Ze spokojem i pogodą ducha znosił ślepotę, choroby, komunę. Ze spokojem i pogodą du- cha ścigał zbiegłe norki, z wyrozumiałością przyjmował fiasko własnych planów, był rad, że nie ma reumatyzmu. Był człowiekiem dobrym, a wizerunek kogoś, kto szczodrze daje jał- mużny i gołą dłonią dotyka pokrzywy, jest jak epizod wyjęty z hagiografii. Ale on nie był święty, nienawiść mieszkała w sercu jego. Dziadek Czyż mianowicie z całego serca nienawi- dził powściągliwości w jedzeniu i wszelakiej diety. Kaloryczne ograniczenia, cukrzycowe zakazy, płonne szpitalne jedzenie przyprawiało go o furię. Twarz mu ciemniała nad półmi- skiem gotowanych warzyw, zapach pieczonego i surowo zabronionego serowca doprowadzał go do szału albo do depresji prawie samobójczej. Z kielicha gorzałki, co przecież też wielbił, rezygnował bezboleśnie, pudełko pralinek było pokusą nie do odparcia. Pod żadnym pozorem nie było mu wolno, ale tajnie kupował, jakimś cudem zdobywał słodycze, łakocie, na oślep je potem melinował po różnych kieszeniach i ukradkiem zjadał. Nie widział już wtedy całkiem
(czasem coś majaczyło w długich cukrzycowych snach), nic nie widział i zawsze gdzieś zo- stawił strzęp staniolu po maladze, po kasztance albo po ptasim mleczku. Prawdziwie wielo- głosowe sceny wtedy się działy w naszej rozległej jak scena operowa kuchni. Przeszło pół- wieczne życie u boku ukochanej Marysi Chmielówny wymagało bowiem również: dobroci, pokoju i pogody ducha.