Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kiedy wyjeżdżali z Karpacza, zapewne w ramach ekspiacji zaprosił ją do Bacówki. Do tej samej Bacówki, którą pokochała w momencie, gdy ją zobaczyła.

– Mamy tu pokój gościnny, możesz się zjawić w każdej chwili, tylko uprzedź telefonicznie – powiedział na pożegnanie. – Pamiętaj: w każdej chwili.

Gbur nie pojawił się więcej.

Eulalia zaczęła zastanawiać się nad pomysłem Bliźniaków. Rzeczywiście, i tak jeszcze trzeba dokręcić w Karkonoszach obrazki letnie. Jeżeli nie będzie musiała tego montować od razu, to może by skorzystać…

Bacówka. Dziwne miejsce.

Są takie miejsca, z których chce się uciekać natychmiast. Są też takie, które emanują niewytłumaczalnym urokiem. Na czym polega urok Bacówki? Może na tym, że zbierają się tam przyzwoici faceci, którzy przysięgali ratować ludzkie życie, nawet narażając własne?

Kominek można mieć wszędzie. Ale to radio w dyżurce, odzywające się co jakiś czas spokojnym męskim głosem, podającym wiadomość, że kogoś trzeba zwieźć z góry, bo się połamał… I to, że od razu ktoś rusza na pomoc…

Nawiasem mówiąc, ktoś tam ma przepiękny głos!

Takie historie o dzielnych ratownikach czytało się w lekturach szkolnych, przeważnie dość tandetnych literacko. Ale oni tu naprawdę są po to, żeby w razie czego spieszyć z pomocą.

Poza tym są sympatyczni.

Jadę!

Zaraz, nie tak szybko. Trzeba się zorientować, jakie plany ma poganiacz niewolników, który zleca ten film.

Matka, idź za ciosem – powiedziałby jej syn.

Poszła za ciosem. Zadzwoniła.

– Ach, jak to dobrze, że pani dzwoni – usłyszała. – Właśnie ukradli mi komórkę, w której miałem pani numer. Czy może pa ni jechać w góry za trzy dni? Bo właśnie udało mi się zgrać tę samą ekipę, z którą pani zaczynała w zimie.

Eulalia wzruszyła ramionami – z inną by nie pojechała. Zdjęcia do takiego filmu powinny być wykonane tą samą ręką.

– Za trzy dni. – Udała, że się zastanawia. – W zasadzie tak… A czy kierownik produkcji załatwił wszystkie kontakty?

– Oczywiście, pani Lalko! Wszystko macie załatwione, będą was wozili goprowcy, pogodę uzgadniałem osobiście, hahaha, tylko mi przywieźcie takie piękne zdjęcia jak te zimowe! Od razu po powrocie ma pani montaż.

– Spieszy się panu z tym montażem? A gdyby go tak przesunąć o dwa tygodnie?

– O dwa tygodnie? Nie bardzo. Tydzień, dziesięć dni… Ma pani plany wakacyjne?

– Dziesięć dni, niech będzie. Mam plany. A propos montażu… Za muzykę pan Darkowi zapłaci?

– Zdecydowanie nie chce pani skorzystać z gotowców? A może jednak… – zaszemrał przymilnie poganiacz niewolników i Harpagon w jednej osobie. Eulalia zniecierpliwiła się nieco.

– Ustalmy: chce pan mieć przyzwoity film, od początku do końca oryginalny? Co to jest honorarium za muzykę wobec kosztów całości?

– No właśnie, te koszty całości… Musicie mieć tyle dni zdjęciowych?

– Dostał pan harmonogram.

– No tak, no tak… A jeżeli pogoda wam siądzie, czego nie przewiduję…

– Postaramy się spieszyć, naprawdę. Ale jeżeli lunie, to w górach trudno będzie coś zrobić.

– No tak, no tak, ma pani rację.

– To pozdrawiam, panie Aleksandrze…

Teraz trzeba zadzwonić do Stryjka. Bo może mają tę Bacówkę zapchaną ludźmi i trzeba będzie poprzestać na kontaktach, nazwijmy to, sporadycznych. Na jakąś kawę pewnie tak czy owak zaproszą. Chociażby w przerwie między zdjęciami.

Stryjek okazał wręcz entuzjazm.

– Możesz zostać, jak długo chcesz, jest miejsce, to znaczy dostaniesz pokój, ja teraz prawie cały czas będę miał dyżur w Bacówce, bardzo się cieszę, naprawdę. Nic nie musisz płacić, nie zawracaj głowy, jestem ci coś winien…

Oczywiście, nie przyjął do wiadomości, że nic jej nie jest winien. Nawet przeciwnie.

Bliźniaki zapakowały się i pojechały na swoje pierwsze akademickie wakacje. Trzy miesiące wolnego! Oświadczyły, że zamierzają cały ten czas włóczyć się po Polsce ze swoją licealną paczką, zarabiając po drodze dorywczo, tak żeby im starczyło na życie.

– Co to znaczy dorywczo?

– Sami nie wiemy – odpowiedziała beztrosko Sławka. – Jakieś tam żniwa pewno będą po drodze, sianokosy, może trzeba będzie komuś coś naprawić – to chłopaki – albo popilnować dzieci – to dziewczyny… Zobaczymy, co się trafi.

– Ilu was jedzie?

– Osiem osób. – Sławka wyliczyła wszystkich, po kolei zaginając palce.

Eulalia była na rozdrożu. Zna to całe towarzystwo. Mieszane, nie da się ukryć. Czy powinna teraz zapytać Sławkę, jak się zabezpieczyła, a Kubę, czy ma z sobą prezerwatywy?

Przez usta jej nie przejdzie!

A jeżeli Sławka wróci w ciąży albo Kuba uczyni ją przedwczesną babcią???

No to na pewno gadanina nic tu nie da. Ostatecznie wychowywała oboje dziewiętnaście lat, więc powinni posiadać jakąś tam odpowiedzialność.

A może za mało prawiła im kazań? Bieda tylko, że kazania jednakowo nudziły całą trójkę.

Tak czy inaczej teraz już przepadło. Już są wychowani, dorośli i tak naprawdę zaczynają swoje własne życie… a przysięgała sobie mnóstwo razy, że nigdy nie powie żadnemu z nich: „dla mnie zawsze będziesz dzieckiem”. Nie ma chyba nic głupszego od tego powiedzenia. Nie ma nic głupszego od starych pryków, którzy dwudziesto – i trzydziestoletnich, a czasem i starszych ludzi traktują jak smarkaczy – tylko dlatego, że są tych ludzi rodzicami.

Ona tak nie będzie, nigdy.

Nic jednak nie zmieni faktu, że odchodzą. Odchodzą, a ona zostaje w tej cholernej pustej połówce bliźniaka i w dodatku nie wiadomo, kto się wprowadzi do drugiej połówki.

– Mamusiu, nie martw się na zapas. – Sławka cały czas obserwowała matkę i prawdopodobnie doskonale wiedziała, o czym myśli tak ponuro, a to, że użyła zdrobnienia „mamusiu”, świadczyło o jej prawdziwym wzruszeniu. – Musieliśmy kiedyś skończyć szkołę. Musieliśmy dorosnąć. Ale tak naprawdę zawsze będziemy twoimi dziećmi…

Masz ci los!

Eulalia jeździła w góry co roku, kiedy nie miała jeszcze dzieci i potem, dopóki były małe, zawsze w czerwcu, tłumacząc wszystkim, że najbardziej lubi maj, a w górach ten maj jest opóźniony, więc jeżeli jedzie tam w czerwcu, to w efekcie ma dwa maje. Kiedy Bliźniaki poszły do szkoły, przerzuciła się na sierpień, twierdząc, nie bez racji, że w lipcu zawsze leje.

Zimową wersję gór uważała za bardzo piękną, ale wolała ją oglądać na obrazkach. Wydawała jej się za surowa. Ona chciała mieć te wszystkie odcienie zieleni i błękitu, te wszystkie kwiaty, wielobarwne głazy, szumiące potoki, szaleństwo wodospadów… No i ten miękki wiatr, ciepły – przyjazny.

Marzyła też zawsze o nakręceniu filmu o górach. Nie tych groźnych, dla wspinaczy i innych odważnych ludzi, ale tych życzliwych, odpłacających miłością za miłość. Tak, tak. Eulalia uważała, że kocha góry z wzajemnością. Nigdy nie była specjalnie wysportowana, a jednak obeszła swego czasu prawie całe Tatry. Kiedy wdrapała się na Granaty, prawie rozpłakała się ze szczęścia na widok tych wszystkich szczytów wokół siebie…

W Karkonosze zaczęła jeździć z małymi Bliźniakami, bo było bliżej i miała tam wygodne lokum u dawnych kolegów swojego byłego męża. Zawsze żałowała, że nie ma z sobą operatora z kamerą.

Marzenia się jednak spełniają. Miała go wreszcie.

Zaraz pierwszego dnia zdjęciowego prawie siłą wepchnęła Marka do potoku w dolinie Łomniczki. Nie chciał, nie wierzył jej, odmawiał, pyskował, ale w końcu machnął ręką i poszedł filmować wodę spienioną wokół wielkiego kanciastego kamienia.

Pół godziny później na próżno starała się go przekonać, że należy jechać dalej. Zamoczony do kolan, skakał z kamienia na kamień i z kępki na kępkę, nie odrywając oka od wizjera kamery.

– Przekonałeś się do górskich potoków? – zapytała go z wysokości mostka.

– Jestem w trakcie – odpowiedział, wyłażąc w końcu na brzeg. – Nakręciłem ci tego trochę, zrobisz sobie ekstrateledysk pod tytułem „Lanie wody”. Gdzie teraz?

– Do Samotni. Zrobimy trochę obrazków po drodze, zdokumentujemy schronisko, rano machniemy świt w górach, pofilmujemy trochę roślinek, turystów na szlakach, jezioro, a w południe przyjedzie Stryjek i zawiezie nas na Śnieżkę. Nocujemy i robimy wschód słońca.

– To Stryjek nie zostaje z nami na noc? A jak będziemy się przemieszczać jutro rano?

– Na nóżkach. Wszystko mamy w zasięgu ręki.

– Przyjadę koło jedenastej – powiedział Stryjek. – Myślę, że samochód jednak wam się przyda.

– Nasza koleżanka nie nosi kamery, więc ma do samochodu stosunek beztroski – mruknął zgryźliwie Marek, ładując się do land – rovera. – Tę Łomniczkę warto by zrobić z góry.

– Mamy to zaplanowane na pojutrze, jak będziemy zjeżdżać w dół.

– Ale będziecie musieli zejść szlakiem, na własnych nogach – zmartwił się Stryjek. – Nie zaszkodzi ci?

W jego oczach Eulalia dostrzegła cień tamtego przerażenia z Polany.

– Nie bój się, w dół i latem mogę chodzić do woli. Zima mi szkodzi. Stój!

– Co się stało?! – Stryjek zahamował w miejscu, aż wszyscy powpadali na siebie wzajemnie, a Marek trzymający kamerę zaklął strasznie.

– Kwiatki – wyjaśniła Eulalia. – Tamta kępa. Nie wiem, co to jest, ale bardzo ładne. Zrób mi to, Mareczku.

Mareczek bez słowa wysiadł. Na ciemnym tle splątanych korzeni wysoka kępa kwiecia świeciła własnym blaskiem.

– Nie wiesz przypadkiem, Stryjku, jak one się nazywają? Pierwszy raz je widzę.

– Nie mam pojęcia. Musisz spytać Juniora. On się zna na kwiatach najlepiej z nas wszystkich.

– Kto to jest Junior?

– Nasz kolega, poznałaś go zimą, nie pamiętasz? Jeździł wam na nartach…

Eulalia skinęła głową, trochę niepewnie. Na nartach jeździła dla nich czołówka karkonoskich ratowników, a ona jeszcze nie nauczyła się wszystkich na pamięć.

Marek skończył z kępą. Eulalia miała nadzieję, że po drodze do Samotni zajadą do Bacówki na małą kawę, ale land – rover ominął Bacówkę dużym łukiem i pojechał dalej, w górę Karpacza, koło Wangu skręcając gwałtownie w stronę Rówienki. Eulalia pocieszyła się myślą, że po zdjęciach oni wrócą do Szczecina, a ona zostanie właśnie w Bacówce.

6
{"b":"88053","o":1}