Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Zrobimy go na pieroga.

— Na pieroga?

— Ciszej, panie koroner.

— Ale… Ach, nieważne. Dobra. Daję ci wolną rękę.

— Jutro sprawcie, byśmy stanęli w jakiejś wsi na kwaterę. Ja już resztę załatwię. A teraz dla pozoru zburczcie mnie srogo, a ja odejdę.

— Nijak mi burczeć — uśmiechnął się do niej oczami i mrugnął lekko, natychmiast przybierając nadętą minę surowego dowódcy. - Bo zadowolony jestem z pani, pani Selborne.

Powiedział «pani». Pani Selbome. Jak do oficera.

Mrugnął znowu.

— Nie! — powiedział i machnął ręką, wybornie grając swą rolę. - Prośbie odmawiam! Odmaszerować!

— Tak jest, panie koroner.

Następnego dnia, późnym popołudniem, Skellen zarządził postój w wiosce nad rzeką Lete. Wieś była bogata, otoczona palisadą, wjeżdżało się przez elegancki kołowrót ze świeżych sosnowych belek. Nazywała się ta wieś Goworożec — a brała się ta nazwa od malej kamiennej kapliczki, w której stała wykonana ze słomy kukiełka przedstawiająca jednorożca.

Pamiętam, przypomniała sobie Kenna, jak rechotaliśmy z tego słomianego bożka, a sołtys z poważną miną wyjaśniał, że opiekujący się wsią święty goworożec był przed laty złoty, potem był srebrny, był miedziany, było kilka wersji kościanych i kilka ze szlachetnego drewna. Ale wszystkie rabowali i kradli. Przyjeżdżali z daleka, by zrabować albo ukraść. Dopiero od kiedy goworożec słomiany, jest spokój.

Rozłożyliśmy się we wsi obozem. Skellen, jak było umówione, zajął świetlicę.

Po niecałej godzinie zrobiliśmy niewidzialnego szpiega na pieroga. Klasycznym, podręcznikowym sposobem.

*****

— Proszę podejść — polecił głośno Puszczyk. - Proszę podejść i rzucić okiem na ten dokument… Zaraz? Czy wszyscy już są? Żebym nie musiał dwa razy tłumaczyć.

Ola Harsheim, który właśnie upił ze skopka nieco rozcieńczonej zsiadłym mlekiem śmietany, oblizał wargi ze śmietanowych wąsów, odstawił naczynie, rozejrzał się, policzył. Dacre Silifant, Bert Brigden, Neratin Ceka, Ta Echrade, Joanną, Selborne…

— Nie ma Dufficeya.

— Wołać.

— Kriel! Duffi Kriel! Do dowódcy na odprawę! Po ważne rozkazy! Biegiem!

Dufficey Kriel, zdyszany, wbiegł do izby.

— Wszyscy są, panie koroner — zameldował Ola Harsheim.

— Zostawcie okno otwarte. Śmierdzi tu czosnkiem, że zdechnąć można. Drzwi też otwórzcie, zróbcie przeciąg.

Brigden i Kriel posłusznie otworzyli okno i drzwi. Kenna zaś po raz kolejny stwierdziła, że z Puszczyka byłby naprawdę świetny aktor.

— Proszę podejść, panowie. Otrzymałem od cesarza ten oto dokument, tajny i niezwykłej wagi. Proszę o uwagę…

— Teraz! — wrzasnęła Kenna, wysyłając silny kierunkowy impuls, który oddziaływaniem na zmysły równoważny był bliskiemu uderzeniu pioruna.

Ola Harsheim i Dacre Silifant chwycili skopki i równocześnie chlusnęli śmietaną we wskazywanym przez Kennę kierunku. Til Echrade zamaszyście sypnął skrywanym pod stołem korcem mąki. Na podłodze izby zmaterializował się śmietanowo-mączny kształt, początkowo bezforemny. Ale Bert Brigden czuwał. Bezbłędnie oceniwszy, gdzie może być głowa pieroga, z całej siły przydzwonił w tę głowę żeliwną patelnią.

Potem wszyscy rzucili się na oblepionego śmietaną i mąką szpiega, zdarli mu z głowy czapkę-niewidkę, chwycili za ręce i nogi. Przewróciwszy stół blatem do dołu, przykrępowali kończyny pojmanego do stołowych nóg. Ściągnęli mu buty i onuce, jedną z onuc wtłoczyli w rozwarte do krzyku usta.

Aby uwieńczyć dzieło, Dufficey Kriel z rozmachem kopnął pojmanego w żebra, a pozostali z zadowoleniem przyjrzeli się, jak kopniętemu oczy wylazły na wierzch.

— Piękna robota — ocenił Puszczyk, który przez cały, niebywale krótki czas zajścia nie poruszył się, stojąc ze skrzyżowanymi na piersi rękami.

— Brawo, Gratuluję. Przede wszystkim pani, pani Selborne.

Cholera, pomyślała Kenna. Jak tak dalej pójdzie, naprawdę gotowam zostać oficerem.

— Panie Brigden — powiedzial chłodno Stefan Skellen, stając nad rozkrzyżowanym między stołowymi nogami jeńcem — proszę włożyć żelaza w węgle. Panie Echrade, proszę dopilnować, by w pobliżu świetlicy nie kręciły się dzieci.

Pochylił się, zajrzał związanemu w oczy.

— Dawno się nie pokazywałeś, Rience — powiedział. - Już się zaczynałem martwić, że spotkało cię jakieś nieszczęście.

*****

Uderzył dzwon kordegardy, sygnał zmiany warty. Siostry Scarra chrapały melodyjnie. Kohut mlaskał przez sen, obejmując taboret.

Grał zucha, przypomniała sobie Kenna, udawał odważnego ten cały Rience. Czarownik Rience zrobiony na pieroga i przywiązany do stołowych nóg z gołymi piętami w górze. Grał zucha, ale nie oszukał nikogo, a mnie już najmniej. Puszczyk uprzedził, że to czarownik, mieszałam mu więc myśli, by nie mógł czarować ani wzywać magicznej pomocy. Przy okazji czytałam go. Bronił dostępu, ale gdy poniuchał dymu węgli paleniska, w którym rozgrzewały się żelaza, jego magiczne ochrony i blokady puściły na wszystkich szwach jak stare gacie, a ja mogłam go czytać podług woli. Jego myśli niczym nie różniły się od myśli innych, których czytałam w takich samych sytuacjach. Myśli ludzi, których za chwilę będą torturować. Myśli rozpierzchłe, rozdygotane, pełne strachu i rozpaczy. Myśli zimne, oślizgłe, mokre i cuchnące. Jak wnętrzności trupa.

Mimo tego, gdy wyciągnięto mu knebel, czarownik Rience próbował udawać zucha.

*****

— No, dobra, Skellen! Złapaliście mnie, wasza wzięła! Gratuluję. Niski pokłon przed techniką, fachowością i profesjonalizmem. Świetnie wyszkoleni ludzie, pozazdrościć. A teraz proszę mnie uwolnić z tej niewygodnej pozycji.

Puszczyk podsunął sobie krzesło, usiadł na nim okrakiem, opierając splecione dłonie i podbródek na oparciu. Patrzył na jeńca z góry. I milczał.

— Każ mnie uwolnić, Skellen — powtórzył Rience. - A potem wyproś stąd podwładnych. To, co mam do powiedzenia, przeznaczone jest wyłącznie dla twoich uszu.

— Panie Brigden — spytał Puszczyk, nie odwracając głowy. - Jaki kolor mają żelazka?

— Jeszcze chwila, panie koroner.

— Pani Selborne?

— Kłopotliwie się go teraz czyta — wzruszyła ramionami Kenna. - Zbytnio się boi, strach głuszy wszystkie inne myśli. A jest tych myśli, że hej, W tym kilka takich, które próbuje ukryć. Za magicznymi parawanami. Ale to dla mnie nic trudnego, mogę…

— Nie będzie to potrzebne. Spróbujemy klasycznie, czerwonym żelazem.

— Do diabła! — zawył szpieg. - Skellen! Ty chyba nie zamierzasz…

Puszczyk pochylił się, twarz zmieniła mu się lekko.

— Po pierwsze: panie Skellen — wycedził. - Po drugie: tak, jak najbardziej, zamierzam kazać przypiec ci podeszwy, Rience. Uczynię to z niewymowną satysfakcją. Potraktuję to bowiem jako wyraz sprawiedliwości dziejowej. Założę się, że nie rozumiesz.

Rience milczał, więc Skellen kontynuował.

— Widzisz, Rience, ja radziłem Vattierowi de Rideaux, by przypalił ci pięty już wówczas, siedem lat temu, gdy łasiłeś się do cesarskiego wywiadu jak pies, skamląc o łaskę i przywilej bycia zdrajcą i podwójnym agentem. Ponowiłem radę cztery lata temu, gdyś bez mydła właził w rzyć Emhyrowi, pośrednicząc w kontaktach z Vilgefortzem. Gdyś przy okazji polowania na Cintryjkę awansował ze zwykłego małego sprzedawczyka na pierwszego nieledwie rezydenta. Szedłem o zakład z Vattierem, że przypieczony powiesz, komu służysz… Nie, źle mówię. Że wymienisz wszystkich, którym służysz. I wszystkich, których zdradzasz. A wtedy, mówiłem, zobaczysz, zadziwisz się, Vattier, w ilu punktach zgadzają się obie listy. Ale cóż, Vattier de Rideaux mnie nie posłuchał. I teraz żałuje niechybnie. Ale nic straconego. Ja przypiekę cię tylko trochę, a gdy już będę wiedział, co chcę wiedzieć, odstawię cię do dyspozycji Vattiera. A on skórę z ciebie złupi, po trochu, małymi fragmentami.

Puszczyk wyjął z kieszeni chustkę i flakonik perfum. Obficie pokropił chustkę i przyłożył ją do nosa. Perfumy przyjemnie pachniały piżmem, a jednak Kennie zebrało się na wymioty.

- Żelazo, panie Brigden.

- Śledzę was na polecenie Vilgefortza! — zaryczał Rience. - Chodzi o dziewczynę! Śledząc wasz oddział, miałem nadzieję uprzedzić was, dotrzeć przed wami do tego łowcy nagród! Miałem spróbować wytargować od niego dziewkę! Od niego, nie od was! Bo wy chcecie ją zabić, a Vilgefortzowi potrzebna żywa! Co jeszcze chcecie wiedzieć? Powiem! Wszystko powiem!

— Hola, hola! — zawołał Puszczyk. - Wolnego! Toż głowa może rozboleć od tego hałasu i natłoku informacji: Wyobrażacie sobie, panowie, co będzie, gdy się go przypiecze? Zakrzyczy nas ze szczętem!

Kriel i Silifant zarechotali glośno. Kenna i Neratin Ceka nie dołączyli się do wesołości. Nie dołączył do niej także Bert Brigden, który właśnie wyjął z żaru pręt i przyjrzał mu się krytycznie. Żelazo było rozpalone tak, że wydawało się transparentne, jakby to nie było żelazo, a wypełniona płynnym ogniem szklana rurka.

Rience zobaczył to i zakrakał.

— Ja wiem, jak znaleźć łowcę i dziewczynę! - wrzasnął. - Wiem to! Powiem wam!

— No pewnie.

Kenna, wciąż próbująca czytać w jego myślach, aż skrzywiła się, odbierając falę rozpaczliwej, bezsilnej wściekłości. W mózgu Rience'a znowu coś pękło, jakaś kolejna przegródka. Ze strachu powie coś, pomyślała Kenna, co zamierzał trzymać do końca, jako kartę atutową, asa, którym mógł przebić inne asy w ostatnim, decydującym rozdaniu o najwyższą stawkę, teraz, ze zwykłego obrzydliwego strachu przed bólem, wyrzuci tego asa na blotkę.

Nagle coś pyknęło jej w głowie, poczuła w skroniach gorąco, potem nagle zimno.

I już wiedziała, znała ukrytą myśl Rience'a.

Bogowie, pomyślała. Ależ wplątałam się w kabałę…

— Powiem! — zawył czarodziej, czerwieniejąc i wpijając wybałuszone oczy w twarz koronera. - Powiem ci coś naprawdę ważnego, Skellen! Vattier de Rideaux…

Kenna nagle usłyszała inną, obcą myśl. Zobaczyła, jak Neratin Ceka z ręką na sztylecie przysuwa się do drzwi.

Załomotały buty, do świetlicy wpadł Boreas Mun.

— Panie koroner! Prędko, panie koroner przyjechali… Nie uwierzycie, kto!

71
{"b":"87930","o":1}