Szpieg potwierdził kiwnięciem, że i temu rachunkowi nie da się niczego zarzucić.
— Jak ci jednak bez wątpienia wiadomo — podjął sucho król — Kovir zawsze był, jest i będzie neutralny. Z Cesarstwem Nilfgaardzkim wiąże nas traktat, podpisany jeszcze przez mego dziada, Esterila Thyssena, i imperatora Fergusa var Emreisa. Litera tego traktatu nie pozwala Kovirowi wspierać wrogów Nilfgaardu pomocą wojskową. Ani pieniędzmi na wojsko.
— Gdy Emhyr var Emreis zdławi Temerię i Redanię — odchrząknął Dijkstra — wtedy spojrzy na północ. Emhyrowi nie będzie dosyć. Może się okazać, że wasz traktat nagle nie będzie wart funta kłaków. Dopiero co mowa była o Folteście z Temerii, który układami z Nilfgaardem zdołał kupić sobie raptem szesnaście dni pokoju…
— O, mój drogi — żachnął się Esterad. - Tak argumentować nie wolno. Z traktatami jak z małżeństwem: nie zawiera się ich z myślą o zdradzie, a gdy się zawarło, nie podejrzewa się. A komu to nie pasuje, niech się nie żeni. Bo nie można zostać rogaczem, nie będąc żonatym, ale przyznasz, że strach przed rogami to żałosne i dość śmieszne usprawiedliwienie dla wymuszonego celibatu. A rogi nie są w małżeństwie tematem do rozważań: "co by było, gdyby". Dopóki się rogów nie nosi, nie porusza się tej kwestii, a gdy się już nosi, to i nie ma o czym gadać. A skoro już przy rogach jesteśmy, jak się miewa małżonek pięknej Marie, markiz de Mercey, redański minister skarbu?
— Wasza królewska mość — ukłonił się sztywno Dijkstra — ma godnych pozazdroszczenia informatorów.
— Owszem, mam — przyznał król. - Zdziwiłbyś się, ilu i jak bardzo godnych. Ale i ty nie musisz wstydzić się twoich. Tych, których masz na moich dworach, tutaj i w Pont Vanis. O, daję słowo, że każdy z nich zasługuje na najwyższą notę.
Dijkstra nawet okiem nie mrugnął.
— Emhyr var Emreis — ciągnął Esterad, patrząc na nimfy na plafonie — też ma kilku dobrych i dobrze usadowionych agentów. Dlatego powtórzę: racją stanu Koviru jest neutralność i zasada pacia sunt seruanda, Kovir nie łamie zawartych umów. Kovir nie łamie umowy nawet po to, aby uprzedzić złamanie umowy przez drugą stronę.
— Ośmielę się zauważyć — rzekł Dijkstra — że Redania nie namawia Koviru do łamania paktów. Redania żadną miarą nie zabiega o sojusz czy pomoc wojskową Koviru przeciw Nilfgaardowi. Redania chce… pożyczyć małą sumkę, którą zwrócimy…
— Już to widzę — przerwał król — jak zwracacie. Ale to akademickie rozważania, bo ni szeląga wam nie pożyczę, A obłudną kazuistyką mnie nie racz, Dijkstra, bo pasuje ona do ciebie jak do wilka śliniaczek. Jakieś inne, poważne, mądre i celne argumenty masz?
— Nie mam.
— Poszczęściło ci się — powiedział po chwili milczenia Esterad Thyssen — żeś został szpiegiem. W handlu nie zrobiłbyś kariery.
*****
Jak świat długi był i szeroki, wszystkie pary królewskie miewały oddzielne sypialnie. Królowie — z bardzo różną częstotliwością — odwiedzali sypialnie królowych, zdarzało się, że królowe składały niespodziewane wizyty w sypialniach królów. Potem zaś małżonkowie rozchodzili się do własnych komnat i łóż.
Monarsza para Koviru i pod tym względem stanowiła wyjątek. Esterad Thyssen i Zuleyka sypiali zawsze razem — w jednej sypialni, na jednym olbrzymim łożu z olbrzymim baldachimem.
Przed zaśnięciem Zuleyka — włożywszy okulary, w których wstydziła się pokazywać poddanym — zwykle czytywała swą Dobrą Księgę. Esterad Thyssen zwykle gadał.
Tej nocy też nie było inaczej. Esterad włożył szlafmycę, a do ręki wziął berło. Lubił trzymać berło i bawić się nim, a oficjalnie tego nie robił, bo bał się, że poddani okrzykną go pretensjonalnym.
— Wiesz, Zuleyka — gadał — przedziwne mam ostatnio sny. Już któryś raz z rzędu śni mi się ta wiedźma, moja matka. Staje nade mną i powtarza: "Mam żonę dla Tankreda, mam żonę dla Tankreda". I pokazuje mi sympatyczną, ale bardzo młodą dzieweczkę. A wiesz, Zuleyka, kim jest ta dzieweczka? To Ciri, wnuczka Calanthe. Pamiętasz Calanthe, Zuleyko?
— Pamiętam, mój mężu.
— Ciri — gadał dalej Esterad, bawiąc się berłem — to jest ta, z którą jakoby chce się żenić Emhyr var Emreis. Dziwaczny mariaż, zaskakujący… Jakim więc, u czarta, sposobem miałaby to być żona dla Tankreda?
— Tankredowi — głos Zuleyki zmienił się nieco, jak zawsze, gdy mówiła o synu — przydałaby się żona. Może by się ustatkował…
— Może — Esterad westchnął. - Choć wątpię, ale może. W każdym razie małżeństwo jest jakąś szansą. Hmmm… Ta Ciri… Ha! Kovir i Cintra. Ujście Jarugi! Nieźle to brzmi, nieźle. Ładny byłby sojusz… Ładna koligacyjka… No, ale jeśli tę małą upatrzył sobie Emhyr… Tylko dlaczego właśnie ona pojawia mi się w snach? I dlaczego, do diabła, ja w ogóle śnię jakieś głupstwa? W Ekwinokcjum, pamiętasz, wtedy gdy ciebie też obudziłem… Brrr, cóż to był za koszmar, rad jestem, że nie mogę przypomnieć sobie szczegółów… Hmmm… Może zawezwać jakiegoś astrologa? Wróżbitę? Medium?
— Pani Sheala de Tancandlle jest w Lan Exeter.
— Nie — skrzywił się król. - Tej czarownicy nie chcę. Za mądra. Rośnie mi tu pod bokiem druga Filippa Eilhart! Tym mądrym babom zbyt pachnie władza, nie można rozzuchwalać ich łaskami i poufałością.
— Jak zwykle masz rację, mój mężu.
— Hmmm… Ale te sny…
— Dobra Księga — Zuleyka przewróciła kilka stron — powiada, że gdy człowiek usypia, bogowie otwierają mu uszy i przemawiają do niego. Zaś prorok Lebioda uczy, że widząc sen, widzi się albo wielką mądrość, albo wielką głupotę. Sztuka w tym, by rozpoznać.
— Małżeństwo Tankreda z narzeczoną Emhyra wielką mądrością raczej nie jest — westchnął Esterad. - A jeśli już o mądrości mowa, to ogromnie bym się ucieszył, gdyby spłynęła na mnie we śnie. Chodzi o sprawę, z którą przybył tu Dijkstra. Chodzi o bardzo trudną sprawę. Bo widzisz, najukochańsza moja Zuleyko, rozsądek nie pozwala się cieszyć, gdy Nilfgaard ostro prze na północ i gotów lada dzień zająć Novigrad, bo z Novigradu wszystko, w tym i nasza neutralność, wygląda inaczej niż z dalekiego południa. Dobrze by więc było, gdyby Redania i Temeria powstrzymały napór Nilfgaardu, by przepędziły najeźdźcę z powrotem za Jarugę. Ale czy dobrze, by zrobiły to za nasze pieniądze? Czy ty mnie słuchasz, najukochańsza żono?
— Słucham cię, mężu.
— I co ty na to?
— Wszelką mądrość mieści w sobie Dobra Księga.
— A mówi twoja Dobra Księga, co czynić, jeśli przychodzi taki Dijkstra i domaga się od ciebie miliona?
— Księga — zamrugała znad okularów Zuleyka — nic nie mówi o niegodziwej mamonie. Ale w jednym z ustępów powiedziane jest: dawać większym jest szczęściem, niźli otrzymywać, a wspieranie ubogiego jałmużną jest szlachetne. Powiedziane jest: rozdaj wszystko, a uczyni to twą duszę szlachetną.
— A mieszek i kałdun uczyni pustymi — mruknął Esterad Thyssen. - Zuleyko, czy oprócz ustępów o szlachetnym rozdawnictwie i jałmużnictwie zawiera Księga jakieś mądrości dotyczące interesów? Co Księga, dla przykładu, mówi o wymianie ekwiwalentnej?
Królowa poprawiła okulary i jęła szybko kartkować inkunabuł.
— Jak Kuba bogom, tak bogowie Kubie — przeczytała.
Esterad milczał przez dłuższą chwilę.
— A może — powiedział wreszcie przeciągle — coś jeszcze?
Zuleyka wróciła do kartkowania Księgi.
— Znalazłam — oznajmiła nagle — coś wśród mądrości proroka Lebiody. Czy odczytać?
— Bardzo proszę.
— Powiada prorok Lebioda: zaprawdę, ubogiego datkiem wesprzyj. Ale miast dać ubogiemu całego arbuza, daj mu pół arbuza, bo się gotowo ubogiemu we łbie przewrócić od szczęścia.
— Pół arbuza — żachnął się Esterad Thyssen. - Znaczy, pół miliona bizantów? A czy ty wiesz, Zuleyka, że mieć pół miliona i nie mieć pół miliona to jest w sumie cały milion?
— Nie dałeś mi dokończyć — Zuleyka zganiła męża surowym spojrzeniem znad okularów. - Mówi dalej prorok: jeszcze lepiej zaś dać ubogiemu ćwierć arbuza. A najlepiej sprawić, by to kto inny dał ubogiemu arbuza. Albowiem zaprawdę powiadam wam, zawsze znajdzie się taki, kto ma arbuza i skłonny jest nim obdzielić ubogiego, jeśli nie ze szlachetności, to z wyrachowania albo dla inszego pozoru.
— Ha! — król Koviru palnął berłem w nocny stolik. - Zaprawdę, łebskim prorokiem był prorok Lebioda! Miast dać, sprawić, by dał ktoś inny? To mi się podoba, oto słowa prawdziwie miodopłynne! Prześledź mądrości owego proroka, ukochana moja Zuleyko. Pewien jestem, że jeszcze odkryjesz wśród nich coś, co pozwoli mi rozwiązać problem Redanii i armii, którą Redania chce zorganizować za moje pieniądze.
Zuleyka kartkowała księgę bardzo długo, nim wreszcie zaczęła czytać.
— Rzekł razu pewnego do proroka Lebiody uczeń jego: naucz mnie, mistrzu, jak mam postąpić? Zapragnął oto bliźni mój mego ulubionego psa. Jeśli oddam ulubieńca, serce pęknie mi z żałości. Jeśli zasię nie oddam, będę nieszczęśliwy, bo skrzywdzę bliźniego odmową. Co czynić? Czy masz, spytał prorok, coś, co kochasz mniej niż psa ulubieńca? Mam, mistrzu, odrzecze uczeń, kota psotnego, szkodnika utrapionego. I w ogóle go nie kocham. I rzekł prorok Lebioda: Weźmij cnego kota psotnego, szkodnika utrapionego, i podaruj go bliźniemu twemu. Podwójnego wonczas zaznasz zasię szczęścia. Kota się pozbędziesz, a bliźniego uradujesz. Albowiem najczęściej tak jest, że bliźni nie podarku pragnie, lecz być obdarowanym.
Esterad milczał czas jakiś, a czoło miał zmarszczone.
— Zuleyka? — zapytał wreszcie. - Czy to był aby ten sam prorok?
— Weźmij onego kota psotnego…
— Słyszałem za pierwszym razem! — wrzasnął król, ale natychmiast się zmitygował.
— Wybacz, najukochańsza. Rzecz w tym, że ja nie bardzo rozumiem, co mają koty do…
Zamilkł. I zamyślił się głęboko.
*****
Po osiemdziesięciu pięciu latach, gdy sytuacja zmieniła się na tyle, by o pewnych sprawach i osobach można już było bezpiecznie mówić, przemówił Guiscard Vermuellen, diuk Creyden, wnuk Esterada Thyssena, syn jego najstarszej córki, Gaudemundy. Diuk Guiscard był sędziwym już starcem, ale wydarzenia, których był świadkiem, pamiętał dobrze. To właśnie diuk Guiscard wyjawił, skąd się wziął milion bizantów, za które Redania wyekwipowała armię konną na wojnę z Nilfgaardem. Milion ów nie pochodził, jak mniemamo, ze skarbca Koviru, lecz ze skarbca hierarchy Novigradu. Esterad Thyssen, zdradził Guiscard, uzyskał novigradzkie pieniądze za udziały w powstających spółkach handlu zamorskiego. Paradoksem było, że owe spółki powstawały przy aktywnej współpracy kupców nilfgaardzkich. Z rewelacji sędziwego diuka wynikało zatem, że sam Nilfgaard — w pewnej mierze — opłacił zorganizowanie redańskiej armii.