– Håkon – podjęła Ellyse. – Czy ona… czy to próbowało się z wami skontaktować?
– Tak.
– I? – ponagliła go.
– Wydaje dźwięki, wykręcając przy tym ciało… jakby każde słowo powodowało ogromną trudność. Z tym że nie są to słowa. Przynajmniej ja ani Reddington takich nie znamy.
– Pojawia się Rah’ma’dul?
– Dość często – odparł Håkon i dało się słyszeć, jak przełyka ślinę.
Dija Udin spojrzał kontrolnie na Gideona. Mechanik na powrót skupił całą uwagę na problemie, ale nie zanosiło się na to, by był bliżej rozwiązania. Alhassan zerknął na zegar. Pięćdziesiąt minut do wyjścia z cienia.
– Nagrajcie wszystko, co mówi to stworzenie – zaproponowała Nozomi.
– Już to robimy.
– Nie macie wiele czasu – dodała. – Z tego co widzę, jej sygnały życiowe stopniowo słabną.
– Jak długo pociągnie?
– Nie mam pojęcia. Ale jeśli chcesz pobrać krew, zrób to teraz, póki jeszcze krąży.
– W porządku – odparł słabo Lindberg.
Alhassan nie chciałby być na jego miejscu.
16
Pobrawszy próbkę, Skandynaw schował ją do podręcznego pojemnika. Potem spróbował przesłać nagranie głosu Yael Dayan na Accipitera – raz, drugi i trzeci. Za każdym razem Ellyse otrzymywała jedynie niewyraźny szum o zmiennej częstotliwości.
– Nic z tego nie będzie – odezwał się po kolejnej próbie Håkon.
– Więc nie trać czasu – odparł Reddington.
Obaj wpijali wzrok w kobietę… nie, w twór, który coraz mniej przypominał człowieka. Oczy rozszerzyły się i całe pociemniały. Zęby pożółkły, a potem zaczęły czernieć tuż przy dziąsłach. Ciało Dayan wykręcało się w tak nienaturalny sposób, że przeczyło to prawom biologii.
W końcu zwiotczało i Yael osunęła się na podłogę. Jej męki dobiegły końca.
– Straciłam oznaki życia – odezwała się cicho Ellyse.
Lindbergowi przemknęło przez głowę, że nigdy ich nie odbierali. Był to tylko rezonans, skutek uboczny, drgania spowodowane obecnością tego tworu w ciele Yael.
Wyniki badania krwi pokażą więcej. Niestety, najpewniej potwierdzą to, co było już dla Håkona oczywiste – on i Dija Udin byli królikami doświadczalnymi. Być może nieudanym eksperymentem albo przygotowaniem do nawiązania kontaktu. Tak czy inaczej, namieszano w ich organizmach. Pytaniem otwartym było, w jakim stopniu.
– Lindberg, możesz puścić nagranie w swoim skafandrze? – włączył się Alhassan.
– Spróbuję.
– Usłyszelibyśmy przynajmniej ten przekaz, skoro nie możesz go przesłać.
– Już włączam.
Ledwo Håkon wydał odpowiednią komendę przez HUD, z wewnętrznych głośników rozległ się przeraźliwy pisk. Astrochemik jęknął, natychmiast wyłączając nagranie. Reddington spojrzał na niego z trwogą.
– Cokolwiek to jest – zaczął Håkon – nie lubi być odtwarzane.
– Potraficie powtórzyć cokolwiek z pamięci? – spytał Jaccard.
Lindberg popatrzył pytająco na dowódcę, ale ten pokręcił głową.
– Nie – odparł Skandynaw. – Równie dobrze można by słuchać nieznanego języka, a potem starać się cokolwiek zacytować. Poza tym to mówiło szybko, urywało, zawieszało głos… przynajmniej tak by wynikało z tembru. Chyba że ten język jest skonstruowany w taki sposób.
Przed wyruszeniem na misję Ara Maxima Håkon wiele czasu spędził na rozważaniu kwestii kontaktu z obcą cywilizacją. Nie był zresztą jedyny. Wprawdzie ludzkości nie udało się nigdy wykryć żadnych śladów pozaziemskiej egzystencji, ale dla wielu było oczywiste, że ogrom kosmosu nie pozostawia wątpliwości – gdzieś tam tli się życie. Nie tak jednak astrochemik wyobrażał sobie pierwszy kontakt.
Dużo spekulowało się o możliwych różnicach pomiędzy cywilizacjami. Najwyraźniej były one większe niż do tej pory sądzono.
– Może to wszystko próba… – odezwał się cicho Håkon.
– Co masz na myśli? – zapytał Reddington, zbliżając się do zwiotczałego ciała. Zaczął odpinać skafander Dayan, kątem oka zerkając na Lindberga.
– Może oni od początku próbują się skontaktować? – zapytał astrochemik. – Może to wszystko nieudany eksperyment?
– Masz na myśli stosy ciał na kilku statkach?
– Może…
– W takim razie źle się do tego zabrali.
– Może nie rozumieją praw rządzących naszymi organizmami, naszym wymiarem, czy…
– Skończ pieprzyć bzdury – uciął Jeffrey, po czym ściągnął lekarce kask. – Te ciała były rozprute, poszarpane jak ścierwo.
Astrochemik skinął głową w zamyśleniu.
– Co pan robi? – zapytał, z niesmakiem spoglądając na poczerniałą twarz Dayan. Anomalie fizyczne nie zanikły. Utrwaliły się na jej martwym, wynaturzonym obliczu. Przyjrzawszy mu się, Lindberg dostrzegł strużkę ropy, która wylewała się z oczodołu.
Zrobiło mu się niedobrze. Umysł zarysował przed nim wizję zwymiotowania w hełmie. Szybko zamknął oczy i się odwrócił.
– Uspokój się, Håkon – odezwała się przez głośnik Nozomi. – Puls znów ci galopuje.
– Staram się, ale pułkownik właśnie… ocenia organoleptycznie zwłoki.
Håkon pokręcił głową, starając się wyrzucić z pamięci obraz, który zobaczył.
– Zamierzam też odłączyć sensory – powiedział Jeffrey. – Podepniemy je do komputera na Accipiterze i przeanalizujemy odczyty.
– Przecież Ellyse wszystkie dostała.
– Niezupełnie – włączyła się Nozomi. – W momencie, gdy funkcje życiowe ustają, czujniki się wyłączają. Zaskoczyły na powrót dopiero wówczas, gdy Yael…
– No tak.
– Jeśli je zabierzecie, sprawdzimy co w tym czasie działo się z ciałem.
Håkon obrócił się przez ramię i zerknął na dowódcę. Musiał przyznać, że Reddington miał wysoką tolerancję na ohydę. Kawałek po kawałku ściągał ze zwiotczałego ciała kombinezon, aż w końcu Yael została w samym ubraniu. Ciało pozbawione elementów grawitacyjnych uniosło się na wysokość wzroku.
Jeffrey upchnął wszystkie rzeczy do plecaka Dayan, a potem postawił go przed włazem.
– Jak idzie otwieranie tego ustrojstwa? – zapytał Lindberg.
– Jak po maśle – odezwał się Dija Udin.
– A poważnie?
– Poważnie, to chyba zostaniecie tam na barbecue.
– Twoje poczucie humoru jest porażające.
– Wiem – odparł Alhassan.
Håkon usiadł przy włazie, po czym odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy. Próbował sięgnąć pamięcią do głębokich, gardłowych dźwięków, jakie wydawały struny głosowe Yael Dayan. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że nie były przystosowane do przekazu, który zamierzano nadać.
Lindberg nadaremno próbował odtworzyć choćby pojedyncze słowo. W końcu zrezygnował, uznając, że kolejne niezrozumiałe dźwięki i tak w niczym by nie pomogły. Potrzebny był klucz, a nie następne zamknięte drzwi.
Czas płynął nieubłaganie. Håkon raz po raz otwierał oczy, by zobaczyć, ile minut pozostało do wyłonienia się zza ciemnej strony Drake-Omikron.
Gdy któryś raz z kolei spojrzał na zegar, ten wskazywał już jedynie dwanaście minut.
– Alhassan – odezwał się Skandynaw. – Jesteś tam?
– Jestem, ale nieco zajęty.
– Udajesz, że próbujesz nas ratować?
– Wszyscy ochoczo pozorujemy chęć niesienia pomocy.
– Przynajmniej nie będziecie mieć wyrzutów sumienia, że nic nie zrobiliście.
– Właśnie to mam na uwadze.
W jego głośnie wyraźnie zabrzmiała rezygnacja. Lindberg przypuszczał, że spróbowali już wszystkiego. Kilka minut temu Reddington odbył krótką rozmowę z Jaccardem i teraz manipulował otwartym panelem po tej stronie śluzy. Håkon nie wróżył mu jednak sukcesu.
– Ile zostało wam czasu do odejścia? – zapytał Skandynaw.
– Musimy odbić trzydzieści sekund przed tym, jak wyłonicie się zza planety.
– Zdążycie się oddalić?
– Schowamy się po ciemnej stronie.
– No tak – odparł astrochemik, obserwując daremne próby dowódcy. Jeffrey zaklął pod nosem, a potem uderzył pięścią w ścianę, obok rozbebeszonego panelu. – U nas niestety fiasko – dodał Håkon. – Ostatnia nadzieja w was.
Dija Udin nie odpowiadał przez kilka chwil. Lindberg rzucił okiem na odliczanie. Osiem minut.