Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– I co tam nowego na dole? – pyta matka.

– Nic nowego – odpowiadam.

– Ludzi dużo?

– Dużo.

Spotkałeś kogoś?

– Nikogo nie spotkałem – mówię z rosnącą przykrością, bo czuję, że znów sprawiam jej zawód.

– A na farze? – resztki nadziei wzbierają w głosie matki. – A może na farze jest jakaś klep- sydra?

– Nie, nie ma żadnej klepsydry na farze. Nikt nie umarł – mówię z rosnącym poczuciem winy i schodzę do siebie. Omijam wzrokiem książki, ale sterty zeszytów ominąć się nie da, ze stertą zeszytów w linię w wykwintnych okładkach muszę się wreszcie zmierzyć duchowo. One, prawdę powiedziawszy, wyglądają prowokująco, one wyglądają tak, jakby czekały na godzinę wielkiego natchnienia, kiedy to ogarnięty niepoczytalnym szałem twórczym zapiszę je wszystkie na raz od deski do deski. Rzecz wszakże w tym, iż ja w ogóle niczego rzeczywi- stego nie piszę w zeszytach (normalnie wszystko piszę na normalnym papierze biurowym A4). W zeszytach jedynie najczarniejsze godziny zapisuję, przypadkowe notatki, daję intym- ne spowiedzi, zaczynam i nie kończę. W nieskończoność zatem kupuję kolejne zeszyty w linie w wykwintnych okładkach, bo wiem, że w nieskończoność trwać będzie czas czarnych godzin, przypadkowych notatek i do połowy doprowadzonej szczerości. Odrywam wzrok od fatalnych zeszytów i patrzę przez okno. Nad mglistym zarysem Kozińców przebija się blask, robi się cieplej. W czerwcu nadejdzie kot z Francji – przypominam sobie. – Kot w czerwcu – myślę i szepcę. – Kot nadejdzie w czerwcu – to zawsze w końcu jest jakieś rozwiązanie.

7
{"b":"88061","o":1}