— Wiem.
— Nie dadzą ci szansy na obronę. Takim jak ty nigdy nie daje się szansy. Oblepią cię smołą… później. Po fakcie. Strzeż się, Dijkstra.
— Strzegę się. Nie dostaną mnie.
— Dostali twego króla, Vizimira. Słyszałem, sztylet w bok aż po gardę…
— Króla łatwiej ugodzić niż szpiega. Mnie nie dostaną. Nigdy mnie nie dostaną.
— I nie powinni. A wiesz, dlaczego, Dijkstra? Bo na tym świecie musi być, kurwa, jakaś sprawiedliwość.
*****
Przyszedł taki dzień, gdy przypomnieli sobie tę rozmowę. Obaj. Król i szpieg. Dijkstra przypomniał sobie słowa Esterada w Tretogorze, gdy nadsłuchiwał kroków morderców nadchodzących ze wszystkich stron, wszystkimi korytarzami zamku. Esterad przypomniał sobie słowa Dijkstry na reprezentacyjnych marmurowych schodach, wiodących z Ensenady do Wielkiego Kanału.
*****
— Mógł walczyć — zamglone, niewidzące oczy Guiscarda Vermuellena patrzyły w otchłań wspomnień. - Zamachowców było tylko trzech, dziadek był silnym mężczyzną. Mógł walczyć, bronić się do chwili, gdy nadbiegłaby straż. Mógł też po prostu uciec. Ale była tam babka Zuleyka. Dziadek osłaniał i chronił Zuleykę, tylko Zuleykę, o siebie nie dbał. Gdy wreszcie przyszła pomoc, Zuleyka nie była nawet draśnięta. Esterad dostał ponad dwadzieścia pchnięć. Umarł po trzech godzinach, nie odzyskawszy przytomności.
*****
— Czytałeś kiedy Dobrą Księgę, Dijkstra?
— Nie, Wasza Królewska Mość. Ale wiem, co tam jest napisane.
— Ja, Wyobraź sobie, wczoraj otworzyłem na chybił trafił. I trafiłem na takie zdanie: Na drodze do wieczności każdy stąpać będzie po swych własnych schodach, niosąc swoje własne brzemię. Co o tym myślisz?
— Czas na mnie, królu Esteradzie. Pora nieść własne brzemię.
— Bywaj w zdrowiu, szpiegu.
— Bywaj w zdrowiu, królu.