– Nie, tak źle nie jest. Powiedziała, że wróci przed pierwszym września, żeby Marysię wyprawić do szkoły. Ale ona ma jeszcze jeden pomysł… Lala, nie zabij mnie…
– Już mam ochotę cię zabić za takie gadanie! Jaki pomysł, na litość boską?
– Lala… Wiesz, że byłem z nią w Cannes?
– Wiem, wiem. Postanowiła nakręcić film i zdobyć Złotą Palmę? Czy może wraca tam, żeby pomnożyć w kasynie twoją fortunę magnacką?
– Na szczęście nic z tych rzeczy. Ale… ona się tam, w tym Cannes, zaprzyjaźniła zjedna taką kobitką z Londynu… Ta kobitka ma tam mieszkanie… No, jednym słowem, Helence bardzo się to mieszkanie podobało, ono ma rozkład podobny do naszego, na Jagiellońskiej i Helenka chce szybko wprowadzić parę zmian… Nie znasz przypadkiem jakiejś odpowiedniej firmy budowlanej?
– Firmy nie, ale tu obok remontują facetowi mieszkanie po Berybojkach. Bardzo sprawnie im to idzie. Mogę się dowiedzieć, co to za firma.
– To się dowiedz. W każdym razie Helenka ma do ciebie prośbę. Na czas tego remontu chciałaby zamieszkać u ciebie… Jedna osoba więcej chyba nie sprawi ci wielkiej różnicy… zwłaszcza że Bliźniaki jadą na studia…
– Chryste Panie! To na jak długo ona chce się do mnie wprowadzić?
– Tylko na czas remontu. Ona bardzo prosi…
– Atek! Jak ja ją znam, to ona wcale nie prosi, tylko cię zawiadomiła, że zamierza u mnie zamieszkać razem z Marysią i dziadkami! Ja zwariuję! Nie może tych zmian wprowadzać po kolei, pokój po pokoju?
– Helenka mówi, że musi kompleksowo – zaszemrał ledwo dosłyszalnie Atanazy.
– Atanazy! U mnie już mieszkają matka z ojcem, Marysia, koleżanka Sławki w ciąży i w trudnej sytuacji, jej chłopak, a Sławka i Kuba przecież jadą na studia dopiero w październiku! Czy wy myślicie, że ja mam dom z gumy?
– Lala…
– Atek! Ty cholerny kapciu!
– Lala… dowiesz się, co to za firma, ci budowlańcy?
– Dowiem się… A ty kiedy zamierzasz wracać?
– Mam kontrakt do końca roku, ale myślę, że będę musiał się trochę odkuć finansowo po pobycie Helenki.
– Nie umrzesz własną śmiercią!
– Jesteś kochana, siostrzyczko.
– Czekaj, nie rozłączaj się jeszcze, zawołam mamę, powiesz jej, żeby mi dała twoją kartę bankową!
Ale Atanazy już się rozłączył. Jednocześnie Eulalia zobaczyła przez okno matkę, idącą najwyraźniej do kościoła, w powłóczystej sukni typu wiek dziewiętnasty i słomkowym kapelusiku. Wyglądała doskonale. Babcia ma dobry gust. Swoją drogą dobra jest ta moda na dowolnie długie kiecki. Trzeba będzie definitywnie przejść na maxi, bo trochę za często miewa się spuchnięte nogi… zwłaszcza po niezupełnie przespanych nocach.
Zaraz, zaraz. Skoro Balbina poszła do kościoła, to legitymacja ubezpieczeniowa zawierająca kartę Atanazego powinna być dostępna!
Eulalia wyskoczyła z łóżka, owinęła się w szlafrok i pognała na górę, zbierając po drodze poły. W domu panowała przyjemna niedzielna cisza. Z bokówki dolatywało pochrapywanie ojca. Drzwi do pokojów Sławki i Kuby były zamknięte, czyli Sławka, Pola i Robert też jeszcze spali. Drzwi do dawnej sypialni Eulalii i Artura były uchylone. Wewnątrz nie było nikogo. Gdzie jest Marysia? Eulalia rozejrzała się. Nikogo. Widać Marysia siedzi w łazience, woda nie leci, zatem jeszcze się nie kąpie, tak czy siak, jak skończy, będzie musiała umyć sobie ręce, woda poleci, będzie słychać… Eulalia spokojnie zdąży znaleźć i zarekwirować kartę Atanazego. Te pieniądze stają się coraz bardziej potrzebne. Są rachunki do popłacenia…
Na paluszkach weszła do sypialni. Przez chwilę popatrzała na wygodne łoże i westchnęła na myśl o twardawej kanapie w gabinecie. Miło będzie tu wrócić… ale kiedy to nastąpi? Zważywszy remontowe plany Helenki, nieprędko.
Gdzie mama może trzymać książeczkę ubezpieczeniową? W torebce jej nie miała, bo to dokument spory i nieporęczny, a kościółkowa torebka Balbiny, dostosowana do kapelusza, słomkowa i malutka… Najpewniej w szufladce nocnego stolika.
Eulalia przedarła się przez zwały pościeli do nocnej szafki stojącej pod oknem. Otworzyła szufladę i znalazła w niej większą ilość lekarstw na różne przypadłości wieku sędziwego. Głównie witaminy i odżywki. Książeczki nie było.
Gdzie szukają złodzieje? W bieliźniarce. Zajrzała do bieliźniarki. Skądinąd, swojej własnej. Można tu schować słonia średniej wielkości. Mnóstwo półek i jeszcze kilka szuflad.
Przeszukiwała właśnie trzecią półkę od góry, kiedy usłyszała za sobą pełne wyrzutu:
– Och, ciociu!
Tego jeszcze brakowało.
– Dzień dobry, Marysiu. Gdzie byłaś, nie widziałam cię?
– Ciociu, dlaczego myszkujesz w pokoju babci?
– Mam wrażenie, że to jest, mimo wszystko, mój pokój. – Eulalia po chwilowej konsternacji oprzytomniała i postanowiła posłużyć się starą, niezawodną metodą Radia Erywań. – A ty, kochanie, powiedz mi, dlaczego to dziadek śpi w bokówce, a nie ty?
Na Marysię Radio Erywań nie działało.
– Ale szukałaś też w babci szufladzie…
– Nie uważasz, że tapczan w bokówce jest dla dziadka za mały? – spytała Eulalia z rozpędu. – Nie jest ci trochę wstyd, kiedy ty się tak rozkładasz na tym dużym łóżku, a dziadek śpi na ciasnym tapczanie i bolą go potem kości?
– Bo jeżeli szukasz karty bankowej taty, to babcia chowa ją pod poduszką, w książeczce ubezpieczeniowej.
– Szukam swojej koszuli nocnej bez rękawów – zełgała w popłochu Eulalia. Ta Marysia może wykończyć każdego. Pozbierała myśli. – Jest. Ale przy okazji kartę też mogę wziąć, potrzebne mi są pieniądze z konta.
– To ja bym radziła od razu jechać do bankomatu, najlepiej zanim babcia wróci, bo ona zawsze sprawdza, czy ta karta jest pod poduszką.
Mały potwór. Teraz, oczywiście, Eulalia nie będzie mogła zabrać karty i podłożyć jej na powrót po cichu. Będzie awantura, a w każdym razie mnóstwo niepotrzebnego gadania. Chociaż… wziąć można, a babcię poinformuje się po fakcie. Tylko faktu trzeba dokonać natychmiast.
– O czym ty mówisz, Marysiu? Babcia, oczywiście, dowie się, że wzięłam pieniądze z karty. Sama jej powiem. Gdzie jest ta karta, pod którą poduszką?
– Bliżej okna. Babcia wróci niedługo, musisz się, ciociu, pospieszyć.
Eulalia podniosła wskazaną poduszkę, znalazła książeczkę ubezpieczeniową i w niej kartę Visa.
Dobrze. Ma ją i nie puści. Może udałoby się Kubę wypchnąć zaraz do miasta? Nie zawracając sobie już głowy Marysią, Eulalia zeszła na parter. Kuba na kanapie w salonie przewracał się właśnie na drugi bok. Niedobrze. Zanim się go dobudzi, minie godzina. Robert się rusza na górze, ale chyba jednak nie poda mu pinu, za mało go zna. Sławka nie wstanie przed jedenastą. Pat. Klasyczny.
Ostatecznie spróbuje sama. Weszła do łazienki, popluskała się byle jak, ubrała i w drzwiach domu wpadła prosto na swoją matkę wracającą z kościoła. Coś szybko jej to poszło.
– Jadę po zakupy śniadaniowe – zełgała swobodnie. – Masz jakieś specjalne życzenia?
– Po zakupy, tak wcześnie? Kup mi biały serek. Półtłusty. Co ci się stało, że tak wcześnie wstałaś?
– Ciocia zabrała taty kartę bankową – zameldowała potworna Marysia.
Balbina znieruchomiała.
– Czy to dziecko mówi prawdę?
– Oczywiście. – Eulalia gwałtownie zdusiła w sobie chęć natychmiastowego zabicia dziecka. – Potrzebuję pieniędzy na życie. Rachunki muszę popłacić. Atanazy dzwonił rano, chciałam cię zawołać, ale właśnie wyszłaś.
– No, to ja już za nic nie odpowiadam – nadęła się Balbina i odeszła godnie, a za nią podreptała zawiedziona Marysia, która miała nadzieję na większą awanturę.
Rozbawiona Eulalia poszła do samochodu. Już wyjeżdżała z bramy, kiedy usłyszała dobiegający z okna głos matki:
– Atanazy po co dzwonił? Ty już sama nic nie powiesz, trzeba z ciebie wołami wyciągać!
– Od września wprowadza się do nas Helenka! – odkrzyknęła.
– Jezus Maria! Gdzie się wprowadza? Tutaj? Dlaczego? Co będzie ze szkołą Marysi?
– Helenka ma przerabiać mieszkanie, żeby było jak na Lazurowym Wybrzeżu. Jadę już, resztę ci opowiem, jak wrócę.
– Ja się nie zgadzam… – zaczęła Balbina, ale w tym momencie jej wyrodna córka znikła z pola widzenia.
Wyrodna córka jechała tymczasem w stronę najbliższego bankomatu i rozmyślała. Od jakiegoś czasu miała tylko jedno życzenie: zostawić swój ukochany dom tak jak jest, pełen ludzi, i wyjechać jak najdalej. To znaczy najchętniej do Karpacza, gdzie w Bacówce panuje spokój i cisza, a jeśli nawet nie ma ciszy, to ją to mało obchodzi. Cisza zresztą zapanowuje na sto procent po osiemnastej, czyli po zakończeniu dyżurów przez panów ratowników. Można wtedy siedzieć na ławeczce i rozkoszować się przedwieczornym spokojem.
Bacówka miała jeszcze jedną nieprzecenialną zaletę: pozwalała oderwać się od codziennej troski o pieniądze.
Pracując ostatnio głównie w telewizji, Eulalia nigdy nie wiedziała tak naprawdę, jak będą wyglądały jej zarobki za dwa miesiące. Teraz jest w zasadzie nieźle: ma swój cykl o zwierzakach, przygotowuje wspólnie z Rochem cykl o morzu. No ale zwierzaki prawdopodobnie skończą żywot od nowego roku, a morze planowane jest tylko na dziesięć odcinków, zresztą w programie lokalnym, więc mało płatnym.
Coś tam ktoś tam mówił o jakimś tam konkursie grantowym na program o oszczędzaniu. Wprawdzie sama nie potrafiła nigdy oszczędzić ani złotówki, ale w końcu nie o to chodzi. Można robić programy o balecie, nie będąc tancerzem. Jest w mieście uniwersytet, ma różne ambitne wydziały ekonomiczne, trzeba się będzie po prostu rozejrzeć za konsultantami.
Nie spostrzegłszy się nawet, zaczęła planować nowy program. Najchętniej nazwałaby go „Oszczędzajcie do przodu”. Ona sama przez całe życie stosowała wyłącznie oszczędzanie do tyłu, czyli kupowała różne rzeczy na raty albo zaciągała pożyczki. Miała, oczywiście, ponurą świadomość, że przepłaca, ale miała równie ponurą świadomość, że nie uda jej się uskładać potrzebnych sum, no a raty spłacać będzie musiała. Czasami zdarzało się nawet (kiedy inflacja osiągała pewien poziom), że pieniądz tak tracił na wartości, iż prawie wychodziła na swoje. Kiedy już zdecydowała się na jakieś raty, nigdy nie liczyła, ile straci. Uważała, że nie należy się niepotrzebnie denerwować. Może więc nie była najodpowiedniejszą osobą, żeby uczyć ludzi sztuki oszczędzania, ale od czego uniwersytet? Sobie zostawi rolę przekaźnika ważkich treści.