Widownia wrzeszczała, gwizdała, tupała i wyła. Markiza de Nementh — Uyvar włożyła obie dłonie pomiędzy ściśnięte uda, oblizywała błyszczące wargi i śmiała się przepitym, nerwowym kontraltem. Nilfgaardzki rotmistrz rezerwy był blady jak welinowy papier. Jakaś kobieta próbowała zasłonić oczy wyrywającemu się dzieciakowi. Siwy staruszek z pierwszego rzędu wymiotował gwałtownie i głośno, opuściwszy głowę między kolana.
Końska Skóra łkał, trzymając się za twarz, spod palców lała się zmieszana ze śliną i śluzem posoka. Amarant tarzał się i kwiczał jak wieprz. Kołtun przestał drapać bale, śliskie od krwi, posikującej z niego w takt skurczów serca.
— Ratuuujtaaaa — wył Amarant, kurczowo przytrzymując wywalające się z brzucha wnętrzności. - Kamraaaty! Ratuuuuujtaaaaa!
— Phyyy.. bhuuu… bhyyy… — pluł i smarkał krwią Końska Skóra.
— Za-bij-go! Za-bij-go! — skandowała widownia, tupiąc do rytmu. Rzygającego staruszka zepchnięto z ławki i wykopano do galerii.
— Brylanty przeciw orzechom — rozległ się wśród rejwachu drwiący bas Bonharta — że nikt już nie odważy się wejść na arenę. Brylanty przeciw orzechom, Imbra! A, co mi tam — nawet przeciw pustym orzechom!
— Za-bić! - Ryk, tupanie, klaskanie. - Za-bić!
— Mościa panno! — zawrzasnął Windsor Imbra, gestami przywołując podkomendnych. - Poranionych pozwól zabrać! Pozwól wejść na arenę i zabrać ich, nim się wykrwawią i pomrą! Bądźże ludzka, mościa panno!
— Ludzka — powtórzyła z wysiłkiem Ciri, czując, jak dopiero teraz zaczyna bić w nią adrenalina. Opanowała się szybko, serią wyuczonych oddechów. - Wejdźcie i zabierzcie ich — powiedziała. - Ale wejdźcie bez broni. Bądźcie i wy ludzcy. Chociaż raz.
— Nieeeee! — ryczał i skandował tłum. - Za-bić! Za-bić!
— Wy podłe bydlaki! — Ciri odwróciła się tanecznie, wiodąc wzrokiem po trybunach i ławkach. - Wy nikczemne świnie! Wy kanalie! Wy skurwysyny parszywe! Chcecie krwi? Chodźcie tu, zejdźcie, posmakujcie i powąchajcie! Wyliżcie, póki nie skrzepła! Bydlaki! Wampiry!
Markiza jęknęła, zadygotała, przewróciła oczami i miękko przylgnęła do Bonharta, nie wyjmując rąk spomiędzy ud. Bonhart skrzywił się i odsunął ją od siebie, wcale nie siląc się na delikatność. Tłum wył. Ktoś rzucił na arenę pogryzioną kiełbasę, ktoś inny but, jeszcze ktoś cisnął ogórkiem, celując w Ciri. Rozsiekła ogórek uderzeniem miecza, wzbudzając jeszcze głośniejszy ryk.
Windsor Imbra i jego ludzie podnieśli Amaranta i Końską Skórę. Amarant, gdy go ruszono, zaryczał, Końska Skóra natomiast zemdlał. Kołtun i Stavro nie dawali już żadnych znaków życia. Ciri cofnęła się tak, by stać jak najdalej, jak tylko pozwalała arena. Ludzie Imbry też starali się trzymać od niej na dystans.
Windsor Imbra stał nieruchomo. Czekał, aż wytaszczą rannych i zabitych. Patrzył na Ciri spod zmrużonych powiek, a dłoń miał na rękojeści miecza, którego mimo przyrzeczenia nie odpasał, wchodząc na arenę.
— Nie — ostrzegła, ledwo poruszając wargami. - Nie zmuszaj mnie. Proszę.
Imbra był blady. Tłum tupał, ryczał i wył.
— Nie słuchaj jej! — Bonhart znowu przekrzyczał rejwach. - Dobądź miecza! W przeciwnym razie pójdzie w świat, żeś tchórz i zasraniec! Od Alby po Jarugę głośno będzie, że Windsor Imbra uciekł przed małoletnią dziewczyną, podkuliwszy ogon jak kundel!
Klinga Imbry na cal wysunęła się z pochwy.
— Nie — powiedziała Ciri.
Klinga schowała się.
— Tchórz! — zaryczał ktoś z tłumu. - Gównojad! Zajęcza skóra!
Imbra z kamienną twarzą podszedł do skraju areny. Nim chwycił wyciągnięte z góry ręce kamratów, odwrócił się jeszcze raz.
— Chyba wiesz, co cię czeka, dziewko — powiedział cicho. - Chyba już wiesz, kim jest Leo Bonhart. Chyba już wiesz, co Leo Bonhart potrafi. Co go podnieca. Będziesz wypychana na areny. Będziesz zabijać na uciechę takim świniom i swołoczom, jak te tutaj. I jeszcze gorszym od nich. A gdy już to, że ty zabijasz, przestanie ich bawić, gdy Bonharta znudzi zadawany ci gwałt, wtedy zabiją ciebie. Wypuszczą na arenę tylu, że nie zdołasz obronić pleców. Albo wypuszczą psy. I psy cię roztargają, a czerń na widowni będzie niuchać krew i bić brawo. A ty zdechniesz na ubroczonym piasku. Tak, jak dzisiaj ci, których posiekałaś. Wspomnisz moje słowa.
Dziwne, ale dopiero teraz zwróciła uwagę na niewielką tarczę herbową na jego emaliowanym ryngrafie. Srebrny wspięty jednorożec na czarnym polu.
Jednorożec.
Ciri opuściła głowę. Patrzyła na ażurową klingę miecza.
Nagle zrobiło się bardzo cicho.
— Na Wielkie Słońce — odezwał się nagle milczący do tej pory Declan Ros aep Maelchlad, nilfgaardzid rotmistrz rezerwy. - Nie. Nie rób tego, dziewczyno. Ne tuv'en que'ss, luned!
Ciri powoli obróciła Jaskółkę w dłoni, oparła głowicę o piasek. Zgięła kolano. Przytrzymując brzeszczot prawą dłonią, lewą precyzyjnie wycelowała sztych pod mostek. Ostrze momentalnie przebiło odzież, ukłuło.
Tylko się nie rozpłakać, pomyślała Ciri, coraz silniej napierając na miecz. Tylko nie płakać, nie ma po czym i nad czym. Jeden mocny ruch i będzie po wszystkim… Po wszystkim…
— Nie zdołasz — rozległ się w zupełnej ciszy głos Bonharta. - Nie zdołasz, wiedźminko. W Kaer Morhen nauczyli cię zabijać, więc zabijasz jak maszyna. Odruchowo. Do tego, by zabić siebie, trzeba charakteru, siły, determinacji i odwagi. A tego oni nie mogli cię nauczyć.
*****
— Jak widzisz, miał rację — powiedziała z wysiłkiem Ciri. - Nie zdołałam.
Vysogota milczał. Trzymał skórkę nutrii. Nieruchomo. Od dłuższego czasu. Niemal zapomniał o tej skórce, słuchając.
— Stchórzyłam, Byłam tchórzem. I zapłaciłam za to. Tak, jak płaci każdy tchórz. Bólem, hańbą, paskudnym upokorzeniem. I okropnym wstrętem do siebie samej.
Vysogota milczał.
*****
Gdyby tej nocy ktoś podkradł się do chaty z zapadniętą strzechą, gdyby zajrzał przez szparę w okiennicy, zobaczyłby w skąpo oświetlonym wnętrzu białobrodego starca i popielatowłosą dziewczynę, siedzących przy kominie. Spostrzegłby, że oboje milczą, zapatrzeni w żarzące się rubinowe węgle.
Ale tego nikt nie mógł zobaczyć. Chata z zapadniętą i omszałą strzechą była dobrze ukryta wśród mgieł i oparów, wśród bezkresnych trzcinowisk, na moczarach Pereplutu, dokąd nikt nie odważał się zapuszczać.