Szczury zaśmiały się chórem, cicho, złowieszczo. Oczy gorzały im jak prawdziwym szczurom, gdy nocą, w ciemnym zaułku podchodzą do rannego, niezdolnego się bronić człowieka.
— Wypijmy — rzekł Giselher — Bonhartowi na pohybel! Zjedzmy tej zupy, a potem spać. Wypocząć, bo do dnia ruszymy.
— Jasne — parsknęła Iskra. - Bierzcie przykład z Mistle i Falki, te już od godziny w łóżku.
Żona gospodarza stacji pocztowej zadygotała przy saganie, znowu słysząc od stołu cichy, zły, paskudny chichot.
*****
Ciri uniosła głowę, przez dłuższą chwilę milczała, zapatrzona w ledwo pełgający płomyk kaganka, w którym wypalała się już reszteczka tranu.
— Wymknęłam się wtedy ze stacji jak złodziejka — podjęła opowieść. - Nad ranem, w zupełnych ciemnościach… Ale nie zdołałam uciec niepostrzeżenie. Mistle musiała przebudzić się, gdy wstawałam z łóżka. Przydybała mnie w stajni, gdy siodłałam konia. Ale nie okazała zdziwienia. I wcale nie próbowała mnie zatrzymać… Zaczynało już świtać…
— Teraz też niezbyt daleko do świtu — ziewnął Vysogota. - Czas spać, Ciri. Jutro wznowisz opowieść.
— Może i masz słuszność — ziewnęła również, wstała, przeciągnęła się mocno. - Bo i mnie już powieki ciążą. Ale w tym tempie, pustelniku, to ja nigdy nie skończę. Ile to już wieczorów mamy za sobą? Co najmniej dziesięć. Obawiam się, że cała opowieść może zająć tysiąc i jedną noc.
— Mamy czas, Ciri. Mamy czas.
*****
— Przed kim chcesz uciec, Sokoliczko? Przede mną? Czy przed sobą?
— Skończyłam z uciekaniem. Teraz chcę coś dogonić. Dlatego muszę wrócić… tam, gdzie wszystko się zaczęło. Muszę. Zrozum to, Mistle.
— To dlatego… Dlatego byłaś dziś miła dla mnie. Po raz pierwszy od tylu dni… Ostatni pożegnalny raz? A potem zapomnieć?
— Ja cię nigdy nie zapomnę, Mistle.
— Zapomnisz.
— Nigdy. Przyrzekam ci. A to nie był ostatni raz. Odnajdę cię. Przyjadę po ciebie… Przyjadę poszóstną złotą karetą. Z orszakiem dworzan. Zobaczysz. Ja niedługo będę miała… możliwości. Duże możliwości. Sprawię, że odmieni się twój los… Zobaczysz. Przekonasz się, jak wiele będę mogła uczynić. Jak wiele zmienić.
— Wielkiej do tego trzeba by mocy — westchnęła Mistle. - I potężnej magii…
— I to też jest możliwe — Ciri oblizała wargi. - Magia też… Mogę odzyskać… Wszystko, co niegdyś straciłam, może wrócić… I znowu być moje. Obiecuję ci, zdziwisz się, gdy spotkamy się znowu.
Mistle odwróciła ostrzyżoną głowę, wpatrzyła się w błękitno — różowe smugi, które brzask wymalował już nad wschodnim krańcem świata.
— W samej rzeczy — powiedziała cicho. - Bardzo będę zdziwiona, jeśli się jeszcze kiedyś spotkamy. Jeśli jeszcze kiedyś cię zobaczę, malutka. Jedź już. Nie przeciągajmy tego.
— Czekaj na mnie — Ciri pociągnęła nosem. - I nie daj się zabić. Pomyśl o tej amnestii, o której mówił Hotsporn. Nawet gdyby Giselher i inni nie chcieli… Ty jednak pomyśl o tym, Mistle, Ta może być sposób na przetrwanie… Bo ja wrócę po ciebie. Przyrzekam.
— Pocałuj mnie.
Świtało. Rosła jasność, potęgowało się zimno.
— Kocham cię, Jemiołuszko.
— Kocham cię, Sokoliczko. Jedź już.
— Oczywiście, że nie wierzyła mi. Była przekonana, że stchórzyłam, że pognałam za Hotspornem, by szukać ratunku, błagać o tę amnestię, którą tak nas nęcił. Skąd mogła wiedzieć, jakie uczucia owładnęły mną, gdy słuchałam tego, co Hotsporn gadał o Cintrze, o mojej babce Calanthe… I o tym, że jakaś «Cirilla» zostanie żoną cesarza Nilfgaardu. Tego samego cesarza, który babkę Calanthe zamordował. A za mną posłał tego czarnego rycerza z piórami na hełmie. Opowiadałam ci, pamiętasz? Na wyspie Thanedd, gdy wyciągnął po mnie rękę, utoczyłam mu krwi! Powinnam go wówczas zabić… Ale jakoś nie mogłam… Głupia byłam! A, co tam, może się zresztą tam na Thanedd wykrwawił i zdechł… Czemu tak na mnie patrzysz?
— Opowiadaj. Opowiedz, jak pojechałaś za Hotspornem, by odzyskać dziedzictwo. Odzyskać to, co ci się należało.
— Niepotrzebnie mówisz z przekąsem, niepotrzebnie drwisz. Tak, ja wiem, to było głupie, teraz to widzę, wtedy też… Ja mądrzejsza byłam w Kaer Morhen i w świątyni Melitele, tam wiedziałam, że to, co minęło, nie może już wrócić, że nie jestem już księżniczką Cintry, lecz kimś zupełnie innym, że żadnego dziedzictwa już nie mam, że to stracone i że trzeba się z tym pogodzić. Wyjaśniono mi to mądrze i spokojnie, a ja to przyjęłam. Też spokojnie. I nagle to zaczęło wracać. Najpierw, gdy mi próbowano w oczy zaświecić tytułem tej baronówny Casadei… Nigdy nie przejmowałam się takimi sprawami, a wtedy nagle wściekłam się, nosa zadarłam i nawrzeszczałam, że jestem jeszcze bardziej utytułowana i dużo lepiej urodzona. I od tamtej pory zaczęłam o tym myśleć. Czułam, jak rośnie we mnie gniew. Pojmujesz to, Vysogoto?
— Pojmuję.
— A opowieść Hotsporna dopełniła miary. Mało się nie zagotowałam od złości… Tyle mi dawniej gadali o przeznaczeniu… A tu z tego przeznaczenia ma korzystać ktoś inny, dzięki zwykłemu szalbierstwu. Ktoś się podał za mnie, za Ciri z Cintry, i będzie miał wszystko, będzie opływał w luksusy… Nie, nie mogłam myśleć o niczym innym… Nagle uświadomiłam sobie, że nie dojadam, że marznę, sypiając pod gołym niebem, że myć intymne miejsca muszę w lodowatych strumieniach… Ja! Ja powinnam mieć wannę ze złotej blachy! Wodę pachnącą spikanardem i różami! Ogrzewane ręczniczki! Czystą pościel! Rozumiesz, Vysogoto?
— Rozumiem.
— Nagle byłam gotowa pojechać do najbliższej prefektury, do najbliższego fortu, do tych Czarnych Nilfgaardczyków, których tak się bałam i których tak nienawidziłam… Byłam gotowa powiedzieć: "To ja jestem Ciri, wy nilfgaardzkie matoły, to mnie powinien wziąć za żonę wasz głupi cesarz, podetkali waszemu cesarzowi jakąś bezczelną oszustkę, a ten idiota nie poznał się na szachrajstwie". Byłam tak zawzięta, że zrobiłabym to, gdyby była okazja. Bez zastanowienia. Rozumiesz, Vysogoto?
— Rozumiem.
— Na szczęście, ochłonęłam.
— Na wielkie twoje szczęście — poważnie kiwnął głową. - Sprawa tego cesarskiego ożenku nosi wszelkie znamiona afery stanu, walk stronnictw albo frakcji. Gdybyś się ujawniła, psując szyki jakimś wpływowym siłom, nie uniknęłabyś sztyletu lub trucizny.
— Też to pojęłam. I zapamiętałam. Dobrze zapamiętałam. Wyznać, kim jestem, oznaczało śmierć. Miałam sposobność przekonać się o tym. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Milczeli jakiś czas, pracując przy skórkach. Przed kilkoma dniami połów udał się nadspodziewanie dobrze, w pułapki i wnyki wpadło wiele piżmaków i nutrii, dwie wydry i jeden bóbr. Mieli więc mnóstwo roboty.
— Dogoniłaś Hotsporna? — spytał wreszcie Vysogota.
— Dogoniłam — Ciri otarła czoło rękawem. - Nawet szybko, bo on nie spieszył się w drodze. I wcale się nie zdziwił, gdy mnie zobaczył!
— Panna Falka! — Hotsporn ściągnął wodze, tanecznie obrócił karą klacz. - Cóż za przyjemna niespodzianka! Chociaż przyznam, że wcale nie tak wielka. Spodziewałem się, nie kryję, że się spodziewałem. Wiedziałem, że panna dokonasz wyboru. Mądrego wyboru. Dostrzegłem błysk inteligencji w panny przepięknych i pełnych uroku oczach.
Ciri podjechała bliżej, tak, że niemal zetknęli się strzemionami. Potem odcharknęła przeciągle, pochyliła się i splunęła na piasek gościńca. Nauczyła się pluć w taki sposób — ohydny, ale skuteczny, gdy trzeba było ostudzić czyjś uwodzicielski zapał.
— Rozumiem — uśmiechnął się lekko Hotsporn — że chcesz skorzystać z amnestii?
- Źle rozumiesz.
— Czemu mam zatem przypisać radość, jaką sprawia mi widok urodziwego liczka panny?
— A mus, żeby było czemu? — prychnęła. - Gadałeś na stacji, żeś chętny kompanii w drodze.
— Niezmiennie — uśmiechnął się szerzej. - Ale jeśli mylę się w sprawie amnestii, to nie jest pewne, czy w kompanii będzie nam po drodze. Znajdujemy się, jak panna widzi, na rozstajach dróg. Rozdroże, cztery strony świata, konieczność wyboru… Symbolika, jak w tej znanej legendzie. Na wschód pojedziesz, nie wrócisz… — Na zachód pojedziesz, nie wrócisz… Na północ… Hmmm… Na północ od tego słupa jest amnestia…
— Wypchać się każ twoją amnestią.
— Co tylko panna rozkaże. Dokąd zatem, jeśli wolno spytać, droga prowadzi? Którą z dróg symbolicznego rozdroża? Mistrz Almavera, artysta igły, popędził swe muły na zachód, ku miasteczku Fano. Wschodni gościniec prowadzi do osady Zazdrość, ale ja bardzo bym ten kierunek odradzał…
— Rzeka Yarra — powiedziała wolno Ciri — o której mówiło się na stacji, to nilfgaardzka nazwa rzeki Jarugi, prawda?
— Taka panna uczona — pochylił się, zajrzał jej w oczy — a nie wie tego?
— Nie możesz po ludzku odpowiedzieć, gdy po ludzku pytają?
- Żartowałem przecie, po co zaraz się gniewać? Tak, to ta sama rzeka. Po elfiemu i po nilfgaardzku Yarra, na północy Jaruga.
— A ujście tejże rzeki — ciągnęła Ciri — to Cintra?
— Tak jest. Cintra.
— Stąd, gdzie teraz jesteśmy, jak daleko do Cintry? Ile mil?
— Niemało. I zależy, w jakich milach liczyć. Każda bez mała nacja ma inne, nietrudno o pomyłkę. Wygodniej, metodą wszystkich wędrownych kupców, liczyć takie dystanse w dniach. Żeby stąd dojechać do Cintry, trzeba jakichś dwudziestu pięciu, trzydziestu dni.
— Którędy? Prosto na północ?
— Bardzo coś panna Falka tej Cintry ciekawa. Czemu?
— Na tron tamtejszy chcę wstąpić.
— Dobrze, dobrze — Hotsporn uniósł dłoń obronnym gestem. - Delikatną aluzję zrozumiałem, nie będę już zadawał pytań. Najprostsza droga do Cintry paradoksalnie nie wiedzie prosto na północ, bo przeszkadzają bezdroża i bagniste pojezierza. Najpierw trzeba by skierować się ku miastu Forgeham, a później jechać na północny zachód, do Metinny, stolicy identycznie nazywającego się kraju. Potem należałoby jechać przez równinę Mag Deira, kupieckim szlakiem aż do miasta Neunreuth. Dopiero stamtąd skierować się trzeba na szlak północny, wiodący doliną rzeki Yeleny. Stamtąd już łatwo trafić: szlakiem bez przerwy ciągną oddziały i transporty wojskowe, przez Nazair i Schody Mamadalu, przełęcz wiodącą na północ do Doliny Mamadal. A Dolina Mamadal to już Cintra.