Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jarek, nie muszę ci mówić, że tej rozmowy nie było. Wiesz, co by się stało, gdyby dowiedzieli się, że przekazałem ci te informacje?

Pater podniósł filiżankę do ust i niemal niezauważalnie skinął głową. Oczywiście, że zdawał sobie sprawę.

– Zatem słuchaj. Pamiętasz, jakie buty miał na sobie Maziarski, gdy znaleźliśmy go w „Edenie"?

– Jakieś sportowe. Też zwróciłem na to uwagę, ale…

– Tak, wiem, co chcesz powiedzieć – przerwał niecierpliwie Kwieciński, a Pater zrozumiał, że za chwilę dowie się czegoś, co kolejny raz przekona go, że doktor jest jednym z najlepszych specjalistów w swojej dziedzinie. – To były nowe buty, protektory nie miały śladu zużycia. Słowem: po prostu wygodne buty, w sam raz dla inwalidy. Ale jeśli tak, to może wyjaśnisz mi, dlaczego Maziarski miał odciski na palcach i szorstkie pięty?

Pater milczał.

Powinien sam to zauważyć. Pewnie tak by się stało, gdyby nie żar lejący się z nieba. Wyszedł z pokoju, a potem pojawił się Paprzycki z Lewarem. I było po sprawie.

– Stopy osoby, która nie chodzi, są zwykle delikatne, wyszczuplone – kontynuował doktor. – Te nie były. No ale ostatecznie mogły to być odciski powstałe wtedy, gdy ofiara jeszcze miała sprawne nogi. Jedźmy dalej. Pamiętasz, w jakim stanie były jego spodnie.

– Tak, myślałem wtedy…

– Chodzi mi o dół. – Kwieciński podniósł rękę i powtórzył zamówienie. – Podwinięte nogawki. Czasem śladem jest nie to, co widzimy, ale to, czego nie ma.

– Nie bardzo rozumiem – powiedział Pater.

– Ten facet nie miał zaników mięśniowych w kończynach dolnych. A powinien mieć. I jeszcze jedno. Nie zauważyłem też śladów zanieczyszczania się.

Pater spojrzał pytająco.

– Osoby z porażonymi kończynami mają też z reguły porażone zwieracze. Nie kontrolują oddawania kału i moczu. Zwykle pozostawia to ślady na ubraniu, zwłaszcza na bieliźnie.

– A w tym przypadku nic… – dopowiedział Pater.

– A w tym przypadku nic – Kwieciński powtórzył niczym refren. – Oczywiście z żywym byłoby łatwiej.

Stuknąłbym go młoteczkiem w kolano. Poważnie – doda! pewniejszym głosem, gdy dostrzegł zdziwienie na twarzy Patera. – Stara, niezniszczalna metoda. Taki – wykonał od niechcenia ruch nadgarstkiem – evergreen w naszym zawodzie. Odruchów nie skontrolujesz, bo są niezależne od woli. I jeszcze jedno. Maziarski farbowa! włosy. Dodawał sobie siwizny. Większość na ogól stara się ją tuszować.

Pater spojrzał na trzydziestolatkę, która przeszła koło nich. Ta z pewnością nie musiała niczego tuszować.

– Chcesz powiedzieć, że Maziarski celowo dodawał sobie lat? I co? – zawiesił głos. – Normalnie chodził? Kwieciński popatrzył w telewizor.

– Może nie biegał tak jak ten – wskazał głową napastnika Ekwadoru, biegnącego z piłką wzdłuż linii. – Ale wszystko wskazuje, że był sprawnym, dość wysportowanym facetem.

Pater poczuł ucisk na pęcherz. Gdy wstawał do toalety, wydawało mu się, że napotkał twarz funkcjonariusza ABW spotkanego w „Edenie". Pokręcił głową i po chwili zobaczył na ekranie obrońcę Jopa, nieudolnie wybijającego piłkę w pole. Chyba nerwy odmawiają mi posłuszeństwa – pomyślał.

Gdy wrócił, Kwiecińskiego nie było. Pater uśmiechnął się. Doktor nie lubił podziękowań. Na stole leżał opłacony rachunek z dopiskiem uczynionym ręką zimnego doktora, jak zwykło się określać profesję Kwiecińskiego: „Wisisz mi ten koncert Davisa z Japonii. Wiesz, który".

Jakaś kobieta spojrzała na Patera, ale on nie odwzajemnił uśmiechu.

Gdańsk, 22.06.2006, 14:00

Po dłuższym milczeniu usłyszał w słuchawce kobiecy głos. Sekretarka poinformowała go, że szef jest na międzynarodowej konferencji w hotelu „Grand" w Sopocie. Pater przypomniał sobie niedawną klęskę w pokerze i drogę na Wejherowo.

– Proszę więc powtórzyć… – zawahał się. – Albo nie. Sam mu to powiem.

Dwie godziny później był w hotelu. Kartka formatu A4 z napisem „Marketing i Nowoczesne Świadczenia Opieki Społecznej" oraz z dorysowaną poniżej strzałką wskazywała, gdzie odbywa się konferencja. Jej uczestnicy właśnie jedli obiad. Chili con came zamarło na widelcu jednego z uczestników w połowie drogi do ust.

– Nie mogę teraz rozmawiać. Zresztą z tego, co wiem, nie prowadzi pan tej sprawy

– Mam tu dla pana, doktorze, coś szczególnie smakowitego. – Pater zgiął się nad uchem rozmówcy niczym kelner i niczym kartę dań wręczył mu aktówkę z kserokopiami. Elegancko ubrany mężczyzna otworzył aktówkę i niemal natychmiast ją zamknął. Wiedział, że ten obiad już się dla niego skończył. – Myślę, że dobrze byłoby porozmawiać, dlaczego wybrał pan Wybrzeże zamiast… – Pater położył palce na skroni, jakby próbował sobie coś przypomnieć. – Jak to pan określił? Zamiast „dusznej atmosfery warszawki".

– Proszę być u mnie jutro o dwunastej – szepnął Libling.

– Życzę udanej konferencji. – Pater popatrzył w oczy dyrektora „Edenu". – Salute! – powiedział do brodatego mężczyzny z konferencyjną plakietką przypiętą do garnituru.

– Grazie – odpowiedział doktor Paolo Scaramelli. Patera odprowadziło do drzwi kilka par oczu. O wiele za dużo, niżby życzył sobie Libling.

Gdańsk, 23.06.2006, 8:30

Przez otwarte drzwi łazienki dobiegały dekadenckie pasaże saksofonu i kontrabasu z płyty Charliego Hadena Always Say Goodbye. Płynął pejzaż kalifornijskich knajp, a w każdym dźwięku można było usłyszeć dedykację dla Raymonda Chandlera. Jarosław Pater wyszedł z wanny i klasnął bosymi stopami po wykładzinie, która pokryta była liniami udającymi fugi pomiędzy kafelkami. Człowiek kontemplujący podłogę łazienki Patera musiałby mieć za sobą sporo czterdziestoprocentowych kolejek, żeby uznać, iż stąpa po jasnozielonych płytkach ceramicznych, przedzielonych ciemniejszymi fugami. Zresztą choćby iluzja wizualna była najdoskonalsza, to odgłos, jaki dobywał się spod stóp, burzył ją momentalnie. Pod wykładziną chrzęściły bowiem ziarna piasku i drobinki gruzu – smutny dowód, iż pracownicy branży budowlanej we wczesnych latach siedemdziesiątych na wylanie podłogi zużywali nawet znacznie mniej cementu, niż przewidywały to bardzo restrykcyjne socjalistyczne normy.

Zwykle, kiedy stopy Patera już wydobyły chrzęst gruzu, kiedy już spojrzał w lustro okolone czerwoną plastikową ramą, by ujrzeć tam ciemną szczecinę zarostu i czerwone bezsenne wylewy w gałkach ocznych, wtedy nachodziły go dwie sprzeczne myśli. Pierwsza – aby wyrzucić na śmietnik wykładzinę, wygarnąć wszystkie grudki betonu zmieszane z rozgniecionymi prusakami i wylać nową podłogę, druga – aby zachować status quo. Po co to robić? Po trzech latach życia w celibacie, po trzech latach stopniowego zapominania o małżeńskiej katastrofie nie odstępowała Patera smutna pewność, że jego skromnego mieszkania w gdańskim falowcu nie odwiedzi żadna kobieta i nie będzie się musiał wstydzić ani lustra zachlapanego pastą do zębów, ani poobijanej wanny, znad której odpadł w zeszłym tygodniu spory kawałek tynku, ani szczerbatego grzebienia, na którym wiły się od trzech lat smutne pamiątki – nitki długich rudych włosów…

Pater pamiętał ten moment sprzed trzech lat tak dobrze, jakby zdarzył się przed chwilą. Rudowłosa piękność stoi w drzwiach i mówi tylko trzy słowa: „Syf. Wszystko syf ". Te słowa i trzaśnięcie drzwiami na odchodnym były kodą ich małżeństwa, nad wyraz zwięzłym podsumowaniem kilkunastu lat, prawdą o ich związku, mieszkaniu, a może przede wszystkim o marzeniach, które niemal od początku ich znajomości wydawały się niedorzeczne. Pater nie poszedł w biznes na początku lat dziewięćdziesiątych, jak jego koledzy ze studiów, nie zrobił kariery w dyplomacji, chociaż znajomi na stanowiskach rysowali przed nim świetlane perspektywy. Ostatecznie wszystko zawaliło się w dniu, gdy Jarosław Pater postanowił podjąć pracę w Komendzie Wojewódzkiej. Coraz rzadziej wspominał go ktoś w rozmowach jako młodego i zdolnego. W końcu przestał być młody. I z każdym dniem rozumiał coraz lepiej, że ludzie są rzeczywiście zdolni. Zdolni do wszystkiego.

9
{"b":"269463","o":1}