Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dziwiłabym się, gdyby nie! Ostatecznie podżerałam wszystkiego, donosząc półmiski i wiem, jakiej klasy było to jedzenie!

Ewa, Lula i ja pożywiłyśmy się w kuchni, jak przystało na służbę domową. Wiktor nie pojawił się, widocznie natchnienie go żarło na tej łące za stodołą.

Kawę i ciasto podałyśmy na tarasie, wyrzucając uprzednio dzieci z towarzystwa. Wzięły sobie po kawale placka i poszły złożyć wizytę ulubionym kurom. W przypadku młodych Grabowskich miała to być wizyta pożegnalna, Ewa dała im więc trochę różnych jadalnych paprochów, żeby stworzonkom posypały. Bogumił Grabowski też nas opuścił, zapewne poszedł popłakać sobie w ukryciu, tak, jak mu to życzliwie poradziłam.

Na tarasie młody von Krueger wreszcie przemówił ludzkim głosem.

– Poproszę śmietankę – powiedział, wymawiając trochę jak Stefan Moeller, ale w sumie bardzo prawidłowo. Spojrzałyśmy po sobie z Lulą i omal nie parsknęłyśmy śmiechem. Zupełnie jak ten młody lord, który nie mówił nic aż do piątego roku życia, kiedy to powiedział: poproszę sól. Na pytanie, dlaczego nie mówił nic wcześniej, odparł spokojnie: bo dotąd zupa była dosyć słona. Chyba nasz Rupert nie jest specjalnie rozgadany.

– Rupert umi po polsku – przypomniała nam jego babcia. – On szę nauczył, żeby swojej babczy sprawicz przyjemnoszcz.

Błysk w oku Malwiny spowodował, że zwątpiłam w zapewnienie Marianny. Coś mi się wydaje, że motywacja mu wezbrała na tym Harvardzie, kiedy spotkał chłodną polską piękność z zębami konia.

Co ja tak z tymi jej zębami? Ona jest naprawdę ładna, a uczciwie mówiąc, bardzo ładna. Przecież nie zazdroszczę jej tego Ruperta! Stanowią urodziwą parę, trzeba im to przyznać.

Babronową zainteresował przypadek Marcina, więc jego mama, Pani Śliwka, znowu miała okazję do popłakania. Ależ ona się zmieniła od tego poranka w Książu! Spadło z niej całe napięcie, które kazało jej wybuchać w tak licznych awanturach… A przecież na pewno nikt jej nie obiecał wyleczenia Marcinka, najwyżej poprawę jego zdrowia. Widocznie i w tym przypadku miała miejsce swoista hippoterapia. A może Rafałoterapia?

Mały występ, ale niegroźny w sumie, dały nasze psy. Okazało się, że układanie ich w wersji Kajtka polegało na tym, że zamknął je w siodlarni, ale zamknął tylko na skobel, więc zwierzątka popracowały trochę zębami, wyrwały framugę ze ściany i odzyskawszy wolność, przyleciały obwąchać nowych gości. Całe szczęście, że goście okazali się psiarzami, więc nawet głupi Pędzel, który wskoczył babronowej na kolana i dał jej buzi, nie dostał w łeb. Przeciwnie. Starsza pani okazała zachwyt, bo, jak twierdzi, dziecięciem będąc, miała takiego samego kundla, który nazywał się Otto von Bismarck (pan ojciec nie przepadał za Żelaznym Kanclerzem). Pędzel wykorzystał sytuację i wyżebrał spory kawałek placka. Pokochał Mariannę za ten placek i nie poszedł z Niupą straszyć kur, tylko położył się nowej przyjaciółce na nogach.

I wydawałoby się, że wszystko jest w porządku i będzie w porządku, ale nie, cholera! Nic nie będzie w porządku.

Już kiedy zobaczyłam Łopucha, miałam przeczucie, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Pojawił się na tarasie jak duch, pewnie wlazł przez otwartą furtkę jak do siebie i po cichu podszedł do nas.

– Dzień dobry szanownym państwu – powiedział z tym swoim obrzydliwie fałszywym uśmieszkiem. – Widzę, że państwo mają dużo gości, to miło, cieszę się, że interes kwitnie. Naprawdę, bardzo się cieszę. Bo trochę się, jako sąsiad, bałem o państwa, czy sobie dacie radę.

– Dzień dobry, panie Łopachin – warknęła krótko babcia. – Miło, że pan się o nas troszczył. A konkretnie o co chodzi?

– Nie zaprosi mnie pani do towarzystwa? – Ależ bezczelny łobuz! – Nie, nie, ja się nie narzucam, broń Boże… Pani rotmistrzowa myśli, że ja nieżyczliwie. Nic bardziej mylnego. Wprost przeciwnie. Chcę się dołożyć do interesu. Przyprowadziłem gościa. Może znajdzie się jeszcze jeden pokój wolny?

– Nie znajdzie się – warknęła znowu babcia.

– Ale my jutro wyjeżdżamy. – Odmieniona Grabowska chciała koniecznie wykazać życzliwość dla świata i ludzi. – Będzie dużo wolnego miejsca. Tu jest cudownie, pański kolega na pewno będzie zachwycony.

Babcia przewróciła oczami. Niemcy patrzyli na nią ciekawie, zastanawiając się zapewne, dlaczego nie chce pieniędzy, które same jej w ręce idą.

– Pańscy znajomi nie mają u mnie miejsca, panie Łopachin. Ani dzisiaj, ani jutro, nawet jeśli wszyscy moi goście wyjadą!

Bezczelny Łopuch oparł się o barierkę.

– Ależ to nie jest mój znajomy, droga pani. To jest znajomy jednej z pań. Przypadkiem trafił do mnie, szukał Rotmistrzówki, którą widział w telewizji, zachwycił się… Proszę, proszę, niech pan podejdzie, może jeśli sam się przedstawi, pani zmieni zdanie… Bardzo kulturalny pan, zamożny, dobrze sytuowany…

Ględził tak i ględził, a ja już wiedziałam. I zdrętwiałam. I oczywiście – zza mojego młodego klematisa wyłonił się przeklęty Lesław! Chyba mu dobrze było w tym kiciu, bo wyglądał jak wypasiony biznesmen, a nie jak kryminalista. Ukłonił się towarzystwu, powiedział kilka gładkich zdań o tym, jak bardzo zapragnął odwiedzić Rotmistrzówkę, widział ją w Teleekspresie, jest pod wrażeniem, tym bardziej, że w pięknej pani instruktorce jazdy konnej rozpoznał przyjaciółkę…

Gdzie ja miałam rozum, kiedy lazłam z koniem pod kamerę???

– Emilko, tak się cieszę, że cię widzę! Nie przywitasz się ze mną, kochanie?

Chciałam coś powiedzieć i nie mogłam. Chciałam mu powiedzieć, żeby się natychmiast wynosił, że wszyscy tu wiedzą, kim on jest, że nie chcę go oglądać za żadne skarby świata – i nie mogłam słowa wykrztusić. Czułam, że krew mi odpływa do pięt, nieodwracalnie, zaraz padnę i umrę!

A Leszek stał za tą balustradką i śmiał się!

Niemcy znowu byli zdezorientowani, Grabowska miała minę wystraszonego chomika, bo już widziała, że wyrwała się niepotrzebnie, a do wtajemniczonych w moje sprawy domowników docierało właśnie, z kim mają do czynienia. Pierwsza przecknęła się babcia.

– Emilko – zwróciła się do mnie tonem miłej pogawędki. – Czy ten pan jest tym, kim myślę, że jest?

Kiwnęłam głową, bo wciąż nie mogłam wydobyć głosu.

– Czyżby Emilka pochwaliła się mną? No tak, byliśmy przecież o krok od ślubu. No więc jestem. Czy teraz mogę liczyć na cieplejsze przyjęcie?

Babcia wstała z miejsca i zmierzyła intruza strasznym wzrokiem.

– Nie, panie. Nie może pan liczyć na żadne przyjęcie. Doskonale wiemy, kim pan jest, czym pan się trudnił, skąd pochodzi pański majątek. I mamy pana za skończonego łobuza. Proszę opuścić mój dom i nie wracać. Chyba, że chce pan mieć do czynienia z policją, która dowie się jeszcze dzisiaj, że byliśmy przez pana nachodzeni!

Lesław szykował się już do jakiejś riposty, kiedy zza jego pleców ukazał się naszym oczom Wiktor w lekko powalanej różnymi kolorami bluzie, z płótnem na blejtramie w ręce.

– Jestem – zawiadomił nas beztrosko. – Ładny pejzażyk wykonałem, śmieszne światło dzisiaj sieje przez te chmury… Zaraz wam pokażę. Co się stało? – Zorientował się wreszcie, że coś jest nie tak. Spostrzegł Łopucha w krzakach, obcego faceta przy tarasie i miny nas wszystkich.

– Pan Kałach nas odwiedził – zawiadomiła go babcia z marsową miną i, jak ją znam, utajoną uciechą na myśl o wrażeniu, jakie zrobi tym prostym tekstem. Leszek znieruchomiał. Chyba się jednak nie spodziewał takiej jawności. Wiktor też znieruchomiał. Przy Leszku wyglądał dosyć potężnie. Te dwa miesiące na wsi dobrze zrobiły jego mięśniom, podczas gdy Leszek w mamrze chyba jednak nie chadzał do siłowni. No i był o głowę mniejszy od naszego przystojnego malarza.

– A, to pan – mruknął malarz. – Słyszałem, że wypuścili pana z pierdla na chwilę. Jasiu, jeśli panowie nie chcą się oddalić, to może my dwaj…

Janek już wstawał z miejsca, a zupełnie niespodzianie uniósł się też z ławy małomówny Rupert.

– Ja pomogę panom – powiedział i zaprezentował dwa metry męskiej tężyzny. Babcia Stasia popatrzyła na niego z dużą życzliwością.

– Inteligentny chłopiec – pochwaliła. – Potem wszystko wytłumaczymy. Na razie trzeba panów przekonać…

– Nie trzeba. – Lesław udawał obojętność, ale dosyć szybko wycofał się spod tarasu. – Zaszło jakieś nieporozumienie, ale nic na siłę. Emilko, gdybyś chciała się ze mną skontaktować, będę mieszkał u pana Łopucha. Zostaję tu, bo lekarz mi poradził… dla zdrowia. Pa, kochanie.

Odeszli dość spiesznie. Chciałam też odejść, ale babcia mi nie pozwoliła, a Wiktor z Jankiem zamienili rolę wykidajłów na rolę pocieszycieli, co polegało na tym, że usiedli z dwóch stron obok mnie i na zmianę karmili mnie plackiem siostry Miriam i poili kawą ze śmietanką od krowy sołtyski Ani. Babcia tymczasem uznała, że towarzystwu należy się wyjaśnienie.

– Nie wszyscy wiedzą – tu skłoniła głowę przed Rupertem, do którego wyraźnie nabrała sympatii – że nasza Emilka miała nieszczęście związać się swego czasu z panem, który zawiódł jej zaufanie, okazując się łobuzem, kryminalistą i na dodatek narkotykową fiszą. Emilka opuściła rodzinne miasto, żeby już nigdy nie mieć z nim do czynienia, dzięki temu jest teraz z nami, a ja sama i Rotmistrzówka bardzo dużo jej zawdzięczamy. Tak naprawdę to dzięki niej istniejemy. Nie protestuj, Emilko, wszyscy wiedzą, jak było! To ty chciałaś wykupić Bibułkę i ty wymyśliłaś agroturystykę. Ty namówiłaś Lulę i Janka, i Wiktorów na przyjazd do Marysina. Jesteś naszym dobrym duchem i nie pozwolimy cię skrzywdzić!

Tym dobrym duchem mnie dobiła, więc beknęłam niepowstrzymanie, trochę pewnie z ulgi, a dużo ze wzruszenia. Na to dopadła mnie Grabowska i dalejże mi ni stąd, ni zowąd dziękować za Rafała, i ściskać mnie, i też się, oczywiście, pobeczała, drugi raz dzisiaj. Rupert, który nie zaczął beczeć, ale znowu zaniemówił z emocji, podszedł do mnie i długo potrząsał moją ręką, wyrywając mi ją z ramienia i tym sposobem zapewniając, że on też nie pozwoli mnie skrzywdzić. Nasze chłopaki, czyli Wiktor i Janek, zaczęli go klepać po łopatkach, aż grzmiało. Zrobiło się jakoś lepiej. Dużo lepiej.

Ponieważ babronowa aż płonęła z ciekawości, więc w skrócie opowiedziałam swoją rzewną historię, znaną już domownikom. I bylibyśmy tak do skończenia świata wałkowali moje niedoszłe małżeństwo z capo di tutti capi, gdyby nie Jagódka. Kręciła się jakoś niespokojnie, widać było, że coś ją gryzie, wreszcie podeszła do babci i coś jej naszeptała do ucha. Babcia aż klasnęła w ręce.

31
{"b":"88075","o":1}