Skrył się pod kocem, gdyż weszła salowa i zamknęła okno, na którego zakurzonym parapecie pozostał odciśnięty ślad pantofla Dziadka.
– Spać! Spać! Nic się nie stało! – powiedziała grubym głosem i wyszła, gasząc lampę.
– Anioł Dziadka dał mi wskazówkę. Jestem przecież półczłowiekiem. Mam ciało – myślał Bezdomny Anioł i poczuł ból w nie zabliźnionej ranie na plecach. Pióro wciąż nabierało Mocy i dawało znać, że pragnie powrócić do właściciela.
Niewidzialny dla ludzi mały płomyczek zerwał się z drzewa i pofrunął nad miastem, zataczając szerokie kręgi, jakby chciał posmakować radości lotu. Sanitariusze zabierali z dziedzińca martwe ciało Dziadka, przypinając mu na piersi kartkę: “NN” – Nazwisko Nieznane.
“Pochowają go teraz w ziemi, w drewnianej skrzynce” – myślał Ave. “Ludzie tak różnie obchodzą się ze swoimi zmarłymi. Grzebią ich w ziemi, palą, pozostawiają wysoko w górach, puszczają z nurtem rzeki lub wrzucają w morze. Ale przy pochówku zawsze obecny jest Anioł”.
– Wiesz, co jest twoją słabością? – spytał Vea, kryjąc swój odwłok pod koszulą brata. I nie czekając na odpowiedź, ciągnął:
– Wy, Anioły, nie umiecie wyobrazić sobie całego Zła, gdyż ono nie ma końca. A my wyobrażamy sobie Dobro, gdyż ma ono dokładnie wytyczone ramy. Światłość ściśle określa granicę, poza którą Dobro się kończy. Kończy się tam, gdzie zaczyna się Zło. Lecz Zło jest rozciągliwe i nikt, nawet sama Światłość nie wie, gdzie jest jego kres. My też tego nie wiemy. Ludzkie możliwości są w tym względzie nieograniczone. Jeśli mimo to kochasz ludzi, mógłbyś też pokochać mnie. Ja nie czynię Zła. Ja tylko nim jestem. Tak bardzo boję się samotności i Czarnej Gromady. Nie zostawiaj mnie, Ave.
Ewa czekała cierpliwie na znak od anielskiego pióra.
“Ostatni raz…”, powtarzała sobie w myślach, marząc o tym, by już nigdy “nie bawić się w Anioła”. “Myli się ten, kto sądzi, że moc zmieniania czyjegoś życia jest wspaniałym przywilejem”, stwierdziła. Jeszcze niedawno temu, gdy czytała baśnie, rola wróżki, zmieniającej magicznie czyjś los, wydawała się jej ciekawsza niż role królewien i Kopciuszków. Dziś rozumiała, jak wielki to ciężar.
Wyniki badań krwi nie pogorszyły się. Choroba jakby się zatrzymała. Ale Ewa i tak nie chodziła w tym roku do szkoły. I niecierpliwie wyczekiwała na drgnienie anielskiego pióra. Lecz wielkie pióro (“Pióro Matka”, jak je czasem nazywała w myślach) wprawdzie drżało, ale nie było w tym nic nadzwyczajnego. Taka była jego uroda. Malutkie zaś, skryte pod dresem (“Piórko Dziecko”), spoczywało nieruchomo na jej piersi. Spało.
“Czyżby mój Anioł o mnie zapomniał? A może nie ma już wpływu na zachowanie pióra? Może ono samo decyduje o wyborze właściwego momentu?”, zastanawiała się niespokojnie.
Babcia tymczasem przynosiła frapujące wieści o Pani Samej.
– Będę świadkiem na ich ślubie. I to już wkrótce, na Boże Narodzenie. Czy wiecie, że oni byli parą ponad piętnaście lat, lecz żadne z nich nie umiało zrobić ostatecznego kroku? Jakby się czegoś bali. I ta miłość wypalała się w nich, marnowała, nabierała jeszcze większej nieśmiałości… – mówiła babcia, a wszyscy słuchali z przyjemnością, gdyż takie opowieści każdy lubi.
“A ja nie chcę brać odpowiedzialności za zmianę życia Pani Samej, nawet gdyby to była zmiana na lepsze. Kto mnie od tego uwolni?”, myślała Ewa, z nieznanym wcześniej poczuciem ciężaru. Tylko Anioł mógłby jej na to dać odpowiedź. Ale on nie chciał, by Ewa ją znała.
Dziewczynka niecierpliwie czekała na znak i zarazem bała się go. Chciała tylko, żeby już było po wszystkim. Wtedy odwiedzi Bezdomnego i odda mu pióro, które wciąż, z godziny na godzinę, rosło i nabierało Mocy.
Już nie mogło tkwić za szafą. Domownicy lękali się, że dostrzeże je ktoś obcy. To babcia wymyśliła, że trzeba skryć je w pokrowcu, Anna zaś wpadła na pomysł, że idealny byłby pokrowiec z wiolonczeli.
– Tak! – ucieszyła się Ewa. Bardzo lubiła ciemną i soczystą barwę dźwięku tego instrumentu. Był przejmująco smutny lub przejmująco radosny, ale radosny w sposób dojrzalszy niż brzmienie skrzypiec. A pióro, jako część skrzydeł, miało tak wiele wspólnego z muzyką.
Pokrowiec został kupiony w mieście i Ewa z niezwykłą delikatnością, a nawet lękiem, skryła w nim bezcenny depozyt. W nocy jego blask i tak wydobywał się przez grube, brązowe płótno.
Mały puszek, schowany pod dresem, wciąż zachowywał spokój, nie dając dziewczynce żadnego znaku. Zbyt długo. Zbliżało się Boże Narodzenie, z nim ślub Pani Samej, i tylko cud, który miał zapewnić zdrowie Ewie, wciąż się nie dopełniał. Jakby utknął w pół drogi. Czy cuda mogą utknąć w pół drogi? Widocznie mogą.
Pewnego ranka Ewa obudziła się zdenerwowana i napięta. Zarazem zdecydowana.
– Musimy znowu do niego jechać – powiedziała.
– Więc to już…? – spytała spłoszona Anna.
Ewa pokręciła głową, a oni wcale nie zamierzali być wścibscy. Ale spłoszyli się. Marzenie o chwili, w której zwracają Aniołowi jego pióro, było łatwiejsze niż doczekanie tego momentu. W ogóle go sobie teraz nie wyobrażali.
– Co on zrobi z tym piórem? Złapie go jak parasol i pofrunie? Gdzie? I czy pióro go udźwignie? – zastanawiała się Anna.
W Janie odezwała się dusza naukowca i zaczął analizować możliwość implantowania pióra.
– Lekarze potrafią dziś przyszyć uciętą dłoń, przeszczepić wątrobę czy serce, wymienić fragment skóry. Może umieliby wszczepić Bezdomnemu pióro? Tylko co miałoby z tego wyniknąć?
Babcia nawet nie próbowała domyślać się, co wyniknie z połączenia Anioła z piórem. Bała się rozczarowania. Miała jasne przekonanie, że jej wnuczka jeszcze nie wypełniła obietnicy danej Aniołowi; jeszcze nie wykonała wszystkich “anielskich obowiązków”. Wciąż czegoś brakowało, choć pióro było tak zdumiewająco wielkie i przerażająco obce. Już nikt nie nazwałby go ptasim. Nie pochodziło z tego świata i każdy musiałby to zauważyć. Babcia rozumiała, że trzeba je oddać właścicielowi, gdyż strach przechowywać coś takiego w domu.
A Ewa nie myślała, czuła tylko, że w przytułku dopełni się cud. Ale jaki…? I w jaki sposób? Kogo tym razem dotknie anielskie pióro?
Gdy wsiadali do samochodu, zaczął sypać pierwszy tej zimy śnieg. Początkowo prószył nieśmiało, lecz gdy ujechali kawałek drogi, zaczął przemieniać się w groźną zadymkę. Widoczność spadła do kilkunastu metrów.
Pióro ledwie mieściło się w pokrowcu. Położyli je na tylnej półce samochodu. Im bardziej zbliżali się do przytułku, tym bardziej byli wystraszeni i niepewni. Tylko Ewa czuła jakiś dziwny spokój. Pióro nabrało Mocy, jak jej pragnął Anioł, choć ona nie wypełniła trzeciego zadania. Coś jej mówiło, że właśnie teraz, dokładnie dziś, trzeba dostarczyć mu jego własność. On rozstrzygnie, co dalej. On podpowie…
– …tam? W tym okropnym przytułku? Gdzie wszyscy będą na nas patrzyć? Tam mamy wyjmować pióro z pokrowca? – denerwowała się babcia. – Co innego, gdyby to było tutaj, w tej ruderze, gdzie nikogo nie ma. Ale tam…?!
– On zdecyduje – powiedziała z uporem Ewa. Zatem jechali z niepokojem i z nadzieją. Nie zdobyliby się na przedłużanie oczekiwania.
W czasie jazdy nie rozmawiali ze sobą i oglądali się wciąż do tyłu, sprawdzając, czy bezcenny depozyt nadal tam jest.
– Wjedziesz na coś! Przestań się oglądać! Pilnujemy go! – irytowała się Anna.
Mijali właśnie ruchliwe skrzyżowanie, gdy stojący pośrodku policjant ostro zagwizdał. Jan ze zdenerwowania przygryzł wargi i pokazała się kropelka krwi. Każda chwila, która wstrzymywała ich zbliżanie się do celu, była katorgą.
– Zainstalował pan nieprawidłowe tylne światła – oświadczył ponuro przedstawiciel drogowej władzy.
– Nieprawidłowe? – zdziwił się Jan. – Zwykłe, fabryczne…
– Fabryczne nie oślepiałyby kierowców jadących za panem, i to w biały dzień – odparł surowo policjant. – Proszę wysiąść i zobaczyć.
Jan wysiadł i obszedł auto. Zatrzymał się osłupiały: oblepiony śniegiem tył samochodu gorzał od blasku.
– Proszę to zgasić – nakazał policjant.
– Tak, tak, już gaszę – rzekł odruchowo Jan, zastanawiając się, jakim cudem ma zgasić blask anielskiego pióra.
Jednak Ewa pojęła, o co chodzi, i jeszcze zanim Jan sięgnął do wyłącznika świateł, ona już schwyciła pokrowiec i zsunęła go z półki.
– Od razu inaczej – stwierdził policjant. – Lepiej, żeby pan zmienił te światła. Może dali jakieś eksperymentalne?
– Możliwe. To się już nie powtórzy – obiecał Jan, myśląc w duchu: “To rzeczywiście już się nie powtórzy. Nigdy”.
Znowu ruszyli, lecz teraz rósł w nich lęk z innego powodu: jeśli skryte w pokrowcu pióro porażało blaskiem jadących za nimi – to jak wyjmą je z pokrowca w przytułku?
– On coś wymyśli – powiedziała z przekonaniem Ewa. W przytułku była właśnie pora obiadu. Na korytarzach unosił się skisły zapach kapusty, dziwnie pasujący do tych szarych, ponurych ścian i odrapanych tynków.
– Musicie poczekać. W czasie posiłków nie wpuszczamy gości. Zresztą, i tak nie przychodzą – powiedziała tęga salowa topornym głosem. Patrzyła na nich z nieskrywaną ciekawością.
– A właściwie to czemu go odwiedzacie? Kim on dla was jest?
– On… on jest naszym… – zaczął niepewnie Jan, lecz przerwała mu babcia, uznając, że lepiej nie kłamać:
– To bezdomny z naszego osiedla. Znamy go od ośmiu lat. To chyba normalne, że chcemy wiedzieć, jak się czuje?
– Nienormalne. Nikt bezdomnych nie odwiedza. Nawet gdy mają rodziny. Rodzina czasem przyjdzie po ciało, ale na ogół nawet wtedy nie przychodzą – powiedziała salowa.
– Po ciało? – powtórzyła odruchowo Anna.
– Oni umierają szybciej niż normalni ludzie. Czasem sami to przyśpieszają, bo mają dość. Temu waszemu też niewiele brakuje.
Salowa przyjrzała im się podejrzliwie, a potem w jej oczach zalśnił nagły błysk zrozumienia:
– A może on ma jakiś majątek? Zapisał wam? Czekacie na spadek?
– Jak pani może… – zaczęła babcia, ale salowa ciągnęła:
– Był tu taki jeden. Pięć groszy nikt by za niego nie dał, a w materac wszył złote dwudziestodolarówki. I wtedy zlecieli się wszyscy krewni, których wcześniej w ogóle nie było…