Ochroniarz zmrużył lekko oczy, ale nic nie powiedział. Archeolodzy grzebali w ziemi.
– Znalazł pan swoją fajkę? – zagadnęła.
– Niestety nie. Nie było jej w przesianym gruzie. Zresztą po dwustu latach szansę były znikome… Zastanawiała się pani, gdzie ona może mieszkać?
– Szczerze mówiąc tak. Przypuszczam, że wynajmuje lub kupiła mieszkanie w Krakowie.
– Stasia nigdy nie przywiązywała wagi do własnego bezpieczeństwa… – westchnął. – Zresztą ja też zawsze wybierałem zawody niosące z sobą pewne ryzyko… Może to skutek uboczny? Jakby natura dążyła do eliminacji takich jak my…
* * *
Fotoplastikony, specjalne urządzenia pozwalające oglądać trójwymiarowe fotografie, były bardzo popularne na przełomie XIX i XX wieku. Katarzyna ma bardzo ułatwione zadanie. U progu XXI stulecia w tej części Europy działa już tylko jeden. Mieści się przy Alejach Jerozolimskich w Warszawie. O rzut kamieniem od skrzyżowania z Marszałkowską. Brama jest mroczna, ale cyfrowy aparat fotograficzny może robić zdjęcia nawet w zupełnej ciemności. Technik z CBŚ ustawia pod ścianą lekką, aluminiową drabinkę. Cztery metry w górę – wysokie sklepienie. Wystarczy kilka ruchów, by pod sufitem zawisło sztuczne gniazdo jaskółki. Dziewczyna zeskakuje na ziemię i uruchamia laptopa. Gotowe. Czujnik ruchu, fotokomórka, każdy człowiek przechodzący bramą zostanie sfotografowany.
* * *
Ciepłe jesienne popołudnie, trochę wiatru. Tramwaj ze zgrzytem staje na przystanku. Mężczyzna w brązowym płaszczu zeskakuje na trotuar. Dziś zamiast kryzy założył jedwabny krawat, brodę wyczesał starannie. Wierzchnie okrycie jest rozpięte, odsłania ciemny garnitur z angielskiej wełny. Miękkie, zamszowe półbuty bezgłośnie stykają się z brukiem.
Przed nim cel jego podróży – kościół i klasztor dominikanów. Wchodzi w mroczną sień, na lewo od głównego wejścia świątyni. O tej porze wewnętrzny krużganek jest udostępniany zwiedzającym. Jeden z braci idzie korytarzem. Kolor płaszcza myli go, przez chwilę sądzi, że ma przed sobą mnicha z innego zgromadzenia, ale zaraz spostrzega pomyłkę…
Nieznajomy kroczy w zadumie po kamiennej posadzce. W ściany wpuszczono epitafia oraz ich fragmenty. Niektóre pamiętają średniowiecze, inne wmurowano tu dopiero w latach dwudziestych, gdy przebudowa ulicy Dominikańskiej zniszczyła przylegający do kościoła stary cmentarz. Łącznie trzy tysiące płyt lub ich fragmentów. Mężczyzna w płaszczu dociera do drzwi prowadzących w głąb klasztoru. Są oczywiście zamknięte na głucho. Klauzura – tam nie wpuszcza się świeckich. Ale wie, że znalazłby tam jeszcze jedno podwórze i kolejne setki płyt… Zakręca i liczy kroki. Wreszcie zatrzymuje się. Na ścianie niewielkie epitafium z marmuru. Przez długie lata leżało wpuszczone w posadzkę, tysiące stóp obutych w sandały wypolerowały powierzchnię. Nadal jednak można się dopatrzyć zatartych liter:
Alexander Setonius vulgo Cosmopolita
Mężczyzna spod płaszcza wyciąga tubus z pleksi. Wewnątrz spoczywa jedna czerwona hydroponiczna róża z supermarketu. Wyjmuje ją, kładzie pod ścianą. Przyklęka, odmawia modlitwę. Wstaje i na chwilę przykłada dłoń do kamiennej ściany.
– Spoczywaj w pokoju, przyjacielu – szepce.
* * *
Noc. Deszcz zacina w szyby. Na pobliskich Plantach szumią drzewa. Chiński wachlarz wisi na ścianie. Dwa stosiki książek, przeczytane i do przeczytania. Przez ostatnie pięćdziesiąt lat polska literatura upadła ostatecznie. Wszystko trąci upiorną, obezwładniającą nudą. Powielane schematy, papierowi bohaterowie, szczątkowa akcja… Tylko fantastyka jeszcze nadaje się do czytania, głównie te starsze pozycje, z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Nowsze, zwłaszcza te nachalnie reklamowane, nie dają się strawić.
Odkłada kolejną książkę na stos przeczytanych. Co mogło się stać? Czy to zatrucie socjalizmem sprawiło, że wszystko tak zeszło na psy? A może zbyt dawno nie było wojny? Może to efekt zniewieścienia społeczeństwa? Czasy upadku. Literatura, sztuka… Trzy razy była w teatrze na nowych przedstawieniach. Trzy razy wyszła po pierwszych dwudziestu minutach.
A przecież tak rwała się do Polski… Wyjmuje z walizki tomik etiopskiej poezji. Musi odpocząć…
Na brzegach jeziora Tana
Stoją na wzgórzach drewniane nagrobki
Czas orania radłem przemija
Felasze odeszli po trzech tysiącach lat
Wrócili na ziemią przodków
Nam też pora wracać do domu
Nad Nilem i Tekezje pozostaną tylko ruiny lepianek
Twarde słowa, wypowiadane półgłosem po amharsku, dźwięczą w powietrzu. A może popełniła błąd? Nie mogła zostać w Aksum ani Gonder, ale przecież jest wiele krajów których dawno nie odwiedzała. Pociąga ją Ameryka Południowa. Wielkie, puste przestrzenie, ludzie żyjący jak przed wiekami ich przodkowie… Może warto odpocząć tam kilka lat. Keczua nie powinien być trudniejszy od mandaryńskiego czy gyyz… A może warto wpaść na jakiś czas do Gruzji? Tak dawno nie próbowała marynowanych zielonych włoskich orzechów…
Tu, na ziemi przodków, czuje się dziwnie obco. I jeszcze coś. Po czterech stuleciach nauczyła się ufać przeczuciom. Ktoś zanadto interesuje się jej osobą. Czuje wokół siebie zagęszczanie się atmosfery. Co zwiastuje? Zapewne kolejnego wariata z osikowym kołkiem… Wszystkiemu winna ta debilna telewizja. Filmy o wampirach, filmy o nieśmiertelnych świrach obcinających sobie głowy… Jakby mało kłopotów przysporzyła jej literatura brukowa…
Nie kupiła sobie telewizora. Trudno jej znieść przerywające filmy spoty reklamowe. Nie zatrzyma się tu długo. Dwa, może trzy lata. Odszuka alchemika i wyjedzie. Gruzja może poczekać. Peru lub Boliwia… Raczej Boliwia. W Peru jest stanowczo zbyt wysoka przestępczość. Wprawdzie umie sobie radzić, ale nie mogła nigdy przywyknąć do zabijania… A czasem niestety nie da się tego uniknąć. W Boliwii jest spokojniej. Wprawdzie, zdaje się, aktualnie mają tam rewolucję, ale tam to normalne… Kupi sobie hacjendę wysoko w górach… Ziemia w Andach nie powinna być droga…
A zatem postanowione. Jest tylko jeden problem. Nie potrafi odszukać mistrza. I co najgorsze, zupełnie nie wie jak się za to zabrać.
* * *
Noc. W Warszawie też pada deszcz. Nieoznakowane furgonetki CBŚ pędzą przez uśpione miasto. Tym razem uderzenie w mafię będzie naprawdę dotkliwe. Szesnastu biznesmenów mieszkających w różnych częściach Warszawy śpi spokojnie. Nie wiedzą, że ich twarze zarejestrowały przed laty kamery przemysłowe w kilku bankach. Nie wiedzą, że superkomputery bazy rozpoznały ich, zidentyfikowały ich szkolnych kumpli, a analitycy ustalili powiązania z grupami przestępczymi. CBŚ rozszyfrowało wszystko. Tajemnica bankowa utrudnia zbadanie stanów ich kont, ale dane z rynku nieruchomości zostały dokładnie sprawdzone. Zrabowane pieniądze inwestowali w ziemię. Kupowali grunty od państwa. Przepływ gotówki niełatwo śledzić, ale czasem się udaje.
Odrapana półciężarówka, oznakowana jako własność Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji, zatrzymuje się przed willą byłego wicepremiera. Polityk śpi słodko, nawet nie wiedząc, że za godzinę, skuty kajdankami, wyląduje w celi aresztu – śledczego pod zarzutem przyjmowania łapówek od członków mafii. A przecież system komputerowy znajduje się ciągle w fazie testów… Potrzeba jeszcze wielu miesięcy, by osiągnął pełną sprawność. A wtedy będzie można zdejmować bydlaków warstwa po warstwie. Na razie bandziorki śpią jak aniołki. Do czasu…
Synchronizacja jest bezbłędna. Wszystkie furgonetki zatrzymują się przed domami podejrzanych z dokładnością do piętnastu sekund. Przenośne generatory zagłuszają sygnał telefonów komórkowych. Drzwi wykonane zostały z różnego materiału. Czasem wystarczy pocisk ze strzelby gładkolufowej, czasem trzeba przebijać się przez nie ładunkiem kumulacyjnym…
Sprawczyni zamieszania leży na polowym łóżku. Rozpuściła włosy, naelektryzowały się i otaczają jej głowę jak złocista chmura. Nie śpi. Rozmyśla. Jak przeszukać wszystkie prywatne szkoły w Krakowie? Oczywiście jest na to metoda. Wystarczy do każdej placówki wysłać oficjalny list sygnowany przez CBŚ i zapytać, czy wśród kadry nauczycielskiej nie ukrywa się przypadkiem kobieta, której fotografię załączamy… Można zrobić z niej wielokrotną morderczynię, lesbijkę – sadystkę rżnącą uczennice piłą łańcuchową… Istnieje niestety ryzyko, że dyrekcja uzna, iż zna swojego pracownika lepiej i ostrzeże. Na jaki okres może się przyczaić dziewczyna nosząca na karku cztery wieki? Na czterdzieści lat? Z jej punktu widzenia czas to coś zupełnie innego…
Nikt nie może żyć w próżni, nie zostawiając po sobie śladów w urzędowych papierach. Łóżko, na którym leży Katarzyna, znajduje się za szumiącym cicho bankiem pamięci. Obcowanie na co dzień z ciekłym azotem sprawia, że jej myśli stają się chłodne i rzeczowe.
Stanisława Kruszewska musiała do perfekcji opracować system tworzenia tożsamości. Można wprawdzie kupić dowód osobisty na bazarze, ale będzie on miał tyle wad, że dokładna kontrola z pewnością pozwoli odkryć fałszerstwo. A zatem jak oszukać system? Musi w jakiś sposób zdobyć autentyczne dokumenty. Żelazne, niepodważalne. Nie mogą to być na przykład papiery kogoś, kto nie żyje. Kontrola w urzędach stanu cywilnego pozwoliłaby wykryć oszustwo. Z drugiej strony, nie da się tego tak zupełnie wykluczyć.
Zaraz, co powiedziała staruszka? Stanisława Kruszewska opowiadała im o Etiopii. To nie takie głupie. Przybyć do Polski z etiopskimi dokumentami i wystąpić o naturalizację w kraju przodków. Zdobycie polskiego obywatelstwa nie powinno być specjalnie trudne… Zwłaszcza jeśli udowodni, że należy do naszej nacji…
Tak czy inaczej, prawdopodobnie przebywała za granicą. W kilku lub kilkunastu krajach. Czekała tam, aż wymrą ci, którzy mogliby ją rozpoznać…
Katarzyna niechętnie wstaje z łóżka i podchodzi do komputera połączonego z rządową siecią. (Terminal ten nie ma, z obawy przed włamaniem, żadnego połączenia z bazą). Wstukuje kilka komend. Komputer posiada sporą moc obliczeniową, ale w zasadzie nie jest to konieczne… Kartoteka imigrantów. Ustawia parametry. Kobieta, wiek 20-25 lat. Narodowość polska, kraj pochodzenia nieznany. Szkoda, że nie można ustawić rasy, cała masa Chinek zarejestrowała się jako Polki z Mandżurii…