— Uwierzę. Znam siłę legend.
Fiord zasłonił ich nieco od wiatru, żagiel załopotał.
— Dmijcie w róg — rozkazał załodze Crach. - Przybijamy do brzegu, trzeba dać znać świątobliwym paniom, że przybywamy w gości.
Położony na szczycie długich kamiennych schodów gmach wyglądał jak gigantyczny jeż — tak obrośnięty był mchem, bluszczem i krzakami. Na jego dachu, jak zauważyła Yennefer, rosły nie tylko krzaki, ale nawet małe drzewka.
— Oto i świątynia — potwierdzi! Grach. - Gaj, który ją otacza, zwie się Hindar i też jest miejscem kultu. To stąd bierze się świętą jemiole, a na Skellige, jak wiesz, jemiołą przybiera się i dekoruje wszystko, od kołyski noworodka po mogiłę… Uważaj, schody są śliskie… Religia, he, he, mocno obrasta mchem… Pozwól, wezmę cię pod ramię… Wciąż ten sam rodzaj perfum… Yenna…
— Crach. Proszę cię. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.
— Wybacz. Chodźmy.
Przed świątynią czekało kilka młodych i milczących kapłanek. Jarl pozdrowił je uprzejmie, wyraził chęć rozmowy z ich przełożoną, którą nazywał Modron Sigrdrifą.
Weszli do środka, do wnętrza rozświetlanego słupami światła bijącymi z wysoko umieszczonych witraży. Jeden z takich słupów oświetlał ołtarz.
— Do stu morskich diabłów — mruknął Crach an Craite. - Zapomniałem, jaki on jest wielki, ten Brisingamen. Nie byłem tu od dziecka… Za to można by chyba kupić wszystkie stocznie z Cidaris. Razem z pracownikami i roczną produkcją.
Jarl przesadzał. Ale nie bardzo.
Nad skromnym marmurowym ołtarzem, nad figurkami kotów i sokołów, nad kamienną misą wotywnych darów, górowała statua Modron Freyji, Wielkiej Matki, w jej typowym aspekcie maternalnym — kobiety w luźnych szatach zdradzających przesadnie podkreśloną przez rzeźbiarza ciążę. Z pochyloną głową i zakrytymi chustą rysami twarzy. Nad złożonymi na piersi dłońmi bogini widoczny był brylant, element złotego naszyjnika. Brylant był lekko błękitny w zabarwieniu. Najczystszej wody. Duży.
Na oko jakieś sto pięćdziesiąt karatów.
— Jego nawet nie trzeba by było ciąć — szepnęła Yennefer. - Ma szlif w rozetę, dokładnie taki, jakiego potrzebuję. Akuratne fasetki do defrakcji światła…
— To znaczy, że mamy szczęście.
— Wątpię. Za chwilę zjawią się kapłanki, a ja, jako bezbożnica, zostanę zelżona i wyrzucona stąd na zbity pysk.
— Przesadzasz?
— Ani trochę.
— Witam, jarlu, w świątyni Matki. Witam i ciebie, szanowna Yennefer z Vengerbergu.
Crach an Craite skłonił się.
— Bądź pozdrowiona, czcigodna matko Sigrdrifo. Kapłanka była wysoka, prawie tak wysoka jak Crach — a to oznaczało, że Yennefer przewyższała o głowę. Miała jasne włosy i oczy, pociągłą, niezbyt ładną i niezbyt kobiecą twarz.
Gdzieś ją już widziałam, pomyślała Yennefer. Niedawno. Gdzie?
— Na schodach Kaer Trolde, prowadzących do portu — przypomniała z uśmiechem kapłanka. - Gdy drakkary wypływały z sundu. Stałam nad tobą, gdy niosłaś pomoc zaczynającej już ronić brzemiennej kobiecie. Na kolanach, nie troszcząc się o suknię z bardzo drogiego kamlotu. Widziałam to. I nigdy nie dam już ucha opowieściom o nieczułych i wyrachowanych czarodziejkach.
Yennefer chrząknęła, pochyliła głowę w ukłonie.
— Stoisz przed ołtarzem Matki, Yennefer. Niechaj więc spłynie na ciebie jej łaska.
— Czcigodna, ja… Chciałam cię uniżenie prosić…
— Nic nie mów. Jarlu, z pewnością masz wiele zajęć. Zostaw nas same, tu, na Hindarsfjall. My zdołamy się porozumieć. My jesteśmy kobietami. Nieważne, czym się trudnimy, kim jesteśmy: zawsze służymy tej, która jest Dziewicą, Matką i Staruchą. Uklęknij przy mnie, Yennefer. Pochyl głowę przed Matką.
*****
— Zdjąć bogini z szyi Brisingamen? — powtórzyła Sigrdrifa, a w jej głosie więcej było niedowierzania niż świętego oburzenia. - Nie, Yennefer. To po prostu niemożliwe. Rzecz nawet nie w tym, że nie ośmieliłabym się… Nawet gdybym się odważyla, Brisingamenu zdjąć się nie da. Naszyjnik nie ma zapięcia. Jest trwale spojony z posągiem.
Yennefer długo milczała, mierząc kapłankę spokojnym wzrokiem.
— Gdybym wiedziała — powiedziała zimno — od razu odpłynęłabym wraz z jarlem na Ard Skellig. Nie, nie, czasu spędzonego na rozmowie z tobą bynajmniej nie uważam za stracony. Ale mam go bardzo mało. Naprawdę bardzo mało. Przyznam, zwiodły mnie nieco twoja życzliwość i serdeczność…
— Jestem ci życzliwa — przerwała bez emocji Sigrdrifa. - Twoim planom również sprzyjam, całym sercem. Znałam Ciri, lubiłam to dziecko, porusza mnie jej los. Podziwiam cię za zdecydowanie, z jakim chcesz iść dziewczynie na ratunek. Spełnię każde twoje życzenie. Ale nie Brisingamen, Yennefer. Nie Brisingamen. O to nie proś.
— Sigrdrifo, by ruszyć Ciri na pomoc, muszę pilnie zdobyć nieco wiedzy. Kilka informacji. Bez nich będę bezsilna. Wiedzę i informacje mogę posiąść wyłącznie w drodze telekomunikacji. Żeby móc komunikować się na odległość, muszę skonstruować za pomocą magii magiczny artefakt: megaskop.
— Urządzenie w rodzaju waszej osławionej kryształowej kuli?
— Znacznie bardziej skomplikowane. Kula umożliwia telekomunikację wyłącznie z inną skorelowaną kulą. Kulę ma nawet tutejszy krasnoludzki bank, do komunikacji z kulą w centrali. Megaskop ma trochę większe możliwości… Ale po co teoretyzować? Bez brylantu i tak nic z tego nie wyjdzie. Cóż, będę się żegnać…
— Nie spiesz się tak.
Sigrdrifa wstała, przeszła przez nawę, zatrzymując się przed ołtarzem i posągiem Modron Freyji.
— Bogini — powiedziała — jest również patronką wieszczek. Jasnowidzek. Telepatek. Symbolizują to jej święte zwierzęta: kot, który słyszy i widzi ukryte, i sokół, który widzi z wysoka. Symbolizuje to klejnot bogini: Brisingamen, naszyjnik jasnowidzenia. Po co budować jakieś patrzące i słyszące urządzenia, Yennefer? Nie prościej zwrócić się o pomoc do bogini?
Yennefer w ostatniej chwili powstrzymała się, by nie zakląć. W końcu, było to miejsce kultu.
— Zbliża się czas wieczornej modlitwy — podjęła Sigrdrifa. - Wraz z innymi kapłankami poświęcę się medytacji. Będę prosić boginię o pomoc dla Ciri. Dla Ciri, która niejeden raz była tu, w tej świątyni, niejeden raz patrzyła na Brisingamen na szyi Wielkiej Matki. Poświęć jeszcze godzinę lub dwie z twego cennego czasu, Yennefer. Zostań tu, z nami, na czas modłów. Wesprzyj mnie, gdy będę się modliła. Myślą i obecnością.
— Sigrdrifo…
— Proszę. Zrób to dla mnie. I dla Ciri.
*****
Klejnot Brisingamen. Na szyi bogini.
Stłumiła ziewnięcie. Gdyby chociaż jakieś śpiewy, pomyślała, jakieś inkantacje, jakieś misteria… Jakiś mistyczny folklor… Byłoby mniej nudno, sen by tak nie morzył. Ale one po prostu klęczą, schyliwszy głowy. Bez ruchu, bez dźwięku.
Ale jednak potrafią, gdy chcą, operować Mocą, nieraz równie dobrze jak my, czarodziejki. Wciąż jest zagadką, jak one to robią. Żadnych przygotowań, żadnej nauki, żadnych studiów… Tylko modlitwa i medytacja. Dywinaq'a? Rodzaj autohipnozy? Tak twierdziła Tissaia de Vries… Czerpią energię nieświadomie, w transie nabywają zdolności jej przetworzenia analogicznej do naszych zaklęć. Przetwarzają energię, traktując to jako dar i łaskę bóstwa. Wiara daje im siłę.
Dlaczego nam, czarodziejkom, nigdy nie udało się nic takiego?
Spróbować? Korzystając z atmosfery i aury tego miejsca? Mogłabym przecież sama wprowadzić się w trans… Choćby patrząc na ten brylant… Brisingamen… Intensywnie myśląc o tym, jak świetnie pełniłby swą rolę w moim megaskopie…
Brisingamen… Błyszczy jak gwiazda zaranna, tam, w mroku, w dymie kadzideł i kopcących świec…
— Yennefer.
Poderwała głowę.
W świątyni bylo ciemno. Intensywnie pachniało dymem.
— Zasnęłam? Wybacz…
— Nie ma nic do wybaczania. Chodź ze mną.
Na zewnątrz, nocne niebo pałało migotliwym, zmieniającym się jak w kalejdoskopie światlem. Zorza polarna? Yennefer przetarła oczy w zdumieniu. Aurom borealis7 W sierpniu?
— Ile jesteś w stanie poświęcić, Yennefer?
— Słucham?
— Jesteś gotowa poświęcić siebie? Swoją bezcenną magię?
— Sigrdrifo — powiedziała ze złością. - Nie próbuj ze mną tych natchnionych sztuczek. Ja mam dziewięćdziesiąt cztery lata. Ale potraktuj to, proszę, jako tajemnicę spowiedzi. Zwierzam ci się tylko dlatego, byś zrozumiała, że nie można traktować mnie jak dziecka.
— Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
— I nie zamierzam. Bo to mistycyzm, którego nie akceptuję. Usnęłam na waszym nabożeństwie. Znużyło mnie i znudziło. Bo nie wierzę w twoją boginię.
Sigrdrifa odwróciła się, a Yennefer wbrew woli wzięła bardzo głęboki wdech.
— Niezbyt jest dla mnie pochlebna twoja niewiara — powiedziała kobieta o oczach wypełnionych płynnym złotem. - Ale czy twoja niewiara cokolwiek zmienia?
Jedynym, co Yennefer była w stanie zrobić, był wydech.
— Przyjdzie czas — powiedziała złotooka kobieta — gdy absolutnie nikt, wliczając dzieci, nie będzie wierzył w czarodziejki. Mówię ci to wyrachowanie złośliwie. W charakterze rewanżu. Chodźmy.
— Nie… — Yennefer udało się wreszcie przełamać pasywne wdychanie i wydychanie. - Nie! Nigdzie nie pójdę. Dość tego! To zauroczenie lub hipnoza. Iluzja! Trans! Mam wykształcone mechanizmy obronne… Mogę to wszystko rozwiać jednym zaklęciem, o, tak! Cholera…
Złotooka kobieta podeszła bliżej. Brylant w jej naszyjniku płonął jak gwiazda zaranna.
— Wasza mowa pomału przestaje służyć porozumieniu — powiedziała. - Staje się sztuką dla sztuki, im bardziej niezrozumiała, tym uważana za głębszą i mądrzejszą. Zaprawdę, wolałam was, gdy umieliście tylko: «E-e» i «Gugu». Chodź.
— To jest iluzja, trans… Nigdzie nie pójdę!
— Nie chcę cię zmuszać. To byłby wstyd. Jesteś przecież dziewczyną inteligentną i dumną, masz charakter.
*****
Równina. Morze traw. Wrzosowisko. Głaz, wystający znad wrzosów jak grzbiet przyczajonego drapieżnika.
— Ty zapragnęłaś mojego klejnotu, Yennefer. Nie mogę ci go dać, nie upewniwszy się uprzednio względem niektórych spraw. Chcę sprawdzić, co w tobie tkwi. Dlatego przywiodłam cię tu, do tego miejsca, od niepamiętnych czasów będącego miejscem Mocy i Potęgi. Twoja bezcenna magia jest podobno wszędzie. Podobno wystarczy wyciągnąć rękę. Nie boisz się jej wyciągnąć?