o nieprzyjemnościach i nawet bez śniadania obaj nasi nowi przyjaciele – chyba już możemy ich traktować jako ogólnych przyjaciół, nie tylko Emilczynych? – odjechali stalowym potworem, który wzbudził dziki zachwyt Kajtka.

Tadzio na odjezdnym zdążył mu jeszcze obiecać, że pozwoli mu się przejechać, kiedy znowu nas odwiedzą.

Emilka na policji siedziała w miarę krótko, wróciła raczej zadowolona i przy obiedzie (odgrzewane mrożone zrazy zawijane z kaszą i zupa borowikowa z kartonu Horteksu z kupnym makaronem – w sumie wstyd, ale czasem i kucharka musi mieć wolne) zdała nam relację ze spotkania.

– No więc ten Misiu posiada w powiatowej kolegę. Starszego kolegę i w ogóle przełożonego. Gula niejaki. To znaczy nie Gula, tylko Gulcewicz, ale taką ma ksywę. Jacek Gulcewicz, bardzo sympatyczny chłopak, podinspektor, to chyba już dość wysoka szarża jak na policjanta. Mam wrażenie, że Misiu też by już był podinspektor, czy coś, ale wdał się w to łamanie żeber i mu się omsknęło…

Założę się o każdą sumę pieniędzy, których nie posiadam, że niejaki Gula również wpatrywał się w Emilkę jak kot w miseczkę świeżo posiekanej wątróbki drobiowej, lekko podsmażonej.

– Ja się od razu zorientowałam, to znaczy właściwie oni mi powiedzieli, że Gula, a nawet Gula z Misiem współpracowali z tym moim znajomym prokuratorem ze Szczecina…

Ach, prawda. Sporządzając wykaz Emilki podbojów, zapomniałam wpisać prokuratora.

– Bo mój osobisty mafioso nie ograniczał się wcale do terenu naszego województwa, broń Boże, razem ze swoimi koleżkami mieli szeroką skalę działania, zdaje się, że cała zachodnia połowa Polski była ich. Więc rozpracowywała go spora gromada co bardziej kumatych policjantów z tego dzikiego zachodu. Jak go wreszcie zapuszkowali, to się zrobiło bez mała święto narodowe. Dajcie trochę mizerii, bardzo proszę. No a kiedy wyszedł z mamra, to znowuż nastała żałoba narodowa. Wszyscy porządni ludzie są w nerwach, że on się jakoś wyłga i od wyroku. Natomiast… o mamo, zatkałam się tą kaszą. Poproszę sosiku.

– Emilko, czy chcesz, żebyśmy cię zbiorowo zamordowali? – zapytała uprzejmie babcia.

– Już mówię. Natomiast mają nadzieję, ci porządni ludzie, o których mówię, że on coś zrobi na tej wolności, to znaczy przepustce. Czy jak to się nazywa. Wtedy go łapną.

– Ne rozumim – powiedziała Marianna, niezadowolona. – Co mu zrobią?

– Złapią go. I znowu posadzą. Już dziękuję za sosik, wszystko było pyszne. Może jeszcze trochę samego mięska. I mizerii dużo, Jasiu, dziękuję.

– Nadal ne rozumim. To ma bycz dobrze, że on cosz złego zrobi?

– Nie, Omciu. Nie to, że on zrobi coś złego, tylko chodzi o to, że jeżeli on coś złego zrobi, to trzeba go na tym przyłapać.

– Na gorącym wyczynku!

– Uczynku.

– To ne jest od wyczyniacz?

– Od czynić.

– Odczynić to uroki – mruknęła babcia, ale cicho, pewnie w obawie, że Marianna zechce drążyć temat etymologicznie, co odsunęłoby nas od kryminału na czas prawdopodobnie dłuższy.

– Oni mi nic nie chcieli powiedzieć, oczywiście – kontynuowała Emilka z ustami pełnymi ogórków – ale ja się sama domyśliłam, bo jestem bardzo inteligentna.

– Emilko, proszę po porządku – zażądała babcia. – Bo ja się gubię. Na czym oni go chcą przyłapać? Na robieniu krzywdy naszym koniom? Tfu, odpukuję.

– Niekoniecznie – oświadczyła Emilka tonem tajemniczym i przełknęła swoje ogórki. – Bo zobaczcie sami. On się kręci wokół nas, ale tak jakoś niemrawo. Niezdecydowanie. To wygląda, jakby sobie od czasu do czasu przypominał, że trzeba mi spsuć trochę nerwów. I tak co jakiś czas się wychyla, a potem znowu przytaja i ja go w ogóle nie obchodzę. Mnie się wydaje, że on gdzieś mąci coś dużego, a to całe dokuczanie nam to jest tylko przykrywka. Rozumiecie? Chodzi o to, żeby wszyscy myśleli, że on tu jest ze względu na mnie, a tak naprawdę to jest wręcz odwrotnie.

Tylko Marianna nie do końca pojęła wywód Emilki, ale Janek wytłumaczył jej to po niemiecku, żeby już się nie męczyła. Zaczęliśmy natychmiast snuć przypuszczenia co do niecnych zamiarów kolegów gangsterów. Najbardziej nam pasował duży przerzut narkotyków, tylko żadne z nas nie wiedziało, w którą stronę one powinny iść – od nas, czy do nas. Zdaje się, że to u nas jest produkcja i nawet cieszymy się dobrą marką w świecie. W każdym razie przejść granicznych jest pod ręką sporo, można też próbować turystycznie, to znaczy na przykład iść na Śnieżkę, albo gdzie indziej i przekazać sobie plecak z amfetaminą…

– Coś ty, ciociu – powiedział z politowaniem Kajtek, kiedy wyrwałam się z koncepcją plecaka z amfetaminą. – Jaki plecak. To się wozi TIR-ami. Mniej się nie opłaca.

– Może na rozkręcenie interesu – zastanowiła się babcia. – Emilka mówiła, że mu skonfiskowali cały majątek.

– Eee, pewnie miał pochowane to i owo – prychnął z politowaniem dla naszej naiwności Kajtek. – W bankach szwajcarskich na ten przykład.

– To dżecko za dużo ogląda telewizji – pokręciła głową Marianna. – Kryminalów. Zęzacji. Skąd ty to wszystko wiesz, chłopcze?

– Babciu. Takie rzeczy się wie. Wcale nie muszę oglądać filmów, wystarczą Wiadomości i Panorama. I TVN 24.

– Janku, Janku, powynenesz mu zabronycz tyle oglądacz. Bo szę nam dobre dżecko zdemoralizuje.

– Nie ma takiej możliwości, babciu Marianno. – Kajtek lekceważącym gestem strzepnął kaszę z rękawa. – Ja to wszystko muszę oglądać, bo nasza pani od wiedzy o świecie, bo my mamy taki przedmiot, babciu Marianno, no więc nasza pani nam każe być w kursie dzieła. A jak nie jesteśmy, to nam stawia pały. Babciu, ja nawet skład rządu znam na pamięć i przewodniczących wszystkich komisji sejmowych. Na bieżąco. Bo to się zmienia.

– Matko Boska – zmartwiła się babcia Stasia. – To dopiero może ci zaszkodzić, Kajtusiu…

– Ja to traktuję jako ćwiczenie mnemotechniczne – machnął ręką Kajtek.

– Ne mówcze przi mne takie trudne wyrazy!

– On mówi, że sobie pamięć ćwiczy, Omciu. Nie przejmuj się. Ja bym teraz raczej proponowała wszystkim umysłom wyćwiczonym i niewyćwiczonym, żeby się zaczęły zastanawiać, jaki interes ma do zrobienia mój były niedoszły na tym terenie. Dlaczego tu w ogóle przyjechał?

Mniej więcej kwadrans zabawialiśmy się wysuwaniem hipotez, ale wszystkie były dość idiotyczne, a przede wszystkim nie do sprawdzenia. Przez nas, w każdym razie. Postanowiłam więc wziąć rządy w swoje ręce i zagoniłam dzieci do sprzątania kurnika, któremu już się to od dawna należało, Emilkę do porządkowania ogrodu, który zarósł jak busz, Janka wysłałam do koni, babcie na werandę z kawką i niech obserwują teren, a sama poszłam do kuchni, sprawdzić zapasy żywności, bo przecież jutro przyjeżdżają emeryci, a za trzy dni Malwina z tym swoim dziwnym obozem młodocianych biologów (Marianna od tego jaśnieje, bo Rupercik wraca!).

A podejrzanymi interesami Kałacha niech się zajmują Gula z Misiem.

Emilka

Przyjechali staruszkowie i dom nam się zaroił, i rozebrzmiał ochoczymi okrzykami oraz śpiewem chóralnym i solowym. Jest ich sześcioro, czterech przeczasiałych ułanów i dwie amazonki po siedemdziesiątce. Chciałabym ja tak wyglądać, kiedy skończę pięćdziesiąt! Bardzo sympatyczni, potwornie energiczni, przybyli o dziewiątej rano, zjedli szybkie śniadanie, pobiegli do swoich pokojów (daliśmy im trzy mniejsze dwójki, z uwagi na szóstkę studentów, których przywiezie Malwina, a którzy będą mieszkali po troje, w dwójkach z dostawkami), przebrali się z ciuchów podróżnych w ciuchy wysokogórskie – buty alpejskie jakieś, pumpy, wielgachne wełniane skarpety, swetry, wiatrówki i kraciaste koszule pod spodem, zaopatrzyli się w suchy prowiant i pomknęli na najbliższy szlak, dziarsko podśpiewując.

Po ich wymarszu cisza w Rotmistrzówce rozdzwoniła się jak Dzwon Zygmunta.

W tej ciszy usłyszałam wreszcie sygnał własnej komórki. Tadzinek trzeci już raz usiłował mnie złapać, spragniony wieści z placu boju. Poinformowałam go, że na placu boju cisza, a on mnie poinformował, że u nich wręcz przeciwnie, szefowa zrobiła im jakąś koszmarną awanturę, kompletnie nieuzasadnioną – bo przecież rozmawiali z nią w sprawie pozostania u nas na noc – któryś koń dostał kolki i ona uznała, że to dlatego, że ich nie było pod ręką. Jakaś idiotka!

– Mówiłem ci, że ona jest niesympatyczna…

– Ale nie mówiłeś, że wariatka. Mówiłeś, że cyborg. Może coś ma w tym, że robi wam awanturę i oskarża o niestworzone rzeczy?

– Co może mieć? Chciała się wyładować i tyle.

– No, nie wiem. Może. Ale nie podoba mi się to.

– Nikomu się nie podoba. A jak poradziliście sobie z pilnowaniem koni w nocy?

– Nijak. Policja ich pilnowała. Przynajmniej tak twierdzili, że będą dyskretnie rzucać okiem na stajnię. Ale nie widzieliśmy nikogo.

– Pewnie na tym właśnie polega dyskrecja…

Kazał mi jeszcze uważać na siebie i wyłączył się.

Lula

Nasze babcie są jakieś nietypowe i to obydwie. Może zresztą teraz obowiązuje inny model babci niż kiedyś. Kiedy byłam dzieckiem, babcie siadywały na ganeczkach, piły herbatkę drobnymi łykami, wyszywały serwetki haftem richelieu albo kaszubskim (moja babcia miała całą teczkę wzorów kaszubskich, które uwielbiała i słusznie, bo są przepiękne), troskały się o to, czy dzieci aby nie przemoczyły stopek, biegając po zroszonej trawie, co trzeci dzień piekły murzynka albo kruche ciasteczka…

Nasze babcie ani myślą piec cokolwiek. Zażądały natomiast od Pudełków pokazu. Skoro Janek już się zdekonspirował jako karateka (o Kajetanie wiedzieliśmy wcześniej), niech zrobi starszym paniom przyjemność. Janek najpierw się wzbraniał, ale obiecali z Kajtkiem, że troszkę razem poćwiczą i zaprezentują swoje rodzinne możliwości.

49
{"b":"88075","o":1}