Литмир - Электронная Библиотека

– Nie – odparł obcy. – Zadbamy o paradoks.

– Cofnę się w czasie i zabiję mojego dziadka, a w efekcie nigdy się nie urodzę, przez co nigdy nie cofnę się w czasie i nie będę mógł zabić dziadka?

Gospodarz milczał, sprawiając wrażenie, jakby ta koncepcja była mu obca. Dla ludzkości paradoks czasowy stanowił jednak poważną barierę konceptualną, gdy chodziło o podróżowanie w przeszłość. Rozwiązań było wiele, mnożyły się z każdą kolejną dekadą, szczególnie od dwudziestego pierwszego wieku. Był Minkowski i Nowikow, ze swoją samo-spójnością, była teoria alternatywnych wszechświatów… i szereg innych koncepcji, z których żadna nie została potwierdzona.

Aż do teraz. Poświęcenie Gideona udowodniło, że natura ma bufor bezpieczeństwa. Jeśli zmienia się czas, powstaje jego alternatywna linia, w której obecnie egzystuje każdy, kto w jakikolwiek sposób odczuł konsekwencje czynu powodującego zmianę.

Paradoks nie nastąpi, bo wszechświat jest płynny. Gdyby Håkon udał się teraz w przyszłość i sprawdził logi roztrzaskanego Accipitera, nie zobaczyłby aktywności na stanowisku Gideona. Nie w tej linii czasu.

Wszystko to wyłożył obcemu, a potem czekał. Wydawało mu się oczywiste, że ta rozwinięta rasa zna reguły rządzące podróżowaniem w czasie.

– Nie zrozumiałeś mnie – odezwał się w końcu Diamentowy. – Nie chodzi o paradoks temporalny. Usuniemy problem, eliminując jedyny czynnik, który go powoduje.

– Teraz dopiero nie rozumiem.

– Z zawodów uczynimy kooperację. To będzie nasz paradoks.

– Jak?

– Przekażemy przedstawicielom naszych ras, by postawili na współpracę, nie konflikt.

– Świetny pomysł, z pewnością się zgodzą. Szczególnie twoi ludzie, kiedy dowiedzą się, że w alternatywnej linii czasu władali czternastoma światami…

– Czternastoma?

Lindberg uniósł brwi.

– Coś przegapiłem? O tylu była mowa.

– Te czternaście planet to pierwotne kolonie – odparł obcy. – Z nich eksplorowaliśmy dalsze zakątki wszechświata. Dwa z tych światów wysłały nawet ekspedycje, które spotkały się mniej więcej w połowie drogi.

– Ożeż… – skwitował Lindberg i przez moment milczał. – I zrezygnują z tego wszystkiego?

– Tylko jeśli im o tym nie powiemy.

Wyeliminują rozwiniętą cywilizację, zanim będzie miała szansę postawić pierwszy krok. Zasadniczo nie była to najgorsza koncepcja. Miała jednak jedną, dość znaczącą wadę.

– Nie pozwolą nam – odezwał się astrochemik. – Twoi ludzie lub rasa z Rah’ma’dul nas powstrzymają.

– Nie sądzę, by miało tak być.

– Nie? – zapytał z powątpiewaniem Lindberg.

– W moim przekonaniu Prastarzy…

– Kto?

– Organizatorzy proelium. Prastarzy. Nazywamy ich w ten sposób, gdyż wedle naszych najlepszych szacunków rasa ta istnieje od eonów.

– Wiem, co to znaczy – bąknął Håkon, po czym machnął ręką. – Zresztą nieistotne. Jak przypuszczam, Prastarzy nie mogą nam przeszkodzić, bo nie przybierają fizycznej formy. Przynajmniej nie w takim sensie, jak my.

– Zgadza się.

– A mimo to ściągnęli tu nasze statki, więc wbrew temu co mówisz, mogą ingerować w ten świat.

– To zasługa systemu, który zbudowali na Rah’ma’dul. Przeniknął do waszych komputerów i sprawił, że tu przybyliście. Do tego właśnie został zaprojektowany, nie zaś…

– W porządku – uciął Lindberg, znając dalszy ciąg. – Ale co z wami? Wszędzie są Strażnicy.

– Cofniemy się daleko w przeszłość. Jej nie strzegą.

Håkon pokręcił głową.

– Przeprowadziłem własne badania empiryczne – powiedział. – I wynika z nich, że to nie jest zasada. Czasem Strażnicy czuwają nad portalami na światach, które dopiero raczkują. Wydaje mi się, że chodzi o newralgiczne miejsca, gdzie można by przeczekać do odpowiedniego momentu i wówczas coś zdziałać.

Obcy milczał.

– Innymi słowy, przewidzieli to, co mi proponujesz – dodał Håkon.

– Z pewnością. Ale nie wiedzą tego, co ja wiem.

– A mianowicie?

– Przekonasz się – odparł Diamentowy, po czym podszedł do jednej ze ścian zapisanych danymi. Skandynaw przez moment przyglądał się równaniom, ale niewiele był w stanie z nich zrozumieć. Mimo że umysł poprawnie interpretował cyfry, litery i inne oznaczenia, nie rozumiał zasad, na których autorzy wyliczeń oparli swoje rozumowanie.

– Co to wszystko znaczy?

– Dowiesz się w swoim czasie.

Diamentowy obrócił się do niego.

– Nazywam się Ev'radat – powiedział. – Powinieneś wiedzieć, jak się do mnie zwracać, gdyż spędzimy ze sobą sporo czasu. Więcej, niż mógłbyś przypuszczać.

– Nie brzmi to najlepiej.

– W moim świecie imion się nie wybiera.

– Nie, miałem na myśli to drugie.

Ev'radat trwał w bezruchu, jakby czekał na dalszy ciąg. Najwyraźniej mimo posługiwania się tym samym językiem nie byli w stanie przekroczyć pewnych barier.

– Dlaczego mamy spędzić razem wiele czasu? – indagował Lindberg.

– Ponieważ będziemy czekać na pewien okręt.

– Nie rozumiem.

– Udamy się na Ayna’ata.

Świat z oszklonymi tunelami i komunikacją miejską w postaci ciemnych kapsuł. Håkon pamiętał to miejsce doskonale, mimo że widział je tylko przez kilka sekund, nim Strażnicy go stamtąd wyekspediowali. Planetę zamieszkiwała jedna z najbardziej rozwiniętych cywilizacji, które można odnaleźć za pomocą Terminalu. Skandynaw próbował dostać się także w jej daleką przeszłość, ale bezskutecznie.

– Nie wejdziemy tam. Strażnicy pilnują każdego punktu w czasie.

– Nie jest tak, jak mówisz, przyjacielu.

– Doprawdy? Wypróbowałem kilka kombinacji. Miałem na to wiele lat.

– Z pewnością nie tyle, ile my.

Lindberg wydął usta, sądząc, że to zwykłe przechwałki. Naraz jednak uzmysłowił sobie, że w grę wchodzi długofalowy plan, dopracowany co do najmniejszego detalu. A przynajmniej chciałby być pewien, że tak było.

– Jeśli cofniemy się odpowiednio daleko, nie napotkamy żadnego Strażnika.

– Ani niczego innego – odparł Håkon. – Mówisz o czasach tak zamierzchłych, że na tym świecie ledwo będzie kiełkowało życie.

– Tak.

– Więc co nam po tym?

– Przeczekamy.

– Ile? Dziesięć eonów?

– Nie. Wystarczająco długo, by pojawił się okręt.

– Jaki okręt? – zapytał poirytowany Skandynaw. – Musisz podkręcić trochę tempo przekazywania informacji, bo jak mnie rozsierdzisz, to ze współpracy nici.

– Okręt cywilizacji, która współistniała z Prastarymi.

Håkon potrzebował chwili, by przetrawić jego słowa. Organizatorzy proelium nie byli jedynymi, którzy od wieków przemierzali kosmos. Zasadniczo nie było w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę, jak bogaty w życie okazał się wszechświat.

– Skąd wiesz, że pojawi się tam statek? – zapytał astrochemik.

– Mam na Ayna’ata współpracowników. Udało im się dotrzeć do starych tekstów, które…

– Starych? Raczej pradawnych.

– Nieistotne, jak będziemy je określać – odparł Ev'radat. – Ważne jest to, co mówią podania. Przed zaraniem dziejów pojawiła się na tej planecie druga rasa.

– Aha.

– Nie sprawiasz wrażenia przekonanego.

– Jesteś bardzo spostrzegawczy, brylancie.

– Słucham?

– Nieważne. Powiedz mi lepiej, jak mamy wysiedzieć tam do momentu, gdy zjawią się ci kosmiczni kowboje?

Obcy przeszedł wzdłuż ściany i zatrzymawszy się przed wyjściem z jaskini, powiódł wzrokiem w stronę horyzontu. Promienie z pulsara raz po raz padały na jego twarz.

– Jak radzicie sobie z dylatacją czasu? – zapytał, obracając się do Håkona.

Pytanie za sto punktów, na które szukano odpowiedzi, od kiedy udało się osiągnąć prędkość przyświetlną. Dzięki niej eskapada choćby na Alfa Centauri zabierała z punktu widzenia załogi kilkadziesiąt dni, ale z punktu widzenia Ziemi – dobre sto. Utrudniało to eksplorację kosmosu i stanowiło argument przeciwko misji Ara Maxima, przynajmniej z perspektywy tych, którzy zostali na Ziemi. Próbowano wielu rzeczy, z których równania Alcubierre’a stanowiły najbardziej obiecujące rozwiązanie. Nigdy jednak nie udało się utworzyć w czasoprzestrzeni bańki, będącej kwintesencją teorii meksykańskiego naukowca.

65
{"b":"572671","o":1}