Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przypomniał mi się cytat, który nieraz w życiu przytaczałem, przypomniały mi się słowa Eklezjasty i przestałem się wzdragać. Rymowane czterowiersze poświęcone zdechłym psom i kotom tłukę taśmowo. Zamówień jest tyle, że zwijam się jak w ukropie i w efekcie, kiedy zdarzają się prawdziwie interesujące i naznaczone metafizyczną głębią i ludzkim tragizmem zamówienia, nie mam sił ani czasu. Sytuacja wręcz zmusiła mnie do nawiązania dyskretnej współpracy z pewnym, dość już znanym, poetą młodego pokolenia. Kiedy trafia się enigma- tyczna forma, z którą pomimo ochoty wiem, że nie poradzę sobie, podnoszę słuchawkę i dzwonię do pana Marcina.

Nie dalej jak w zeszłym tygodniu pojawiła się w biurze pewna ekscytująca wdowa. Zapra- szam ją do siebie, przywdziewam maskę dostojeństwa, kątem oka rejestruję nieprzychylny wyraz twarzy pani Ilony i pani Iwony, w duchu jestem rad, ale nie omieszkam przy sposobno- ści zwrócić im uwagi. Podsuwam ekscytującej wdowie krzesło, naciskam klawisz, rozlegają się Wariacje Goldbergowskie, sam siadam. Dawniej, na samym początku, puszczałem moim klientom Requiem Mozarta, ale zauważyłem z czasem, iż wszechogarniająca muzyka Mozarta deprymuje, przygnębia, skłania do powściągliwości, ergo sknerstwa. Jan Sebastian Bach na- tomiast, zwłaszcza Bach w wykonaniu Glenna Goulda, czyni ludzi śmielszymi, ergo szczo- drobliwszymi.

Uważnie przyglądam się siedzącej po drugiej stronie biurka wdowie. Jej staranną żałobę kontrapunktuje śmiały dekolt, ale dekolt jest zaledwie jednym z elementów jej magnetyczno- ści. Jest jeszcze zapach L'eau par Kenzo i powściągliwość ruchów, i niski, wibrujący głos. Zamieniam się w słuch.

Nietypowa sprawa, z którą przychodzi, polega na tym, że niedawno śnił się jej mąż nie- boszczyk. Sen był piękny i bolesny. Była w tym śnie razem ze zmarłym mężem w wielkiej poczekalni, może był to wielki port, może dworzec, może lotnisko. Mieli razem gdzieś je- chać, nie dźwigali wprawdzie żadnych bagaży, ale oboje mieli bilety. Wokół tłumy ludzi i niezwykłe, gęstniejące światło, jakby zmierzch zapamiętany z dzieciństwa. Wszyscy gdzieś szli, kontrolerzy w kuloodpornych kamizelkach sprawdzali bilety i mąż przeszedł na drugą stronę i oddalał się coraz bardziej, i machał do niej, a ona w tłumie w coraz większych ciem- nościach nie mogła się do niego dostać, choć jak najwyżej unosiła rękę z biletem. I on pole- ciał, a może popłynął bez niej, i obudziła się w płaczu, w rozpaczy, ale też w poczuciu nie- zwykłego piękna. – Mój sen był piękny jak wiersz – powiedziała – i chcę, żeby o moim śnie został napisany wiersz.

Spoglądałem na nią, wdychałem zapach jej perfum i bolałem nad tym, że sam nie potrafię wiersza o jej śnie napisać. Dziwię się nieustannie, ale nie ma się co dziwić. W końcu jak ktoś układa nekrologi i wspomnienia pośmiertne niczym, nie przymierzając, gazetowe felietony, niechaj się nie dziwi, iż nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom ekscytujących wdów. Pod- niosłem słuchawkę i zadzwoniłem do pana Marcina. Dość już znanego – zwróciłem się do wdowy – poety młodego pokolenia. Jak zwykle kręcił nosem, narzekał, że niby skąd ma wziąć rym do biletów, do poczekalni albo do kontrolerów w kamizelkach kuloodpornych. Narzekał, ale, rzecz jasna, zgodził się. Mam graniczące z pewnością wrażenie, że pieniądze, które mu płacę, są fundamentem jego dochodów. Wiersz o wdowim śnie ma być gotów w przyszłym tygodniu. Czekam na wiersz, czekam na ekscytującą wdowę i żal mi własnej nie- mocy.

Z powodu sentymentalnych skłonności wybrałem zawód autora nekrologów i wspomnień pośmiertnych. W sentymentalnych skłonnościach mieści się wiele mych duchowych braków. Na przykład brak pewnego fundamentalnego lęku. Boję się śmierci i boję się, że zostanę kie- dyś zakopany. Ale nigdy, ani w najgłębszym dzieciństwie, ani nigdy później nie bałem się cmentarzy. I nigdy by mi nie przyszło do głowy, że brak strachu przed cmentarzem to może być za mało.

29
{"b":"88061","o":1}